Zastanawiamy się czasem, jak po 24 lutego 2022 r. wyglądałaby sytuacja Ukrainy, Polski i całej Europy, gdyby stery rządów w Warszawie były w tych samych rękach, co w latach 2010-2015, gdy to Platforma Obywatelska miała pełnię władzy. Czy jeszcze przed wybuchem wojny dostarczalibyśmy amunicję Ukraińcom (jak było przed rokiem)? Czy tworzylibyśmy szereg koalicji ws. bezpieczeństwa, dostaw broni, sankcji wobec Rosji itd.? Czy również bylibyśmy liderem w pomocy wojskowej (tej liczonej w odniesieniu do możliwości ekonomicznych poszczególnych państw) dla napadniętego państwa? Czy też siedzielibyśmy cichutko i czekali aż zapadną (albo i nie) jakieś decyzje w Berlinie i Paryżu?
Mam tu swoją, dość oczywistą, ocenę. Ale nie przekonamy się, czy jest ona trafna. Możemy za to pokusić się o analizę obecnych wypowiedzi ludzi, którzy przed ośmioma laty zostali odsunięci od władzy, porównać je z decyzjami i postawą ich następców oraz zastanowić się, które podejście jest korzystniejsze z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski.
Wykładnię kierunku naszej polityki bezpieczeństwa przynosi wywiad z prezydentem Andrzejem Dudą w najnowszym wydaniu tygodnika „Sieci”. Głowa państwa mówi w nim m.in.:
(…) sojusze mają nas wspierać, a nie być jedyną osłoną. Z mojego punktu widzenia jako prezydenta i zwierzchnika sił zbrojnych najważniejsze jest, byśmy byli w stanie samodzielnie się bronić i umacniać funkcjonowanie NATO. (…) Nie chcemy być tylko biorcą bezpieczeństwa, w oparciu o art. 5 traktatu NATO, zakładający, że jeśli ktoś na nas napadnie, to inni przyjdą nam z pomocą. Chcemy być też dostarczycielem bezpieczeństwa i nim jesteśmy. Nasze samoloty strzegą nieba nad państwami bałtyckimi, wcześniej robiły to samo nad Islandią. Jeżeli do tego nasza armia zostanie tak świetnie wyposażona, jak wskazują zawarte w ciągu ostatnich lat kontrakty, to znajdziemy się na zupełnie innym poziomie.
Po co nam taka siła?
Po to, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Mamy takie geopolityczne położenie i mamy takie doświadczenia historyczne, że wiemy jedno: jeśli chcemy w tym miejscu przetrwać, musimy być silni. Historia ostatnich 250 lat to jest historia nieustannych zmagań, by odzyskać Polskę. Wolną, suwerenną, niepodległą. Wierzę, że będziemy tak silni, że nikomu nie będzie się opłacało nas napaść.
I jeszcze jeden cytat, odnośnie możliwości zakończenia wojny przy stole negocjacyjnym:
Powiedziałem panu prezydentowi Bidenowi bardzo jasno: nic o Ukrainie bez Ukrainy, która musi być przy stole obrad. Nie wystarczy, że będzie na stole, na mapie. Przy stole negocjacji musi zasiadać poważny przedstawiciel walczącego państwa, najlepiej prezydent Zełenski. On musi negocjować ewentualne warunki, czy to pokoju, czy to zawieszenia broni. Z pełną odpowiedzialnością za sprawy swojego państwa, a także za porządek międzynarodowy.
Jakże inne to stanowisko niż to z 2014 r., gdy Sikorski groził ukraińskiej niepodległościowej opozycji, zmuszając ją do podpisania układu z marionetką Kremla Janukowyczem: „albo podpiszecie, albo wszyscy będziecie martwi”.
Wróćmy do teraźniejszości i tego, co dziś opowiada były pierwszy obywatel Bronisław Komorowski. Pal sześć bajdurzenia o tym, że Polska była siódmym w kolejności krajem, który zaoferował Ukraińcom pomoc militarną. I pal sześć głupoty, jakoby przyjazd Joe Bidena do Polski był tylko kamuflażem dla jego wizyty w Kijowie. To wpisuje się w tradycyjne dla Komorowskiego umniejszanie roli Polski tylko dlatego, że rządzą nią jego polityczni przeciwnicy. Gorzej, że ta awersja przekłada się na pełne fałszu hołubienie europejskich hamulcowych, których postawa jest sprzeczna z naszym interesem.
