Tomasz Szczypiński, były wiceprezydent Krakowa (w latach 1998-2001) i były poseł Platformy Obywatelskiej (w latach 2001-2007) właśnie czasowo zmienił adres. 4 maja zgłosił się do odbycia kary trzech lat więzienia. Sprawa jest stara, ale warto ją sobie odświeżyć, by zobaczyć, jak władze PO reagowały na korupcję we własnych szeregach już 15 lat temu. Mechanizmy wówczas zastosowane obowiązują do dziś. I pewnie dalej będą obowiązywać, gdy prokuratura sfinalizuje śledztwo dotyczące dużo poważniejszego przekrętu.
Aż 24 lata minęły od popełnienia przestępstwa. Ćwierć wieku! A od prawomocnego wyroku sądu 5,5 roku. Dlaczego więc dopiero teraz były polityk trafia za kraty? Prześledźmy kalendarium sprawy.
Sprawiedliwość nierychliwa
1999 r. Do wiceprezydenta Krakowa zgłasza się dwóch biznesmenów. Proponują sprzedaż ziemi w dzielnicy Chełm. Chcą od miasta 5 mln zł za działki warte 1,4 mln. Szczypiński przyjmuje co najmniej 120 tys. zł łapówki i rozpoczyna działania w urzędzie (m.in. pilotuje zmiany w miejskim budżecie, wpływa na pozostałych wiceprezydentów), by miasto sfinalizowało transakcję. Operacja zostaje dopięta, miasto traci miliony, a Szczypiński jest bogatszy o 120 tysięcy (minimalne wynagrodzenie wynosi wtedy 650 zł, a średnie 1700 zł). Poza nim w sprawę zamieszanych jest czworo innych wiceprezydentów oraz wojewoda małopolski.
Grudzień ‘2003 r. Zostaje wszczęte śledztwo po zawiadomieniu Urzędu Kontroli Skarbowej.
Luty ‘2004 r. Szczypiński zostaje przesłuchany jako świadek w sprawie. Wie zatem, że prokuratorzy depczą mu po piętach (zaznaczmy: jest 2004 rok, rządzi SLD, a prokuratorem generalnym jest minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk).
Lipiec ‘2006. Zmienia się prokurator prowadzący postępowanie. Śledztwo przyspiesza, świadkowie są wzywani na przesłuchania. W krakowskim światku politycznym powszechnie wiadomo, że sprawa zahaczy o Tomasza Szczypińskiego.
Grudzień ‘2006. Prokuratura zatrzymuje podejrzanych, a ws. Szczypińskiego wysyła do Sejmu wniosek o uchylenie mu immunitetu poselskiego.
Marzec ‘2007 r. Szczypiński zrzeka się immunitetu. Prokuratura stawia mu zarzuty niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień.
Październik ‘2007. Prokuratura rozszerza zarzuty o przyjęcie 120 tys. zł łapówki. „Przez cały okres mojej działalności publicznej nie żądałem ani nie otrzymałem korzyści materialnej za jakąkolwiek decyzję podjętą z moim udziałem. Stałem się osobistym wrogiem Zbigniewa Ziobry z chwilą wystawienia przez Platformę Obywatelską mojej kandydatury na prezydenta Krakowa w wyborach w 2006 r.” - pisze Szczypiński w oświadczeniu.
Grudzień ‘2008 r. Rozpoczyna się proces.
Luty ‘2016. Sąd Okręgowy w Krakowie wydaje wyrok. Szczypiński zostaje skazany na karę trzech i pół roku więzienia i 13 tys. zł grzywny. Ma też wyrównać szkodę w wysokości 500 tys. zł. B. wojewoda Jerzy Adamik skazany zostaje na trzy lata więzienia i 13 tys. zł grzywny, a obowiązek naprawienia szkody w jego przypadku wynosi 300 tys. zł. Innych byłych wiceprezydentów, Pawła Zorskiego (też z PO), Ewę Kułakowską-Bojęś, Teresę Starmach (również z PO) i Jerzego Jedlińskiego, sąd również uznaje za winnych. Wszyscy dostają wyrok półtora roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata, grzywny i obowiązek naprawienia szkody (50-100 tys. zł).
