Okropne i podłe jest w działalności donosicielskiej kompletne wyzbycie się jakiejkolwiek lojalności wobec własnego państwa.
Zwykle donosiciele nie chcą w ogóle być rozpoznawalni. Nawet jeśli niespecjalnie wstydzą się swego delatorstwa. Po prostu donosiciel to nie brzmi dumnie. Jest chyba tylko jeden wyjątek – obywatelskie donosicielstwo w Szwajcarii. Tam donosi się na osoby zakłócające funkcjonowanie społeczności lub rażąco naruszające zasady współżycia. Chyba tylko tam donosicielstwo jest formą umowy społecznej. Z donosicielstwa w klasycznym, hańbiącym znaczeniu dumni są chyba tylko politycy opozycji w Polsce (całkiem liczni) oraz różni „eksperci”, szczególnie prawnicy (głównie sędziowie).
Prawnicy z Polski są nie tylko inspiratorami różnych działań wobec - formalnie - ich kraju, ale ochotniczo dostarczają stronniczych interpretacji, szczególnie dotyczących rzekomego łamania konstytucji i tzw. prawa unijnego, które nie istnieje w sensie kodeksowym. Istnieje jedynie w orzeczeniach TSUE, zwykle odnoszących się do ogólnikowych lub enigmatycznych zapisów w traktatach i Karcie Praw Podstawowych. W praktyce to jest po prostu radosna twórczość, której nie sposób się przeciwstawić, bo instytucja odwoławcza – TSUE – nie dość, że orzeka we własnej sprawie i jest najbardziej zależnym oraz zawisłym sądem, jaki tylko można sobie wyobrazić (sędziowie są powoływani wyłącznie przez rządy), to nie dopuszcza do podważania własnych uzurpacji, traktowanych jako obowiązująca wykładnia oraz precedensy.
Donosiciele z Polski wykorzystują to, że praktycznie każde nadużycie autorstwa Komisji Europejskiej jest sankcjonowane przez TSUE. Korzystają też z tego, że Parlament Europejski, formalnie najbardziej demokratyczna, bo jedyna wybieralna instytucja UE, przypisuje sobie funkcje prokuratora i sędziego, a właściwie ludowego komisarza wprost z systemu sowieckiego, czyli korzystającego z wszelkich niegodnych, a wręcz hańbiących metod historycznie znanych z działań NKWD i KGB, z wyjątkiem bezpośredniej przemocy fizycznej, choć inne formy przemocy są jak najbardziej używane.
Okropne i podłe jest w działalności delatorskiej kompletne wyzbycie się jakiejkolwiek lojalności wobec własnego państwa. Konstytucyjny obowiązek „wierności Rzeczypospolitej” (art. 82) jest traktowany jak brudna szmata, zaś samo donosicielstwo jest uznawane za najskuteczniejszy środek walki politycznej. W kraju im nie idzie, to donoszą do różnych instytucji (głównie Unii Europejskiej i Rady Europy), żeby przy ich pomocy uzyskać to, co jest poza zasięgiem ich inteligencji czy choćby tylko sprytu.
W czasie wojny (na polskim terytorium czy z udziałem Polski) donosicielstwo byłoby najzwyczajniej zwalczanie wyrokami sądów (powszechnych, wojskowych czy podziemnych – w zależności od warunków działania). W czasie pokoju donosiciele korzystają nie tylko z trudności zastosowania przepisów kodeksu karnego dotyczącego „przestępstw przeciwko Rzeczypospolitej”, ale także z tego, że o donosicielstwie mieliby rozstrzygać donosiciele. Dlatego delatorstwo jest bezkarne, a donosiciele są wręcz z siebie dumni.
Dumny z donosicielstwa, groteskowo nazywanego konsultacjami czy doradzaniem, jest prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. To on chwalił się doradzaniem w różnych przedsięwzięciach mających Polskę karać, a także w przygotowywaniu rezolucji skierowanych przeciwko Polsce (dla delatorów nie ma Polski, a tylko „rząd PiS”). Chwalił się udziałem w blokowaniu unijnych (w gruncie rzeczy naszych) pieniędzy dla Polski. To on opowiadał, dając do zrozumienia, że jest autorem, o mrożeniu środków dla Polski za „wrażych” rządów i ich rozmrażaniu wtedy, gdy on i koledzy dojdą do władzy.
Najbardziej bezczelną i mającą pełne poczucie bezkarności grupą polityków są opozycyjni europosłowie. Liczba rezolucji przeciwko Polsce (znowu groteskowo traktowanych jako rezolucje przeciw „rządowi PiS”, choć w prawie nie istnieje taka kategoria, co sprawia, że to zwykły idiotyzm) przechodzi wszelkie granice przyzwoitości. Podobnie jak przechodzą je wystąpienia Janiny Ochojskiej, Róży Thun (und so weiter), Andrzeja Halickiego Magdaleny Adamowicz, Janusza Lewandowskiego, Roberta Biedronia, Leszka Millera, Włodzimierza Cimoszewicza, Sylwii Spurek czy Łukasza Kohuta.
W czasach pokoju i niepodległości Polska nigdy nie doznała takiej skali delatorstwa, jak po 2015 r. To jest porównywalne wyłącznie z donosicielstwem (nierozerwalnie połączonym z jurgieltem) w XVIII wieku, szczególnie nakierowanym na wysługiwanie się władzom Rosji i Prus. Jeśli ktoś widzi w tym powód do dumy, to powinien się zastanowić, czy cokolwiek łączy go z Polską i polskością. A jeśli nie, to może lepiej dać Polsce i Polakom spokój i pozostać tylko na służbie tych, których traktuje się jako oparcie, wzór, punkt odniesienia i mecenasa czy wręcz sponsora. Wtedy byłoby uczciwej, choć w wypadku donosicielstwa o uczciwości trudno w ogóle mówić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/641827-polska-nie-doznala-takiej-skali-delatorstwa-jak-po-2015-r