W grudniowym wywiadzie we „Wprost” Komorowski nie mógł się nachwalić naszych zachodnich sąsiadów:
Generalnie dostrzegłem ogromną, pozytywną zmianę stanowiska niemieckiego i francuskiego jeśli chodzi o stosunek do Rosji, do Ukrainy, a także do własnych zbrojeń. W Niemczech pod tym względem dokonał się iście kopernikański przewrót. Niemcy odeszły od doktryny państwowego pacyfizmu i zaczęły się zbroić. Udzielają też daleko idącej pomocy finansowej i militarnej Ukrainie. Chcą pomóc Polsce.
Komorowski mówiąc o „pomocy” miał chyba na myśli dwa zestawy Patriot. Tak czy siak, ta zła Polska chce się zbroić samodzielnie. I w dodatku w niewłaściwy sposób. Kilka dni później w RMF FM były prezydent stwierdził:
Czy dobrze, że się zbroimy? Tak. Czy wydajemy pieniądze racjonalnie? Wydaje mi się, że nie. Gdyby część tych zakupów była realizowana pięć lat temu, a tak miało być, np. budowa systemu obrony przeciwrakietowej - jeszcze ja ogłaszałem decyzję o zakupie Patriotów w USA i śmigłowców we Francji - gdyby te zakupy były wtedy zrealizowane, byłyby w liczącej się części tańsze, bo teraz wszyscy chcą się zbroić i wszystko jest droższe - to po pierwsze. Po drugie - można by wtedy więcej wynegocjować, jeśli chodzi o polski przemysł zbrojeniowy, tzw. offset miał być gwarancją.
Szczegółowe negocjacje offsetowe z USA dopiero przed nami, te z Koreą trwają od dawna, bo ciężki sprzęt zakupiony w tym kraju docelowo ma być w dużej mierze produkowany w Polsce. Komorowski to pomija, byle tylko skrytykować rząd, który w tempie bezprecedensowym zwiększa nasze bezpieczeństwo.
Zdaniem byłego prezydenta pośpiech jest błędem, „bo nie ma w najbliższym czasie ryzyka inwazji ze strony Rosji”:
Czy pan sobie wyobraża, że Rosja, która przegrywa dziś z Ukrainą, wypowie za rok wojnę Polsce? Bo ja sobie tego nie wyobrażam. Miejmy świadomość, że większość tych zakupów dziś dokonywanych, da pozytywny efekt dopiero za parę lat.
Skąd Komorowski wie, że Rosja przegrywa te wojnę? Odpowiedzialny polski polityk nie może poczynić takiego założenia i na jego bazie uznać, że jesteśmy bezpieczni. Wszak każdy poważny analityk powie dziś, że nie sposób rozstrzygnąć jeszcze wyniku rosyjskiej inwazji. A skoro może ona się zakończyć powodzeniem Kremla, to zagrożenie wobec Polski wzrośnie przecież lawinowo.
Nie wiadomo też, do której części wypowiedzi Komorowskiego przykładać większą wagę. Trzeba się spieszyć z zakupami sprzętu (skoro trafi on do nas dopiero za kilka lat), czy nie, bo jesteśmy bezpieczni? Ciężko znaleźć tu logikę. Nie marnujmy więc czasu na poszukiwania. I dostrzeżmy jeszcze jeden argument za tym, by składać ręce do modlitwy dziękczynnej za to, że nasz bohater nie zamieszkuje już przy Krakowskim Przedmieściu. To człowiek, który nawet dziś (a konkretnie 22 lutego, też w RMF) tak bowiem ocenia reset stosunków Polski z Rosją w okresie rządów w Polsce Platformy:
Nie możemy być zawodowymi rusofobami na świecie, bo to też osłabia naszą pozycję, ale możemy tymi, którzy dzielą się polskim doświadczeniem, nie tylko polskimi obawami.
Nic doń nie dotarło przez tych kilkanaście lat. Nic.
Co gorsza, w latach 2010-15 pałac prezydencki pełen był tak myślących urzędników. Pamiętam niedawny, listopadowy wywiad w „Gazecie Wyborczej” z prof. Romanem Kuźniarem, przez całą kadencję doradcą prezydenta Komorowskiego ds. międzynarodowych. Kuźniar przekonywał przed trzema miesiącami, że w tej chwili nie ma w Europie ryzyka takiej wojny, jaka toczy się na Ukrainie.