Październik ‘2017 r. Sąd Apelacyjny wydaje wyrok prawomocny. Jerzy Adamik zostaje skazany na dwa i pół roku więzienia (po wyroku z uwagi na zły stan zdrowia złożył wniosek o odroczenie wykonania kary, sąd go nie uwzględnił, ostatecznie do więzienia trafił w sierpniu 2020 r., a 13 miesięcy później został warunkowo zwolniony). Jak dziś już wiemy, Szczypiński dużo dłużej unikał kary, powołując się na słabe zdrowie, ale też skończył za kratami.
Z więzienia były poseł ma wyjść w styczniu 2026 r.
Partia broni łapówkarza
Tyle suchych faktów. Dopiero po niemal ćwierćwieczu przestępcę dosięga zasłużona kara. Wielu nie pamięta już nawet o takiej postaci jak poseł Tomasz Szczypiński Tym bardziej nie pamięta, jak murem stawała za nim partia. Warto to przypomnieć, bo wypowiedzi i działania szefostwa Platformy, gdy okazało się, że Szczypiński to łapówkarz, brzmią jakoś dziwnie znajomo. A, jak się za chwilę okaże, partyjni koledzy później zrobią ze Szczypińskim kolejny interes – dużo większy – którym zainteresują się organy ścigania.
Mam nieodparte wrażenie, że pisowska władza użyje wszystkich metod, by zaatakować PO
— komentował Donald Tusk informacje o zatrzymaniu urzędników w grudniu 2006 r. Przypomnijmy, że Szczypińskiego wówczas nie zatrzymano, bo chronił go immunitet.
Trzy miesiące wcześniej, 21 września, posłowie odpytują zastępcę prokuratora generalnego Jerzego Engelkinga. Julia Pitera złości się, że śledztwo trwa już trzy lata, dopytuje o długotrwałe sporządzanie opinii biegłych i ogłasza spisek:
Najdziwniejsze w tej sprawie jest to, że pan poseł Szczypiński dowiedział się, że postępowanie to jest prowadzone, dzięki wystąpieniu pana ministra Ziobry w TVN24.
Jej klubowy kolega Rafał Grupiński grzmi:
Przypadek, jaki zdarzył się w Krakowie, gdzie po 7 latach od wydarzeń, w sposób niespodziewany, tuż po ogłoszeniu kandydata Platformy Obywatelskiej na prezydenta miasta Krakowa, zaczyna się nie tylko wznawiać… Nie tylko się wznawia śledztwo, ale zaczyna się także przesłuchania kilkudziesięciu wzywanych nagle w czasie urlopów świadków, kiedy zaczyna się podsłuchiwanie kandydatów, kiedy z różnych stron kraju płyną informacje, że wymiar sprawiedliwości jest angażowany w szukanie informacji o kontrkandydatach i ewentualne prokurowanie dowodów.
Engelking spokojnie wyjaśnia parlamentarzystom PO, jak bardzo błądzą i wskazuje, że śledztwo nie zostało wznowione, a trwa od dawna. Szczypiński zaś doskonale wie o zainteresowaniu prokuratury, bo był przez nią przesłuchany jako świadek już 23 lutego 2004 r. I puentuje:
I problem, wydaje mi się, nie leży po stronie prokuratury, która prowadzi takie postępowania, bo istnieje zasada legalizmu, zgodnie z którą muszą być prowadzone postępowania wtedy, kiedy istnieje uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa. Problem leży gdzieś indziej. Pozwólcie, że postawię taką tezę: problem leży po stronie kandydatów, którzy są przez państwa wystawiani.
