„W Niemczech ma nie być energetyki jądrowej, aby Niemcy mogli stosować szantaż moralny wobec Polski, że u nas też nie powinno być atomu. I mają interes w tym, aby tzw. organizacje ekologiczne nagle zaczęły krzyczeć, że energetyka jądrowa może doprowadzić do skażenia Bałtyku. Będą więc mówić: ‘Patrzcie na Niemców, my wyłączyliśmy energetykę jądrową, więc wy swojej nie budujcie, tylko stawiajcie na nasze technologie: OZE’. Tak to czytam tak to widzę i nie ma to nic wspólnego z ekologią, to zwykły biznes, w dodatku bardzo cyniczny i bardzo brutalny” – mówi portalowi wPolityce.pl dr Grzegorz Chocian, prezes Fundacji Konstruktywnej Ekologii „Ecoprobono”.
wPolityce.pl: Jak oceniłby Pan decyzję Niemiec o odejściu od atomu?
Dr Grzegorz Chocian:Decyzja w istocie jest chyba bardziej polityczna niż ekonomiczna, zwłaszcza, że firmy niemieckie z francuskimi przez ostatnie lata uczestniczyły w budowie, a w tej chwili w uruchomieniu w Finlandii w miejscowości Olkiluoto trzeciego reaktora jądrowego. Decyzja o odejściu od atomu jest zaskakująca o tyle, że jest konsekwentnie nielogiczna…
Dość ciekawa ocena zarówno decyzji Niemiec, jak i polskich starań o budowę elektrowni atomowej pojawiła się ostatnio w „Berliner Zeitung”. Autorka, która próbuje dociec przyczyn rozbieżności w postawie Niemiec i Polski względem atomu powołuje się także na obawy polskich „ekologów”, że do Bałtyku będą trafiać radioaktywne odpady.
Tak jak podkreślam od lat, również na państwa łamach, mówimy w takim przypadku nie tyle o ekologach, co o lobbystach, którzy - jak rozumiem - mają interes w tym, żeby rozwijać energetykę ze źródeł odnawialnych, czyli fotowoltaikę, wiatraki, pompy ciepła i tak dalej, jako źródło energii cieplnej czy elektrycznej, i jest im nie w smak to, że na danym terenie powstają inne źródła energii.
W Polsce trwa w tej chwili walka o schedę po węglu kamiennym. Jest to walka bardzo brutalna, ponieważ tylko na trupie polskiego węgla można tak szeroko uplasować OZE, bądź energetykę jądrową, bądź I jedno, i drugie. Teraz właśnie tu jest ta walka: czego będzie więcej: czy OZE, czy właśnie energetyki jądrowej.
Te potrzeby polskiej gospodarki w zakresie konsumpcji energii też nie są nieograniczone. Ogranicza je popyt, ale też ewentualnie umowy dotyczące np. przyszłego eksportu energii. Nie można również produkować jej w nadmiarze – nikt jej nie kupi i będzie po prostu marnotrawiona.
A przecież biznes ma się opłacać. Ta instalacja, która ma się pojawić, ma swoją energię sprzedać. Co oznacza, że nawet zakładając rozwój gospodarczy Polski, ten rozwój też nie będzie przecież nieograniczony. Więc przeciwnikom atomu chodzi tutaj o walkę o zastąpienie tego potencjału wytwórczego z energii jądrowej głównie w kierunku innego typu energii.
Można więc powiedzieć, że walka tych tzw. ekologów to jest walka dwóch grup interesów – jedna od OZE, druga od atomu. I ta walka odbywa się na terenie Polski.
Decyzja Berlina o wygaszeniu niemieckiej energetyki jądrowej nie była mądra, a przy okazji – wychodzi tutaj obłuda całego systemu, wszystkich „miłośników klimatu” walczących o ograniczenie CO2. A przecież energetyka jądrowa nie emituje CO2, gdy już jest zbudowana. A skoro już jest zbudowana i można dalej wytwarzać energię bez CO2, to dlaczego „miłośnicy klimatu” zamykają źródło bezemisyjne? Nie jest to ani logiczne, ani tym bardziej ekologiczne.
Skoro więc ani logiki, ani tym bardziej ekologii w tym nie ma, to gdzie dopatrywać się motywów takiego postępowania?
Chodzi tu o inny rodzaj lobbingu. W Niemczech ma nie być energetyki jądrowej, aby Niemcy mogli stosować szantaż moralny wobec Polski, że u nas też nie powinno być atomu. I mają interes w tym, aby organizacje tak zwane ekologiczne nagle zaczęły krzyczeć, że energetyka jądrowa może doprowadzić do skażenia Bałtyku. Będą więc mówić: „Patrzcie na Niemców, my wyłączyliśmy energetykę jądrową, więc wy swojej nie budujcie, tylko stawiajcie na nasze technologie: OZE”.
