Podróż prezydenta Francji i przewodniczącej Komisji Europejskiej do Chin, jak mało które wydarzenie obnażyła słabości dzisiejszej Unii, ale też stan jej immanentnej impotencji - całkowitą niemal niezdolność do funkcjonowania jako wspólnota reprezentująca interesy państw członkowskich. Z coraz większą natarczywością będzie powracać pytanie: po co nam taka Unia. Chińską eskapadę Francuza i Niemki należy traktować jako etap jej rozpadu.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Wypowiedzi Emmanuela Macrona o potrzebie budowy „europejskiej strategii autonomicznej” niemal w opozycji do Stanów Zjednoczonych pokazują, że politycznie państw Europy niemal nic nie łączy. Prezydent Francji wybrał akurat wizytę w drugim co do siły militarnej i gospodarczej mocarstwie świata, aby obwieścić swe koncepta geostrategiczne. Wizytę tę, we właściwy dla siebie, ale bardzo trafny sposób, podsumował były prezydenta Stanów Zjednoczonych Donald Trump, który w wywiadzie dla Fox News powiedział, iż Macron „wycałował chińska d…ę,” - w domyśle prezydenta Xi Jingpinga. A może kogoś jeszcze, kto wie?
Co wydaje się Macronowi?
Pół biedy, gdyby opowieści o strategicznej autonomii były tylko ekspresją jego kompleksów wodza - drugiego Napoleona, czy De Gaulle’a, objawem ledwie skrywanych ambicji zostania pierwszym prezydentem europejskiego państwa. Wydaje mu się, że jako mniemany trzeci gracz świata - wódz Unii Europejskiej, prowadzi jakąś wyrafinowaną grę pomiędzy dwoma największymi na globie mocarstwami. Macron miał wizje, w imieniu całego kontynentu się wypowiedział, bo taki geniusz polityczny nie musi jakichś tam Finów, Litwinów, Rumunów pytać o to, jaka ma ma być Europa, jak o swoje bezpieczeństwo dbać. Nikt na Francję nie napadnie, ona też nikomu w Europie nie pomoże więc furda jakaś wojna i obawy jakichś tam Polaków, Łotyszy, czy Estończyków.
Niestety ten fatalny, właściwie idiotyczny pomysł owej autonomii a la francaise w postępowej i europejskiej Europie się podoba. Pierwszy odezwał się Belg Charles Michel, szef Rady Europejskiej, który w wywiadzie dla radia i telewizji France Info oznajmił, że wizja Macrona ma wsparcie wielu europejskich polityków. - Poglądy prezydenta Francji oddają zmiany jakie zachodzą w sposobie myślenia przywódców Unii Europejskiej - mówił. Ze wsparciem dla Macrona pospieszył też premier Holandii Mark Rutte, który w czasie wizyty francuskiego polityka w tym kraju, mówił o potrzebie niezależności od Stanów Zjednoczonych i o tym, że Unia musi mieć na arenie globalnej własną pozycję geopolityczną. To są zwykłe majaki, a dlaczego to bardzo ładnie pokaże nam pani przewodnicząca Ursula von der Leyen, która w charakterze przyzwoitki z Macronem do Chin poleciała.
Jej zadanie polegało między innymi na tym co zawsze: opowiadaniu o jakichś tam unijnych wartościach, przywiązaniu do wolności, demokracji, praw człowieka i czego tam jeszcze. Chodziło o to, by nie było widać, jak bezwstydnie Francuzi chcą robić interesy z komunistycznym reżimem. Z Macronem pojechało kilkudziesięciu przedstawicieli francuskiego biznesu i na tym cały ten wyjazd polegał. Louis Vuitton Moët Hennessy LVMH - największa na świecie firma dóbr luksusowych akurat ogłosiła rekordowe wyniki, a najbardziej znaczącym rynkiem rynkiem są właśnie Chiny - ktoś musiał zastąpić ruskich oligarchów.
Przyzwoitkę von der Leyen Chińczycy potraktowali jako kogoś bez znaczenia. W kraju zbudowanym w znacznej mierze na konfucjanizmie i niezwykłym poszanowaniu rytuału, form i rang, wręcz ją upokorzono. Nie tylko nie wypełniono jej pobytu spotkaniami, ale też odprawiono jak zwykłą turystkę. Przewodnicząca Komisji Europejskiej jest przyzwyczajona do poniżającego traktowania jej. 2 lata temu w czasie wizyty w Turcji na audiencji u prezydenta Erdogana zabrakło dla niej fotela, bo na jedynym dostępnym rozsiadł się belgijski gentleman Charles Michel.
Wyobraźmy sobie poniżające potraktowanie przywódcy jakiegoś państwa. Pewnie obywatele byliby oburzeni, a nawet dotknięci. Nikogo jednak w Europie nie obchodzi to, że upokarzano niby przywódczynię Europy.
Dlaczego jednak Chińczycy mogli tak poniżyć przewodniczącą? Bo jest nikim, osobą bez znaczenia - szefową śmiesznej impotentnej organizacji, jakąś tam urzędniczkę. Amerykanie uważają „starą Europę”, która reprezentuje Unię jak ofiarę losu o czym m.in pisze Marek Budzisz. Podobnie Chińczycy, Arabowie, Turcy, czy Hindusi. Unia jest na świecie organizacją bez żadnego znaczenia. Nie ma siły gospodarczej, militarnej, politycznej, czy jakiejkolwiek kulturowej. Unia ma tylko i wyłącznie znaczenie jako nadzorca, administrator obszaru celnego i gospodarczego. Kto chce w Europie inwestować, towary sprzedawać musi mieć do czynienia z brukselskimi urzędolnikami, ale droga do przyklepania biznesu wiedzie przez Berlin, Paryż, Amsterdam, czy Brukselę, ale tę belgijską, a nie unijną.
