Niemieccy ministrowie odbyli tourne po Afryce, by zbadać możliwość zakontraktowania taniej siły roboczej. Niemiecki przemysł chciałby importować co roku 400 tysięcy pracowników. Berlin nie ma skrupułów, by drenować biedne kraje z najlepiej wykształconych, najbardziej przedsiębiorczych ludzi. Nie ma też zamiaru pytać państw Unii, czy zgadzają się na ich kolejny wielki projekt inżynierii społecznej i sprowadzenie milionów ludzi do rzekomo wspólnej Europy.
Minister pracy Hubertus Heil i szefowa resortu rozwoju Svenja Schulze w czasie wizyty w Ghanie ogłosili niemiecki program imigracyjny. Ma on być proponowany także innym krajom Afryki. W stolicy Ghany Akrze już działa finansowany przez Berlin i Unię ośrodek zajmujący się kontraktowaniem dla Niemiec siły roboczej. Podobne mają powstać w Maroku, Tunezji, Egipcie, Jordanii, Nigerii, Iraku, Pakistanie i Indonezji. Finansowany przez Unię portal Infomigrants cytuje ministra Heila, który mówi, że Niemcy muszą sprowadzić sobie siłę roboczą, by dobrze im się żyło.
Wykwalifikowani pracownicy są sposobem na zagwarantowanie nam standardu życia w przyszłości
— powiedział.
Już w 2021 szef Federalnej Agencji Zatrudnienia Detlef Scheele uważał., że Niemcy potrzebują co najmniej 400 tysięcy nowych pracowników rocznie.
Od pielęgniarek, przez techników klimatyzacji, logistyków i naukowców, wszędzie będzie brakować wykwalifikowanych pracowników
— mówił.
Niemiecki Instytut Badań nad Gospodarką uważa, że docelowo potrzeba ich nawet 6,5 miliona. Generalnie chodzi o to, że nie ma komu szparagów rwać, niemieckich emerytów doglądać, asfaltu na jezdnie lać i zwierząt w rzeźniach oprawiać. Pandemia zahamowała pozyskiwanie siły roboczej, stąd nowe otwarcie i tourne niemieckich ministrów po Afryce i obietnice inwestycji w kolejne centrale kontraktowania zasobów ludzkich - Migrationsberatunszentrum
Niemiecki projekt importowania zasobów ludzkich na roboty, ma kilka aspektów i choć tego sobie do końca nie uświadamiamy, będzie miał poważne konsekwencje także dla Polski. Niemcy, Europa Zachodnia niczego nie nauczyły się na własnych błędach. Poprzednie programy masowego ściągania imigrantów zakończyły się porażką, a nawet całkowitą katastrofą. Do dziś poziom bezrobocia wśród tych, którzy pochodzą z rodzin tureckich gastarbeiterów sprowadzanych nad Ren jeszcze w latach 60-ych, jest ponad trzy razy wyższy, niż średnio w populacji. Co więcej - wraz pracownikami zaimportowano też konflikty, które rozgrywają się w krajach pochodzenia imigrantów jak choćby między Turkami, czy Syryjczykami a Kurdami.
Z badań Federalnego Urzędu ds. Migracji i Uchodźców (BAMF) wynika, że cztery lata po przybyciu do Niemiec 65 proc. imigrantów nie podjęło żadnej pracy. Z tych, którzy coś robią, 20 proc. ma jakieś „małe zajęcia” w rodzaju umycia komuś witryny raz na tydzień, czy dorywcza pomoc przy przeprowadzce.
Całkowitą katastrofą zakończył się projekt Angeli Merkel zaproszenia w 2015 roku 1,5 miliona imigrantów, którzy mieli wypełnić luki na rynku pracy. Niemcy straciły wtedy całkowicie kontrolę nad imigracją, więc do rozwiązania wykreowanego przez siebie problemu zaangażowały Unię. Podwładna Berlinowi Komisja Europejska wymyśliła przymusowe przesiedlanie nadplanowych, niepotrzebnych przybyszy i nadziały ich wedle określonych kontyngentów na poszczególne kraje. Nas straszono, że jak nie przyjmiemy z Niemiec wagonów z imigrantami, czy czym ich tam chcieli do nas przymusowo zwieźć, to będziemy płacić wielkie kary, o czym sam Donald Tusk, wówczas szef Rady Europejskiej zaświadczył. W całej tej akcji z nielegalnymi imigrantami, których dla zmyłki nazywa się uchodźcami, nie chodziło o żadne względy humanitarne, tylko o import siły roboczej.