Tak to czytam tak to widzę i nie ma to nic wspólnego z ekologią, to zwykły biznes, w dodatku bardzo cyniczny i bardzo brutalny.
Niemcy uzależnili najpierw Europę i siebie też od rosyjskiego gazu i innych surowców energetycznych pochodzących z Federacji Rosyjskiej. Wtedy zaszkodzili więc samym sobie i dużej części Europy, dziś natomiast, już dobę po wyłączeniu atomu, byli zmuszeni posiłkować się energetyką jądrową z Francji.
Jest to bardzo cyniczne, a jednocześnie w odpowiednim czasie wylobbowali sobie, że emisja z węgla brunatnego nie jest traktowana tak jak z węgla kamiennego, czyli jest tą emisją „lepszą” i dlatego opierają swoją energetykę na węglu brunatnym plus właśnie na imporcie energii jądrowej z Francji. Trudno szukać większego zakłamania, niż to, co dzieje się dziś w Niemczech.
A dlaczego Niemcy mają problem z tym, że Polacy chcą postawić na atom?
Skoro nie mogą tego powiedzieć wprost – chociaż już włączyły się głosy, że nie będzie finansowania polskiego atomu z Unii – to, widząc determinację Polski próbują znów uruchomić jakieś swoje systemy i wpływy, żeby blokować nas za pomocą „ekologii”, czyli owej „matrioszki” – tematu zastępczego i sporu zastępczego.
Energetyka jądrowa to jest sojusz polsko-amerykański i polsko-koreański, a Niemcy takiego sojuszu nie chcą. Nie odpowiada im ani wojskowa, ani ekonomiczna obecność Amerykanów w Europie. A skoro Polska nie przyjęła oferty francuskiej jako piekielnie drogiej w porównaniu z obecną amerykańską czy koreańską, to w takim razie Niemcy i Francja nie mają interesu, żeby atom w Polsce istniał.
Wiem, że ma Pan wiedzę na temat różnego rodzaju organizacji „ekologicznych”. Czy mógłby Pan powiedzieć mi coś o grupie Bałtyckie S.O.S., czyli właśnie tej, która w rozmowie z dziennikarką „Berliner Zeitung” dzieli się swoimi obawami na temat ryzyka skażenia Bałtyku radioaktywnymi odpadami z elektrowni jądrowej, która powstałaby w Polsce?
Gdy widzę coś takiego, w dodatku w takim momencie – bo przecież ta organizacja została zarejestrowana 25 marca 2022 – gdy było już bardzo głośno, że Polska lada dzień podpisuje umowy dotyczące energetyki jądrowej, a w dodatku - w momencie trwania wojny w Ukrainie, ponadto zapowiedzi wprowadzania embargo na surowce z Rosji, to nie ufam takim ekologom. Jeśli więc ktokolwiek mówi mi, że tu nagle się zatroskani ekolodzy włączyli, to jest dokładnie tak, jak z wieloma innymi rzeczami – taka to „ekologia”, jak z Grety Thunberg „naukowiec”. Powiem tak. Jeśli jakakolwiek instytucja publiczna przekaże im teraz pieniądze, to po pierwsze taką instytucję powinno prześwietlić ABW, bo niezależnie od zagranicy, to na odległość by wyglądało jak ustawka pod wyciąganie pieniędzy z dużego projektu.
Niemcy wyłączyli energetykę jądrową po ok. 60 latach, a w naszym przypadku jest odwrotnie – plany budowy i rozwoju tej technologii pojawiają się w Polsce właściwie już od lat 50., a pierwsze konkretne decyzje mamy właściwie dopiero w ostatnich miesiącach. Dlaczego, Pana zdaniem, trwało to tak długo?
Ze względu na swój wiek, tę sprawę mogę śledzić dopiero od późnych lat 70.-80., kiedy byłem już świadomy, że się o tym rozmawia. Pamiętam, że jako bardzo młody człowiek, byłem w Żarnowcu, tak z ciekawości. Było to już po Czarnobylu. I mogę powiedzieć, że chodzi nie tyle o to, że ma nie być energetyki jądrowej, tylko o to, kto ma być dostawcą tej technologii. I może zabrzmię tutaj trochę niepoprawnie w porównaniu z niektórymi lobbystami energetyki jądrowej, bo mówię: tak, owszem, jestem za atomem, ale również za tym, aby Polska negocjowała w pozycji wyprostowanej, a nie na kolanach.
