”Są pewne zasady, dobrze znane i uznane, które powinny obowiązywać, aby powstrzymać demoralizację. Na przykład, taką zasadą jest wykluczenie konfliktu interesów” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Ryszard Legutko, filozof, europoseł.
wPolityce.pl: Obserwując życie polityczne, polityków, zarówno w Polsce, jak i na świecie, na myśl przychodzi pytanie o etyczność ich działań. Czy polityka idzie w parze z etyką?
Prof. Ryszard Legutko: Związek etyki i polityki to odwieczny problem. Etyka to refleksja nad dobrem, cnotami osobowymi, decyzjami moralnymi, przede wszystkim odnoszącymi się do pojedynczego człowieka i jego relacji z innymi. Polityka to dziedzina odrębna, samoistna: jest umiejętnością zdobywania i sprawowania władzy dla osiągnięcia celów wspólnych całej społeczności. Człowiek dobry moralnie może być kiepskim i szkodliwym politykiem, zaś dobry polityk bywa niekiedy człowiekiem moralnie wątpliwym. Często działanie polityczne wiążą się z kosztami moralnymi, bo do celów wspólnych prowadzą różne metody i płaci się za ich użycie różne ceny. Polacy od końca XVIII wieku zastanawiali się, co lepiej służy Polsce – czy walka zbrojna, czy praca organiczna. Każda z tych strategii była ryzykowna; za każdą płaciło się moralną cenę. Walka zbrojna prowadziła do przelewu krwi, represji i jeszcze większego zniewolenia Polaków. Praca organiczna niejednokrotnie oddalała nas od niepodległości i przyzwyczajała do niewoli. Polityk czyni więc niekiedy ustępstwa moralne, co bywa mu wybaczane, jeśli rzeczywiście przysporzy dobra wspólnego i osiągnie sukces. Polityka jest działaniem między dwiema skrajnościami, obiema fatalnymi – jedną z nich jest przekonanie, że słuszność już wystarcza jako uzasadnienie działania; drugą, że słuszność nie ma znaczenia, bo liczy się tylko skutek. Polityka nie jest zatem działalnością moralną ze swej istoty, ale to nie znaczy, że może być działalnością niemoralną czy amoralną.
A jeśli polityka zostanie wyprana z etyki?
Polityk to człowiek, który dysponuje władzą, a we władzy zawsze tkwią pokusy. Dla jej zdobycia, utrzymania, a nawet zwiększenia niektórzy decydują się kłamać, oszukiwać czy łamać inne reguły moralne. Takie postępowanie jest jednak krótkowzroczne. Gdy polityka osuwa się w niemoralność, to grozi to załamaniem się wszelkich zasad i destrukcją życia społecznego. Tukidydes, grecki historyk, który bodaj najbardziej przenikliwie opisał logikę działania politycznego, słusznie zauważył, że im konflikt polityczny jest głębszy, tym większa jest pokusa używania środków niemoralnych. Tukidydes opisał wojnę domową w jednym z państw-miast greckich i pokazał postępującą degenerację: rosnącą nienawiść, całkowite zniszczenie języka, wszechobecne kłamstwo, przemoc. Ludzie wówczas zachowują się podle, tak jakby nie zachowywali się w innej, bardziej normalnej sytuacji. Przełóżmy to na czasy dzisiejsze i zapytajmy, jak dalece konflikt przeorał nasze dzisiejsze życie polityczne i jak bardzo nas zdemoralizował. Okaże się, że demoralizacja postępuje i to zarówno w Polsce, jak i w Europie.
Normalizacja kwestii, które do niedawna były uznawane za szokujące?