Większe prawdopodobieństwo wojny było przed napadem Rosji na Kijów. Mógłbym sobie wyobrazić jakieś działania zaczepne Kremla wobec krajów Europy Środkowej, lecz nie w postaci otwartej agresji. Obowiązuje wszak artykuł piąty NATO, a Rosjanie wiedzą, że nie warto tej zasady testować. (…) Zbroimy się, jakby to Polska miała najechać Rosję, a przecież tak nie będzie. Do obrony potrzebny jest zupełnie inny sprzęt, na przykład do obrony naszego nieba, której po prostu nie ma. Dopiero teraz o tym się myśli. Ruszyliśmy na zakupy jak dzieci w sklepie z zabawkami, mamy mieć wszystko najlepsze, choć może to być kompletnie nieprzydatne. Nie wiadomo też, skąd weźmiemy pieniądze, ale z pełnym koszykiem biegniemy do drugiego sklepu, od USA po Koreę Południową. To jakaś histeria, a przecież Rosję mamy na jakiś czas z głowy, więc można sprawy przemyśleć, zastanowić się, zapytać ekspertów.
Polska ma pieniądze na zbrojenia, bo po pierwsze, budżet państwa jest dwukrotnie większy niż w czasie rządów PO-PSL. A po drugie, już nie 2, lecz 4 proc. PKB przeznaczamy na wzmocnienie armii. Artykuł piąty traktatu NATO zaś na niewiele się zda, jeśli w początkowej fazie konfliktu napadnięte państwo nie będzie gotowe skutecznie bronić się samodzielnie. Kolejna sprawa to zamknięcie oczu na specyfikę rosyjskich wojen XXI wieku. Obrona nieba jest niezbędna, ale chyba już każde dziecko przez ostatni rok nauczyło się, że sołdaci Putina uderzają w stylu dwóch wielkich wojen pierwszej połowy XX wieku. Dlaczego niby Ukraińcy tak desperacko błagają Zachód o nowoczesne czołgi? Gdyby słuchali Kuźniara, już dawno by przegrali.
Nawet z perspektywy tych czterech miesięcy, jakie minęły od wspomnianego wywiadu, widać jak geopolityczne analizy Kuźniara nie są wiele warte:
Władza nie bierze pod uwagę zmian. Ani technologicznych, ani geostrategicznych, przesuwania się miejsca potencjalnego konfliktu w rejon Indo-Pacyfiku, gdzie USA muszą być bardziej zaangażowane niż w Europie. Strategia bezpieczeństwa Waszyngtonu, którą każdy może przeczytać, zakłada, że Europa musi bronić się z mniejszym udziałem Stanów Zjednoczonych, bo przy osłabionej Rosji ma na to siły.
Czy dziś, po wizycie Joe Bidena w Warszawie i Kijowie, te słowa by powtórzył? Raczej wolałby o nich zapomnieć.
I teraz wyobraźmy sobie, że dziś zwierzchnikiem sił zbrojnych nie jest Andrzej Duda, lecz Bronisław Komorowski, którego głównym doradcą od spraw międzynarodowych jest Roman Kuźniar.
Rozdźwięk między ich oglądem świata jest jak przepaść pomiędzy ambitną misją (jakże słuszną) polskiego rządu domagania się od Niemiec odszkodowań za straty z czasów II wojny światowej, a propozycją Komorowskiego, by zamiast tego Niemcy sfinansowali w Polsce np. galerię sztuki. Niebo i ziemia.
W ostatnim roku Andrzej Duda urósł jako polityk rangi międzynarodowej, wszedł do ścisłego grona zachodnich liderów decydujących o architekturze bezpieczeństwa na Starym Kontynencie. To pozycja, o jakiej jego poprzednik, odgrywający w Białym Domu kabaretowe scenki, nie mógł pomarzyć.
Gorąco polecam wywiad z prezydentem, jaki dla „Sieci” przeprowadzili Michał Karnowski i Marcin Wikło. To rozmowa nie tylko o wojnie i kulisach wizyty amerykańskiego prezydenta, lecz również krajowej polityce w roku wyborczym i relacjach Warszawy z Brukselą.
CAŁA ROZMOWA dostępna jest w naszej strefie PREMIUM oraz w papierowym wydaniu tygodnika „Sieci”.
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/636165-sila-przywodztwa-prezydent-zawstydza-swojego-poprzednika