Pomysł sprowadzania z Afryki, czy Azji 400 tysięcy pracowników rocznie jest też skrajnie niemoralny, wręcz podły. Niemieccy urzędnicy mówią, iż wykwalifikowana kadra ma zapewnić Niemcom odpowiedni poziom życia. Chodzi o drenowanie biednych państw np. Ghany z ludzi, którzy są przedsiębiorczy, z inicjatywą i mają jakieś kwalifikacje, które najczęściej uzyskali dzięki podatkom swych ubogich rodaków. Po co murzynom w Ghanie jakieś pielęgniarki, technicy, naukowcy, Niemcom przydadzą się bardziej. Taki drenaż, ogołacanie biednych krajów z najlepiej wykształconych i najbardziej rzutkich ludzi daje podwójną korzyść. Po pierwsze są tańsi niż miejscowa siła robocza, poza tym nie trzeba było inwestować w ich kwalifikacje. Edukacja pielęgniarki kosztuje, a tak dzięki centrali importowej Migrationsberatunszentrum można ściągnąć sobie taką, na której kształcenie grosza się nie wydało. I ona będzie się zajmować niemieckimi emerytami zamiast jakimiś byle murzyńskimi dziećmi.
W krajach południa Europy bezrobocie wśród młodych - do 34 roku życia, jest rekordowo wysokie. W Hiszpanii sięga ponad 35 proc.. Tacy Hiszpanie opłacają się mniej niż murzyni z Afryki. Generalnie lepiej takich nierobów utrzymywać na wiecznych zasiłkach, hodować elektorat socjalny i chwalić się państwem opiekuńczym. Żebyśmy to dobrze zrozumieli. W Hiszpanii jest 35 proc. bezrobocia wśród młodych, Niemcom rocznie brakuje 400 tysięcy rąk do pracy, ale Hiszpanie nad Ren do pracy nie przyjadą. Wolą siedzieć na byle zasiłku i proseco całymi dniami pić, więc Niemcy sprowadzą murzynów z Afryki.
Jakkolwiek brutalnie by to nie brzmiało to tak właśnie jest i ten obrzydliwy, niemoralny aspekt polityki imigracyjnej jest obecny wszędzie tam, gdzie prowadzona ona jest na masową skalę, niemal jako projekt inżynierii społecznej. Bogacze z Kalifornii chcą mieć tanich ogrodników, nianie, kucharki, sprzątaczki, więc nie przeszkadza im nielegalna imigracja z Meksyku płynąca. Angielscy lordowie mają tanią służbę, niemiecki przemysł tanich robotników, podobnie jak wielkie firmy branży Big Tech i w sieci działające. Koszty społeczne nie mają żadnego znaczenia. Bogaci, elity nie mieszkają w gettach z imigrantami, a ich dzieci nie chodzą z nimi do szkoły, ani do klubu golfowego. Ani wzrost przestępczości, gettoizacja miast, czy przedmieść, rozbicie społeczeństwa na plemiona, pauperyzacja klasy średniej i pracowniczej, utrata tożsamości, kulturowe i cywilizacyjne konflikty nie mają znaczenia. Niemiecki przemysł składa zamówienie: tyle i tyle takich a takich osobników na roboty, a urzędnicy je realizują. Iluzoryczne są korzyści gospodarcze, bo jedynymi beneficjentami ewentualnego wzrostu PKB są korporacje, wielkie firmy i ich właściciele.
Problemy związane z masową imigracją, cywilizacyjne zmiany w Europie Zachodniej jakie wywołała, na razie nas jeszcze omijają. Ale do czasu. Póki jednak zdani będziemy na łaskę Brukseli, to kłopoty będą się przybliżać każdego dnia. To czym się szczycimy - gospodarcze doganianie Zachodu, stanie u podstaw tych samych problemów z przybyszami, które on przeżywa. To kwestia czasu, aż będziemy na tyle bogaci, na tyle atrakcyjni, że i do nas zaczną się wybierać tłumy z Afryki, czy Bliskiego Wschodu niosąc nam swoją kulturę, swoje obyczaje. Niemcy importując siłę roboczą są całkowicie obojętni na inne państwa. Dla Brukseli też liczy się tylko interes Berlina, Paryża i eurokracji. Opowieści o wspólnocie, o solidarności europejskiej to bajka, bzdura, propagandowe kłamstwo. Niemcy i pozostali właściciele Unii nie mają zamiaru pytać nas, czy zgadzamy się na to, by w ciągu najbliższych lat do naszego podobno wspólnego domu ściągnąć miliony ludzi z Afryki i Azji. Elit niemieckich nie interesuje zdanie nawet własnych rodaków, a co dopiero jakichś tam Polaków czy Rumunów. Skoro przemysł potrzebuje, to się ludzi jak surowce sprowadzi, jak ziarno kakaowca. I nie ma najmniejszego znaczenia, czy jakiejś tam murzyńskiej Ghanie potrzebne są pielęgniarki, technicy, inżynierowie, albo w jak urządzonej Europie Polacy, Rumuni, Węgrzy chcą żyć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/636784-niemcy-urzadza-europe-sciagna-z-afryki-miliony-imigrantow