Wrzesień ‘2006 r. to czas intensywnej samorządowej kampanii wyborczej przed elekcją zaplanowaną na listopad. Raptem miesiąc wcześniej, w sierpniu, PO wskazuje Szczypińskiego jako swojego kandydata na prezydenta Krakowa. Co ciekawe, dwa miesiące wcześniej kandydatem był kto inny - Stanisław Kracik. Lecz tylko przez dwa tygodnie. Nie zdążył nacieszyć się wizją startu w wyborach, bo sąd skazał go nieprawomocnie za niedopełnienie obowiązków i nadużycie uprawnień w czasie sprawowania funkcji burmistrza Niepołomic. Inna sprawa, że w 2007 r. Sad Apelacyjny od jednego zarzutu go uniewinnił, a w drugim uznał, że oskarżony dopuścił się przestępstwa nieumyślnie (chodziło o zaniechanie pełnego i terminowego opłacania składek na ubezpieczenie społeczne pracowników w latach 1992-1995 oraz nieinformowanie o tym radnych, przez co gmina musiała zapłacić prawie 850 tys. zł karnych odsetek), ale karę zasądził: sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Skoro Kracik pozostał na wolności, w kolejnych krakowskich wyborach Platforma znów wystawiła go przeciw Majchrowskiemu. Znów przegrał. Ale pozostał na stanowisku wojewody małopolskiego mianowanego przez Donalda Tuska.
Wróćmy jednak do Tomasza Szczypińskiego. To postać z jądra Platformy. Był wśród jej ojców założycieli. Wcześniej działał u boku Tuska w Kongresie Liberalno-Demokratycznym i Unii Wolności. Był nawet przymierzany do rządu. Rozważano go jako przyszłego ministra gospodarki. Ostatecznie w powołanym w 2006 r. gabinecie cieni szykującego się do władzy Donalda Tuska zajmował fotel rzecznika ds. polityki regionalnej.
Nic więc dziwnego, że i media wspierającego Platformę manipulowały tą sprawą. 2 października 2006 r. Ewa Siedlecka w „Gazecie Wyborczej” pisze o rzekomym upolitycznieniu prokuratury pod kierownictwem Zbigniewa Ziobry. Jednym z dowodów na jej tezę ma być właśnie sprawa Szczypińskiego:
Kiedy zaś okazało się, że poseł PO Tomasz Szczypiński kandyduje na prezydenta Krakowa, a w dodatku jako członek bankowej komisji śledczej aktywnie przeszkadza posłowi PiS Arturowi Zawiszy - ruszyło z kopyta śledztwo (ślimaczące się od trzech lat), w którym Szczypiński może stać się podejrzanym. Prokuratorzy dostali polecenie, by w ciągu dwóch tygodni przesłuchać 52 byłych radnych krakowskich. Śledztwo dotyczy dwu działek zakupionych przez miasto w 1999 r. - w czasie gdy Szczypiński był w zarządzie miasta. Działki kosztowały 5 mln zł i do dziś nie zostały odrolnione, więc nie można na nich budować.
Aż człowiek zapomniał, że tego pana Platforma nie tylko broniła, wystawiała w wyborach po ujawnieniu afery (kandydował nie tylko w 2006 r. na prezydenta Krakowa, gdy przegrał z Jackiem Majchrowskim i Ryszardem Terleckim, ale również – też bez sukcesu – do Sejmu w 2007 r.), lecz trzymała także w komisji śledczej!
Wielki przekręt wciąż nierozliczony
Afera gruntowa w Krakowie to nie jedyny kłopot z prawem Tomasza Szczypińskiego. W styczniu 2009 r. jako odprysk śledztwa korupcyjnego pojawia się sprawa piractwa komputerowego polityka i rusza proces. Były poseł jest oskarżony o ściągnięcie z internetu nielegalnego oprogramowania do podróżowania przy pomocy GPS oraz posiadanie programów zdejmujących zabezpieczenia uniemożliwiające eksploatowanie oprogramowania komputerowego w pełnym zakresie. Rzecz dotyczy okresu od czerwca do listopada 2007 i zainstalowania oprogramowania na sejmowym laptopie. Polityk zaoszczędził w ten sposób… 850 zł. W kwietniu 2011 r. Szczypiński zostaje uniewinniony. Ale w 2014 r. Sąd Apelacyjny zmienia wyrok. Uznaje, że oskarżony złamał prawo, lecz umarza sprawę ze względu na znikomy stopień społecznej szkodliwości czynu.
