„W gruncie rzeczy to przekonywanie ze strony PO, które przybiera postać takiej strategii zastraszania, działa na jej niekorzyść. Jeżeli kogoś chce się do czegoś zmusić, przestraszyć, zaszkodzić, wywołuje to reakcje zupełnie przeciwstawne. I Donald Tusk kilka dni temu, nie wiadomo zresztą, na jakiej podstawie, przekonywał, że mniejsze partie nie wejdą do parlamentu. Są to takie czynniki zniechęcające” - mówi portalowi wPolityce.pl socjolog z PAN, prof. Henryk Domański.
Czy opozycji jednak uda się stworzyć wspólną listę?
Prof. Henryk Domański: Nic nie wskazuje na to, że uda się utworzyć wspólną listę, ponieważ nie zmieniły się te zastrzeżenia potencjalnych koalicjantów Platformy Obywatelskiej, formułowane w stosunku do takiego modelu, stworzenia zapewne jednego rządu, w którym premierem byłby Donald Tusk i władza w zasadzie należałaby do Platformy Obywatelskiej, bo to ona najprawdopodobniej dostałaby najwięcej głosów spośród partii opozycyjnych. To po pierwsze.
Po drugie: w dalszym ciągu, przynajmniej w moim przekonaniu, tym trzem partiom, które weszłyby w skład koalicji, nie zależy na pokonaniu PiS-u tak bardzo, żeby tworzyć taki sztuczny, abstrakcyjny, bezprogramowy, bardzo zróżnicowany, zheterogenizowany wewnętrznie blok, który odbiera im podmiotowość i powoduje, że potencjalni wyborcy, Polacy, którzy popieraliby te partie nie mieliby właściwie kogo popierać.
Jeżeli bowiem tworzy się taki jednolity blok, to w gruncie rzeczy ludzie przestają myśleć o systemie politycznym jako pełnym układzie opartym na funkcjonowaniu partii politycznych w demokracji, ugrupowań, które walczą ze sobą i rywalizują. Konkretnych partii stanowicących reprezentację poszczególnych grup społecznych, przykładowo: PSL postrzegane jako reprezentacja rolników i polskiej wsi, czy takich, którzy dotychczas byli zwolennikami ruchu Hołowni, a przeciwnikami PO w gruncie rzeczy.
Tutaj nic się nie zmieniło, partie opozycyjne nie są zainteresowane pokonaniem PiS-u za wszelką cenę, tak, aby się jednoczyć. Prze do tego tylko Platforma Obywatelska.
I nie uda jej się przekonać liderów pozostałych ugrupowań?
W gruncie rzeczy to przekonywanie ze strony PO, które przybiera postać takiej strategii zastraszania, działa na jej niekorzyść. Jeżeli kogoś chce się do czegoś zmusić, przestraszyć, zaszkodzić, wywołuje to reakcje zupełnie przeciwstawne. I Donald Tusk kilka dni temu, nie wiadomo zresztą, na jakiej podstawie, przekonywał, że mniejsze partie nie wejdą do parlamentu. Są to takie czynniki zniechęcające.
A jak wyglądałby taki rząd? Czy miałby szanse na przetrwanie?
Tutaj można powtórzyć właściwie te same zastrzeżenia, co do tworzenia wspólnej listy. Władzę sprawowałaby wtedy Platforma Obywatelska.
Jakie korzyści miałyby Lewica, PSL, Polska 2050 z wejścia do takiego rządu? Obsadzenie niektórych stanowisk ministrów, wiceministrów i innych stanowisk lukratywnych, które brane są oczywiście pod uwagę. Jednak z takim zastrzeżeniem czy przewidywaniem, że może to trwać stosunkowo krótko, że Platforma będzie robić wszystko, aby podporządkować sobie tych koalicjantów także w ramach rządu.
Ta korzyść wynikająca z obsadzenia stanowisk lukratywnych, związanych z władzą, prawdopodobnie jawi się liderom tych pozostałych partii jako iluzoryczna.
A co byłoby w takim układzie z Konfederacją? Nie byłaby raczej pożądana ani na wspólnej liście, ani w ewentualnym rządzie partii tworzących obecną opozycję, za to coraz częściej pojawiają się spekulacje o ewentualnej koalicji z PiS. Czy taki scenariusz jest możliwy?