Tymczasem próbowano nas zmusić do zamykania Turowa, obrzydzano nam węgiel kamienny, którego jesteśmy posiadaczami, wyśmiewano Polaków, że są „czarnymi kocmołuchami” od palenia czarnym węglem w elektrowniach systemowych, i następnie nam mówiono: popatrzcie, ile kosztuje CO2 na rynku ETS-u. I w związku z tym macie kupić, technologię jądrową, za każdą cenę. I nawet nie negocjujcie, bo musicie.
Zawsze wypowiadałem się przeciwko temu, bo to jest nieuczciwe, to nie jest w interesie Polski, ponieważ na koniec my będziemy płacić za energię elektryczną, która nie tylko ma cenę wytworzenia w danym momencie, ale która również musi zamortyzować cenę zakupu, zbudowania tej elektrowni. Bo im ta cena jest niższa, tym będą niższe rachunki. A jeśli teraz, negocjując na kolanach, przyjmiemy bardzo wysokie ceny tych modułów energetyki jądrowej, reaktorów, to ta cena energii elektrycznej też nie będzie tak super niska, bo będzie koszt budowy bardzo wysoki, który trzeba będzie rozłożyć na jakieś pewnie 30-50 lat amortyzacji, na pewno nie krócej niż 3 dekady.
Oznacza to, że nam się opłaca negocjować trochę inaczej i moim zdaniem należałoby negocjować w atmosferze takiej, że Polska świadomie i bardzo poważnie rozważa wyjście z ETS -u, a przynajmniej zawieszenie na jakiś czas ETS-u, i wtedy negocjuje warunki dostawy technologii jądrowej. Wówczas cena tych ofert byłaby dużo niższa.
A jak nasza pozycja negocjacyjna przedstawia się obecnie?
Dzisiaj nie widzę żadnej zmiany pozycji negocjacyjnej, dlatego, że mamy właśnie trudną sytuację. Bo ze względu na trwającą wojnę, trzeba było odciąć się od bliskich źródeł energii, czyli rosyjskich surowców, postawić na energię dostarczaną nam z dalszych krajów sojuszniczych, ale zarazem z droższych źródeł, a jednocześnie – za mało zrobiliśmy, żeby podważyć pakiet klimatyczny.
Mamy więc drogie surowce konwencjonalne, bardzo wysoką cenę emisji CO2 i w efekcie dostawca technologii jądrowej może powiedzieć „no, nie macie wyjścia, musicie nam dużo zapłacić, bo wkrótce za energię z gazu, węgla, będziecie płacić dużo więcej z uwagi na CO2, ocieplanie się klimatu.
W takich warunkach negocjujemy – mimo że negocjujemy z naszymi sojusznikami - owszem, klepią nas po ramieniu, uśmiechają się: „Wiecie, rozumiecie, popatrzcie na ETS, dlatego musicie zapłacić nam dużo więcej”.
Zauważę tu jednak pewien bardzo pozytywny ruch rządu: kiedy premier Morawiecki powiedział: „My jesteśmy przeciwni sytuacji, w której instytucje finansowe mogą handlować uprawnieniami do emisji CO2”. Cóż się stało potem? W ciągu dwóch, trzech dni od tej wypowiedzi cena uprawnień spadła o kilkanaście procent. Jedna wypowiedź i jakie oszczędności? Liczone w setkach milionów.
A gdyby zrobiono tak, jak mówię od lat, czyli przygotowano wniosek do Trybunału Sprawiedliwości UE o sprawdzenie legalności wdrożenia Pakietu Klimatycznego w 2014 roku, i gdyby ten wniosek wpłynął do Trybunału, cena emisji CO2 spadnie jeszcze bardziej.
Istnieje poważna podstawa formalna i prawna, by to zrobić, bo Komisja Europejska moim zdaniem popełniła kardynalne błędy podczas wdrażania tego pakietu. Co więcej, ten pakiet skutkuje nieprawidłowościami we wdrażaniu kolejnych rewolucji np. „Fit for 55”. Dlatego my nie musimy wywracać stolika negocjacyjnego. Wystarczy zapowiedź złożenia skargi do TSUE, zmuszenie Komisji Europejskiej do przedstawienia wyników ewaluacji Zielonej Księgi Pakietu Klimatycznego na tle skutków wojny i zawieszenie do czasu rozstrzygnięcia takiego sporu udziału w EUETS. To jest wykonalne i trzeba to zrobić.
Dziękuję za rozmowę.
Rozm. Joanna Jaszczuk
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/642964-dr-chocian-zwalczanie-atomu-to-cyniczny-brutalny-biznes