I naprawdę nie ma się co rozwodzić nad powyższą banalną w gruncie rzeczy historyjką, bo przed nami rzecz dużo ciekawsza, poważniejsza, opiewająca na prawdziwe pieniądze – setki milionów złotych – a dodatkowo dotykająca aktywnych polityków.
Nazwisko Tomasza Szczypińskiego przewija się bowiem w kolejnej wielkiej aferze z Małopolski, która wciąż czeka na swój sądowy finał. Chodzi o sprzedaż na przełomie 2012 i 2013 r. spółki Małopolska Sieć Szerokopasmowa prywatnej firmie Hyperion SA.
Aferę tę ujawnił na łamach tygodnika „wSieci” Witold Gadowski w lipcu 2013 r. Jego tekst znajdą Państwo tutaj.
W skrócie ta historia prezentuje się tak.
W 2011 r. zarząd województwa małopolskiego (kierowany od 2010 r. przez dzisiejszego posła PO Marka Sowę, brata Kazimierza, znanego księdza bez koloratki) utworzył spółkę MSS, która miała zapewnić całemu województwu dostęp do szerokopasmowego internetu. Jej kapitał założycielski wyniósł niespełna 2,4 mln zł. Zadeklarowano jednak gotowość do jego podwyższenia o kolejne 30 mln. Było to jednak wciąż za mało, by zrealizować zadanie, którego koszt szacowano na blisko 200 mln zł. Poszukiwano więc partnera prywatnego (a jednocześnie trzymano asa w rękawie, o czym za chwilę). Przez ponad rok nikogo jednak nie udało się znaleźć. Postanowiono więc MSS sprzedać. Ostatecznie chętnymi była nieznana spółka Hyperion i francuski gigant Orange. Jak okaże się po latach, z Francuzami małopolscy włodarze nawet nie chcieli rozmawiać. Samorządowa spółka została sprzedana (bez przetargu) Hyperionowi za 2,6 mln zł (formalnie stało się to w marcu 2013 r.). I teraz clou.
W listopadzie 2012 r. Specjalna Komisja Przetargowa rekomendowała Hyperion zarządowi województwa. Nieformalna decyzja o postawieniu na ten podmiot miała zapaść 4 grudnia 2012 r. W dokumentach opublikowanych przez Hyperion znajduje się wzmianka, że o decyzji zarządu województwa firma wiedziała już 5 grudnia. A co stało się dzień wcześniej? Rada Nadzorcza Hyperiona (zasiadali w niej m.in. syn Lwa Rywina Marcin – już wtedy oskarżony, a później skazany za fałszowanie dokumentacji medycznej przy korupcyjnej sprawie ojca – i szef Biura Śledczego Służby Bezpieczeństwa gen. Wiktor Fonfara) na stanowisko prezesa powołała… Tomasza Szczypińskiego. Zastąpił on obecnego lewicowego posła Roberta Kwiatkowskiego. Ten zaś trafił na fotel prezesa Hyperiona rok wcześniej po tym, jak pod koniec 2011 r. wybuchła afera korupcyjna przy prywatyzacji LOT-u i STOEN-u. Zarzuty usłyszeli wówczas m.in. Gromosław Czempiński (członek rady nadzorczej MNI SA) i Andrzej P., prezes MNI SA. Skąd ta spółka w tej historii? To wszak właściciel Hyperiona, o którym od kilku miesięcy wiadomo było, że ma na głowie zajęcie komornicze na 57 mln zł. Samorząd to zbagatelizował (podobnie jak poręczenia Hyperiona wystawione przez inną spółkę należącą do Andrzeja P.), a za moment okaże się, że MNI znalazła sprytny sposób na odzyskanie pieniędzy).
Jak ujawniła w październiku ub.r. „Gazeta Krakowska”, wg ustaleń CBA Tomasz Szczypiński, miał nie tylko „pełen dostęp do dokumentów spółki MSS i wiedzę na temat sytuacji spółki”, ale też „tę wiedzę mógł wykorzystać, przygotowując ofertę”.