Dla Chińczyków, von der Leyen jest tylko urzędnikiem, który ma ewentualnie administrować tym, co z Macronem ustalą. Na relacje gospodarcze można patrzeć od takiej strony: nie ma żadnych unijnych inwestycji w Chinach, Indiach, Afryce etc. Są francuskie, niemieckie, włoskie, nawet polskie. Są za to chińskie, arabskie inwestycje w Unii - czyli na obszarze administrowanym przez urzędników i celników z Brukseli. Czym innym Unia jest dla świata zewnętrznego a czym innym dla nas Europejczyków, którzy staliśmy się zakładnikami wielkiego biznesu i ideologicznych szaleńców.
Prawdziwe cele
Gdy Macron, premier Holandii Rutte, Belg Michels czy przedstawiciele niemieckiej SPD mówią o strategicznej autonomii i uniezależnianiu się od USA, to chodzi im tylko i wyłącznie o interesy wielkich europejskich korporacji, które bez unijnych dopalaczy nie są w stanie konkurować na rynku globalnym. Wspólny unijny obszar celny gospodarczy służy tylko do wymuszeń biznesowych. Albo Chińczyku, Turku robisz z nami interesy, albo zamkniemy przed tobą wielki unijny rynek 430 milionów konsumentów. W tej układance kraje bez firm o zasięgu globalnym jak niemieckie francuskie, holenderskie etc. nie mają nic do powiedzenia. Ich interesy, nawet te najbardziej fundamentalne jak bezpieczeństwo, można przehandlować za gaz, inwestycje dla BMW, czy otwarcie chińskiego rynku dla francuskich kosmetyków, czy koniaków. I na tym polega dysfunkcjonalność Unii. Interesy francuskiej firmy Electricite de France są ważniejsze niż bezpieczeństwo Polaków, czy Łotyszy. Jak Francja na produkcji pocisków nie zarobi, to zablokuje przekazanie ich przez Unię Ukrainie. W tym sensie nie ma mowy o żadnej wspólnocie. Wręcz przeciwnie - interesy poszczególnych państw stoją w jawnej sprzeczności ze sobą. Unia stała się narzędziem do odbierania mniejszym państwom suwerenności, niezależności. Pozbawione jej, poddane szantażom, uzależnione od kroplówki z unijnych funduszy muszą się podporządkować interesom Berlina, czy Paryża.
I takie jest prawdziwe przesłanie wizyty Macrona i von der Leyen w Chinach. Żadna wielka geostrategiczna gra na globalnej planszy, żadne szachy trzypoziomowe. Zwykły biznes wielkich korporacji. Kiedy Macron w bagażu podręcznym zabiera przewodnicząca von der Leyen to nie tylko jako przyzwoitkę, ale też jako handlowca, akwizytora, który w walizce ma próbki towaru. Francja jest mniejsza ludnościowo i gospodarczo niż niejedna chińska prowincja. Ale z przewodnicząca Komisji Europejskiej może jak balon nadąć się do 430 milionów klientów.
Unia nie jest w stanie rozwiązać żadnego problemu w Europie. Nawet do wymuszenia pokoju na Bałkanach potrzebne były Stany Zjednoczone. O potrzebie zbudowania geopolitycznej potęgi Unii mówi premier Holandii - przywódca kraju, którego żołnierze w oddziałach ONZ nie byli w stanie nawet zapobiec masakrze w Bośni w Srebrenicy. Albo byli zbyt tchórzliwi. To powinno być memento o tym jak władcy i właściciele „starej Europy” traktują jej narody. Pompatyczny Macron nie zmieni się w galijskiego koguta. Razem z Niemcami i krajami Beneluxu nikomu na kontynencie nie zapewni nie tylko bezpieczeństwa, ale nawet jego ułudy. Francja nawet dziś w czasie wojny na Ukrainie nie wypełnia swych zobowiązań wobec NATO i na budżet obronny przeznacza ledwie 1,89% PKB. Jeszcze mniej Holandia - 1,64%. Belgia nie ma pewności po czyjej stronie stanęliby jej wojskowi w czasie wojny. Z symulacji wynika, że żołnierze i podoficerowie, których większość pochodzi z rodzin imigrantów z Mahrebu i środkowej Afryki mogliby skierować broń przeciwko oficerom. Te kraje miałyby wieść Europę ku strategicznej autonomii? To nawet nie jest ponury żart.
Po wyborach musi przyjść czas zrewidowania stosunków z Unia Europejską. Ułożenia ich na nowo nawet przy pomocy brutalnych metod. Polska nie może być zakładnikiem skrajnie nieudolnych urzędników z Brukseli. Nasza gospodarka nie może zależeć od tego, że oszalali ekoterroryści szantażują niemiecki rząd, a żałosny prezydent Francji ma ambicje cesarskie. Czas też obalić mit jakoby Polacy bezwzględnie chcą przynależeć do Unii. Co innego być we wspólnym obszarze gospodarczym, gdzie jest pełna swoboda przepływu kapitału, towarów, usług, wolność przemieszczania się, osiedlania, pracy, a co innego być poddanym bandy niewybieralnych urzędników, czy władców i właścicieli Europy z Berlina, czy Paryża.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/642498-chinskie-wystepy-czyli-po-co-komu-taka-unia-europejska