Nawet więcej. Unia Europejska zbudowała system, w którym wpisana została demoralizacja. Jest to system z niejasną strukturą władzy, czyli nie wiadomo, kto w nim rządzi i według jakich zasad, co w sposób oczywisty osłabia kontrolę, sprzyja deprawacji, wprowadza fałsz i mistyfikację. Ponadto system został tak pomyślany, by służył zdobywaniu przez unijne instytucje coraz większej władzy, a to skłania je do naciągania i łamania prawa. Nic dziwnego więc, że w takiej sytuacji powstał polityczny monopol, praktycznie bezkarny, którego – wobec braku jasnych zasad – nie da się rozliczyć i pociągnąć do odpowiedzialności i który brutalnie niszczy wszystkie zagrażające mu idee i ośrodki władzy. A wszystko to jest utopione w wielkim kłamstwie. Unia wyprodukowała język, który jest językiem kłamliwym, bo kłamią podstawowe jego pojęcia. Kiedy mówi się w Unii o „różnorodności” i „pluralizmie”, to tak naprawdę chodzi o utrzymanie monopolu i zmarginalizowanie opozycji. Kiedy mówi się o „praworządności”, to ma się na myśli uzasadnienie własnego bezprawia. Kiedy mówi się o „wolności mediów”, to chodzi o wprowadzenie cenzury ideologicznej i politycznej. Gdy obserwuję zdemoralizowanych polityków europejskich, to nie dochodzę do wniosku, że są to ludzie źli. Są to ludzie słabi. Przypominam sobie wówczas Tukidydesa i wyobrażam, że w warunkach mniejszej deprawacji, gdzie obowiązywałby język rzetelny, zachowywaliby się przyzwoiciej.
A Polska? W ostatnim czasie mamy do czynienia z rzucaniem bezpodstawnych oskarżeń nie tylko w kierunku rządzących, ale osób, które kształtowały naszą tożsamość.
Obecną sytuację charakteryzuje głęboki konflikt, niemal taki, jaki opisywał grecki historyk. Różnica jest taka, że zimną wojnę domową wywołała u nas i prowadzi tylko jedna strona. Rząd zachowuje się wstrzemięźliwie przede wszystkim z tego powodu, że jest zajęty pracą. Opozycja natomiast całą swoją rację istnienia umieściła w agresji. A ta agresja osiągnęła taki poziom szaleństwa, że niszczy już samych agresorów, ich umysły, podstawowe odruchy moralne, poczucie przyzwoitości i wstydu. Co można sądzić o umysłowym i moralnym statusie ludzi, którzy bez zmrużenia oka oskarżają najbardziej antyputinowskie stronnictwo, jaki istniało w III RP o to, że jest proputinowskie? W najlepszym razie jest to skrajny cynizm, a w najgorszym polityczny amok. Ale taki amok nie może pozostać bez poważnych konsekwencji dla mentalnych i moralnych dla ludzi, którzy mu ulegają. Eskalacja obelg i oskarżeń w mniejszym stopniu dotyka tych, przeciw którym jest skierowana, natomiast niszczy moralnie tych, którzy je rzucają. Weźmy ostatni atak na papieża Jana Pawła II i kardynała Adama Sapiehę. Nie jest on oparty na żadnych faktach, ani nawet na prawdopodobieństwie jakichkolwiek faktów. Jego źródłem jest czysta nienawiść. Ludzie, którzy ją sieją zostali wyzbyci wszelkiej troski o wspólne dobro i o Polskę, a ich działaniami kieruje wyłącznie pragnienie zniszczenia. Poniekąd są oni naturalnym produktem logiki postępującej agresji. Już wcześniej bowiem mogliśmy przewidzieć, że w którymś momencie tacy ludzie się pojawią i uderzą w papieża oraz księcia niezłomnego. Jeśli ich dzisiaj nie powstrzymamy, to zadajmy sobie pytanie, co będzie kolejnym celem ich agresji? Ale atak ten objawił też, niestety, szerszy zakres demoralizacji. Objęła ona bowiem również tych, którzy milczą. Polityka również im zatruła duszę i zakaziła tchórzostwem. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć milczenie Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie Karol Wojtyła studiował i wykładał i gdzie otrzymał doktorat honorowy? Albo milczenie Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich?
