Warto zauważyć wywiad, jakiego w minionym tygodniu tygodnikowi „Wprost” udzielił Marek Dyduch, jeden z wiceprzewodniczących Nowej Lewicy. Wygląda na to, że poseł Dyduch powiedział to, co myślą jego partyjni koledzy, tylko nie do końca mają odwagę lub po porostu nie chcą o tym mówić publicznie. Jedna lista jest potrzebna wyłącznie Donaldowi Tuskowi.
Oficjalna, medialna wersja, której pilnują politycy Lewicy głosi: „nie ma wroga na opozycji”, chętnie byśmy się dogadali, ale wszystko storpedował Szymon Hołownia, itd., itp. Marek Dyduch wydaje się mówić: „jest wróg na opozycji”. To Donald Tusk.
Po pierwsze dlatego, że gra wokół jednej listy to na razie jedna wielka ściema. Marek Dyduch jest kolejnym politykiem, który po Szymonie Hołowni i politykach PSL-u przyznaje, że rozmowy w sprawie mitycznej jednej listy toczą się wyłącznie w mediach, ale poza nimi nic się nie dzieje. Donald Tusk z nikim nie rozmawia, nie negocjuje, tylko publicznie rozdziera szaty, straszy wszystkich, piekłem, biczowaniem i wiecznym potępieniem.
Przede wszystkim opozycja nie usiadła do poważnych rozmów o ewentualnej współpracy. Każdy informuje o swoich zamiarach w mediach, nie ma w ogóle rozmowy programowej, zatem to wszystko nie może dobrze wyglądać. Chcę jednak zaznaczyć, że jeszcze nic nie jest przesądzone. Gdyby liderzy opozycji uznali, że warto na poważnie porozmawiać, przynajmniej o dwóch listach do Sejmu, to jeszcze porozumienie byłoby możliwe. Na razie jednak mamy tylko nawoływania za pośrednictwem mediów – idźmy tak albo inaczej, zróbmy to albo tamto. Albo nie ma woli, żeby podjąć rozmowy albo toczy się niezbyt uczciwa gra
— tłumaczy grę wokół jednej listy Marek Dyduch.
Po drugie dlatego, co wydaje się być zdecydowanie ważniejsze, Tusk nie chce z nikim współpracować, tylko chce sobie wszystkich podporządkować. Tak byłoby właśnie w przypadku jednej listy. Nie dość, że Tusk z nikim nie rozmawia, tylko czeka, aż inni przyjdą, złożą mu hołd, pokłonią się i poproszą o możliwość wspólnego startu. W przypadku utworzenia jednej listy „partnerzy” Tuska czyli mniejsze partie nie miałyby już klubów, co najwyżej koła poselskie, niejasny byłby podział subwencji, nad którym czuwałby z pewnością Donald Tusk.
Wielokrotnie pisałam na tym portalu, że największym beneficjentem jednej listy byłby lider PO, ale nikt z jego przypieranych do ściany „partnerów”, którzy straciliby polityczną podmiotowość, a na otarcie łez dostaliby może kilka stołków podsekretarzy stanu. Z Donaldem Tuskiem nikt na nic się umawiać nie chce, bo wszyscy wiedzą, że lider PO chronicznie nie dotrzymuje słowa. W rozmowie z „Wprost” Marek Dyduch potwierdził, że jedna lista jest potrzebna głównie Tuskowi, jest w jego i tylko w jego interesie.
Przypuszczam, że w grę wchodzi egoizm Tuska. On gra o wszystko. Jeśli przegra, to odejdzie w niesławie. Może nawet będzie gorzej postrzegany niż Lech wałęsa po przegranych wyborach prezydenckich. (…) Zatem nawet gdyby Tusk nie mógł stworzyć rządu, ale osiągnął wynik powyżej 30 proc. poparcia, co na razie jest mało realne, to powiedziałby: „Wygrałem, tylko reszta opozycji nie dała rady, to jest ich wina, że nie rządzimy”. I z tego powodu chce „ostrzyc” z elektoratu nas, PSL i Hołownię
— tłumaczy Dyduch.
Poseł Nowej Lewicy dopytywany czy na tym ma polegać idea jednaj listy, że Tusk ma wygrać, a reszta go nie obchodzi, Marek Dyduch przyznał:
Dokładnie.
I właśnie dlatego jedna lista powstać nie może. Chyba, że będzie to lista strachu. Taka lista mogła by dojść do skutku, gdy wszyscy stwierdzą, że poparcie dla opozycji jest w tak opłakanym stanie, że inaczej się po prostu nie da. Ale byłoby możliwe bliżej wakacji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/642699-dyduch-przyznaje-jedna-lista-tylko-w-interesie-tuska