To nawet zostało już powiedziane - że takiego scenariusza nie można wykluczyć i jeśli PiS nie zdobędzie tylu głosów, ile potrzebuje, żeby zdobyć w Sejmie większość pozwalającą na samodzielne rządy, to będzie zmuzone znaleźć koalicjanta.
Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak pozyskanie koalicjanta po stronie PSL, bo tam było więcej takich głosów, które byłyby skłonne do takiej koalicji - m.in. minister Marek Sawicki.
Konfederacja jest formacją o wiele bardziej zróżnicowaną, więc to już w ostateczności. Gdyby PiS-owi nie udało się zdobyć samodzielnej większości, to wydaje się, że PSL by wystarczyło. Również dlatego, że lepiej mieć jednego koalicjanta niż potencjalnych dwóch.
Gdzie Prawo i Sprawiedliwość mogłoby upatrywać dzisiaj szans na wygraną? W jakim elektoracie, jakich grupach społecznych, w jakich propozycjach?
Elektorat jest niezmienny od 2015 r. - zdecydowana nadreprezentacja wśród rolników, emerytów, rencistów, bezrobotnych i do pewnego stopnia wśród robotników wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych. Tutaj się nic nie zmieni.
Czy Platformie Obywatelskiej i jej autorytetom w jakikolwiek sposób pomaga podkreślanie, że elektorat PiS to te grupy, które Pan wymienił, dość lekceważący stosunek nawet nie tyle do samej partii, co do wyborców?
Opozycja zakłada, że może to pomagać w takim sensie, że gdy takie informacje są do świadomości społecznej rzucane, to nie warto na PiS głosować. Jeżeli głosują na niego ludzie niewykształceni, z małych miasteczek i w ogóle „głupi”, „nieznający się na polityce, na demokracji”, to w ogóle wstyd głosować na PiS. Można albo nie mówić o tym, że się głosuje, albo oddać głos na PO lub inną partię opozycyjną.
W związku z tym opłaca się głosować na PO, a przy tym mówić o tym publicznie. Platforma na to liczy i będzie to powtarzać do wyborów. Chociaż to też jest ryzykowne i może zniechęcać ludzi do PO, bo takich rzeczy się nie mówi, bo jest to niestosowne, w złym guście.
Czy PO jest zdolna zrozumieć, że taka lekceważąca postawa nie przysłuży się jej zbytnio?
Jest całkowicie zdolna, jednak nie stać jej na coś innego. Wie, że trudno jej konkurować z PiS-em i musiałaby przedstawić jakieś inne argumenty przeciwko niemu - a więc przedstawić program, którego przygotować nie jest w stanie. Nie pozostaje więc nic innego Platformie i Donaldowi Tuskowi niż próbować odwoływać się do takich konotacji moralnych, dyskredytujących.
Choć konkretnego programu, poza paroma luźno rzuconymi propozycjami, PO nie przedstawiła, to jest coś, co może jakoś trafiać do wyborców: wszystkie te zapowiedzi „rozliczania” PiS-owców czy wyprowadzania z instytucji. Czy jednak to wystarczy, aby skonsolidować Polaków wokół opozycji?
Na to liczą i w ten sposób myślą tylko najbardziej zagorzali zwolennicy Platformy, a tych nie trzeba nawet przekonywać, że trzeba wyprowadzić prezesów z instytucji, a polityków PiS najlepiej w więzieniu osadzić. Innych to raczej zniechęci, bo ludzie nie lubią takich zapowiedzi: że będzie się kogoś zamykać w więzieniu za to, że był politykiem. Takich rzeczy się nie robi. Platforma nie jest zresztą w stanie tego zrealizować. Gdyby nawet zdobyła władzę, to w Polsce są przecież jeszcze - podobno - niezależne, niezawisłe sądy.
Wydaje się, że takie zapowiedzi mogą jedynie pogorszyć atmosferę w Polsce, jeszcze bardziej „rozhuśtać” emocje, skłócić Polaków?
Tak, myślę jednak, że Platforma chyba na to trochę liczy, żeby nie stracić tego elektoratu. To byłaby taka strategia na pogłębianie tych konfliktów przez odwoływanie się do konotacji moralnych. Być może PO, przewidując, że i tak przegra wybory, próbuje przynajmniej zachować ten elektorat, który ma.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozm. Joanna Jaszczuk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/639578-domanski-zastraszanie-mniejszych-partii-nie-sprzyja-po