W marcu 2013 r. samorząd sprzedaje więc MSS Hyperionowi (kierowanemu przez Szczypińskiego, zasiadającemu wówczas na ławie oskarżonych z korupcyjnymi zarzutami), kwota transakcji opiewa na 2,6 mln zł. Ale ważniejszą decyzję podjęto dosłownie – znów – dzień wcześniej (!), gdy zdecydowano, że MSS otrzyma wsparcie z funduszy unijnych w wysokości 64 mln zł.
Nie tylko zatem MNI kupiło za 2,6 mln coś wartego 66,5 mln, ale przy okazji w pełni zamortyzowało to, co zajął komornik.
To nie koniec. Kilka miesięcy po zakupie MSS, Hyperion podpisuje umowy na wykonanie infrastruktury z firmą MGGP. To spółka założona przez Aleksandra Grada (tak, tak, ministra skarbu w rządzie Donalda Tuska), a w tamtym czasie zarządzana przez jego kolegę Franciszka Grybosia i… małżonkę polityka Małgorzatę Grad. Na marginesie dodajmy, że Szczypiński i Grad wspólnie zasiadali w sejmowej komisji śledczej zajmującej się nieprawidłowościami w polskim systemie bankowym.
Śmierdzi przekrętem z daleka. Ale organy ścigania nie reagują. Dopiero na początku 2014 r. ruszyło prokuratorskie śledztwo (po zawiadomieniu złożonym przez posła Zbigniewa Ziobrę). Ale już w grudniu 2014 r. zostało umorzone po stwierdzeniu, że wszystkie działania ws. MSS były prawidłowe.
W 2015 r. śledztwo zostaje wznowione. A w w grudniu 2018 r. rozszerzone o wątek przekrętu na obligacjach Hyperiona. Spółka wyemitowała je, by pozyskać pieniądze na inwestycje. Biznes ma stempel samorządowych władz i Unii Europejskiej, więc chętnych na papiery wartościowe nie brakuje. Szybko jednak okazuje się, że są one bezwartościowe, bo spółka nie wypłaca odsetek i nie wykupuje obligacji. W śledztwie status pokrzywdzonych ma ponad sto osób i podmiotów. Branżowy portal Business Insider (należący do RASP) napisze w połowie 2019 r.:
Łączna wartość sześciu wyemitowanych i niewykupionych przez spółkę obligacji sięga ponad 40 mln zł. Gdy dodamy do tego obligacje MSS, łączne zobowiązania dłużne przekraczają 90 mln zł. Większość obligacji zapadała w 2018 r.
Aferę nazwie
Małopolski przekręt stulecia.
W ub.r. „Gazeta Krakowska” cytowała mężczyznę, który w 2014 r. nabył obligacje wypuszczone przez Hyperion:
Ktoś nas zwyczajnie oszukał i nie były to wyłącznie podmioty prywatne, ale przede wszystkim publiczne w postaci Urzędu Marszałkowskiego.
Dodajmy jeszcze, że w marcu 2016 r. Najwyższa Izba Kontroli publikuje raport o realizacji zadań publicznych przez spółki komunalne. Wskazuje w nim, że województwo małopolskie nie wybudowało sieci światłowodowej z powodu nieuzasadnionych zmian koncepcji inwestycji, a następnie sprzedało udziały w spółce, odrzucając korzystniejszą finansowo ofertę.
Jaki jest stan sprawy dziś? Nie ma inwestycji, nie ma milionów przeznaczonych przez Unię Europejską, nie ma milionów z obligacji. W 2017 r. zarząd województwa uznaje projekt za niefunkcjonujący. Domaga się zwrotu dotacji, ale pieniądze przecież się rozpłynęły. To samorząd jest więc teraz winien Brukseli kilkadziesiąt milionów.
Ostatnia transza dotacji została przelana na konta MSS 11 listopada 2015 r. Następnego dnia Marek Sowa, świeżo po opuszczeniu fotela marszałka województwa, po raz pierwszy zasiadł w sejmowych ławach jako nowy poseł Platformy Obywatelskiej.
Jest nim do dziś i nie ma sobie nic do zarzucenia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/645299-b-posel-po-w-wiezieniu-za-drobne-a-co-z-wieksza-afera