Czy nie powinno być tak, że odpowiedzialny polityk powinien skupiać się na wypełnianiu swoich zobowiązań wobec wyborców i tym powinien budować swoją popularność, zamiast wyrabiać sobie markę za pomocą mglistych, często demagogicznych haseł i grą na emocjach? Mamy też przykład Radosława Sikorskiego i jego pieniędzy z ZEA – on twierdzi, że wszystko jest zgodne z prawem, ale taka więź finansowa zawsze rodzi ryzyko.
Są pewne zasady, dobrze znane i uznane, które powinny obowiązywać, aby powstrzymać demoralizację. Na przykład, taką zasadą jest wykluczenie konfliktu interesów. Jeżeli polityk czerpie jakieś dochody z doradzania jakiemuś obcemu rządowi, to nie może uczestniczyć w jakichkolwiek działaniach sprzyjających temu rządowi. Zawsze jest podejrzenie, że może być stronniczy. To dotyczy nie tylko polityków, ale też dziennikarzy. Dziś sytuacja jest taka, że ci, którzy należą do głównego nurtu politycznego i mają monopol pozwalają sobie na bezkarne łamanie tej zasady. Mamy przykład znanej amerykańskiej dziennikarki Anne Applebaum. To wybitna dziennikarka, autorka świetnych książek, ale od pewnego czasu pisuje ona na tematy polskie, popierając linię polityczną swojego męża i jego partii. To absolutnie skandaliczne i niedopuszczalne. Salony amerykańskie i polskie uważają to jednak za coś normalnego, co oczywiście tylko potwierdza stopień ich zdemoralizowania. Jest to swoista wersja „zasady Neumanna”. Jeżeli jesteś z naszej strony, to ci wszystko wolno i zawsze staniemy po twojej stronie.
Mamy wspomnianą „doktrynę Neumanna”, aferę Katargate w Parlamencie Europejskim, czy widzi Pan Profesor jakieś działania naprawcze, wprowadzające zmiany? Odnoszę wrażenie, że w przypadku unijnych instytucji kończy się na tym, że pada stwierdzenie: być może robimy coś źle, ale nie jest to tak złe, jak zło, które czynisz ty – jak w przypadku Polski mityczna już „praworządność”.
Skandal w Parlamencie Europejskim to nie tylko przykład korupcji poszczególnych posłów, lecz także dowód, że instytucja ta została źle pomyślana i można się zastanawiać, czy jest ona w ogóle potrzebna. Zrobiono wokół korupcji dużo hałasu, ale nie wiem, czy to coś zmieni. Pamiętajmy, że instytucje unijne działają niesłychanie partyjnie. Są opanowane przez jedną konstelację polityczną, która broni swoich i swojej linii we wszystkich tych instytucjach, również tych, które mają kontrolować inne. Do pewnego stopnia doktryna Neumanna obowiązuje także w Unii: naszym wolno i ich będziemy bronić, a tym drugim nie wolno i ich będziemy atakować. To wszystko sprawia, że w Unii nie można się odwoływać do zasad, bo te są interpretowane partyjne. Jeżeli jest zasada, że nie może być konfliktu interesów, to powinna ona dotyczyć wszystkich – nie ważne, z której strony politycznej. Jeżeli są pewne zasady dotyczące np. traktowania zgromadzeń, to nie może być tak, że gdy w Polsce policja jest atakowana przez demonstrantów, to Unia atakuje się rząd polski, a gdy we Francji policja bije demonstrantów, to sprawy nie ma. Powinna obowiązywać zasada, którą stosuje się niezależnie od tego, czy to jest Francja, Polska czy Czechy. Niestety Unia tak nie działa: kto ma władzę, ten nagina zasady do swoich celów. Jedni robią to bardzo drastycznie, inni mniej. Dopóki partyjność w Unii będzie dominowała, dopóty demoralizacja będzie postępować.
Rozmawiała Weronika Tomaszewska
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/641411-nasz-wywiad-prof-legutko-we-wladzy-zawsze-tkwia-pokusy