„Gazeta Wyborcza” jest niemiłosiernie egzaltowana sama z siebie i w sobie, ale regularnie dopuszcza na swoje łamy rekordzistów świata egzaltacji i patowzniosłości, którzy emocjonalnie szybują gdzieś w okolicach Pasa Kuipera i nie jest to ich ostateczna odległość od Ziemi. Jednym z takich rekordzistów jest Stanisław Brejdygant, „ur. w 1936 r., aktor, reżyser, scenarzysta, pisarz i dramaturg”. Jego listy publikowane w „Gazecie Egzaltowanej” to osobny gatunek, który można nazwać liryką nabzdyczeniową.
8 lutego 2023 r. liryk Brejdygant opublikował w „Gazecie Egzaltowanej” kolejny swój wzniosły manifest, niesłusznie nazwany tylko listem. I zaadresował go do Szymona Hołowni (z treści wynika, że to nie pierwsza liryka nabzdyczeniowa kierowana do pana Szymka). Tym razem chodzi o sprawy fundamentalne: „dość pozorów. Pora na prawdę”. Prawdę w znaczeniu: „Niech mowa wasza będzie: tak, tak; nie, nie”. Jak przystało na „chrześcijan”.
Stanisław Brejdygant poczuł się zaproszony do kolejnego wzlotu lirycznego jako że „korespondowaliśmy publicznie, nie tak znowu dawno, zatem nie może Pan o tym nie pamiętać. Świadkami i – za sprawą komentarzy – także uczestnikami tej naszej dyskusji była rzesza ludzi”. I ta „rzesza” przesądza sprawę – jak to zwykle w wypadku jakiejś rzeszy. Jeśli jest rzesza, to „nie może Pan nie znać opinii tych ludzi. Opinii większości i narodu”. Patos i nabzdyczenie nie powinny wyglądać tu wcale śmiesznie, skoro chodzi o prawdę i naród, ale jednak wyglądają.
„Naród”, nad którym nadyma się liryk Brejdygant, to wspaniała wspólnota, „niezainfekowana złowrogą, unurzaną w permanentnym kłamstwie ideologią PIS-u”. Liryka Brejdyganta jest unurzana wyłącznie w prawdzie. Może nawet ostatecznej. Stąd jego rapsodyczne wręcz wezwanie do pana Szymona: „nie może Pan nie pamiętać komentarzy – a więc głosów ludzi żywo uczestniczących w tej dyskusji”. No, nie może pan i już. Tym bardziej, gdy był ów pan Szymon „w mylnym błędzie” (cudzysłów specjalnie dla Borysa Budki – on wie, z jakiego powodu). W kwestii „wyższości jakoby kilku list wyborczych opozycji nad jedną”. Jakiej wyższości, skoro „przecież, na miły Bóg, Pan doskonale wie, że nie ma Pan racji”. I znowu patos oraz nabzdyczenie są absolutnie uzasadnione, skoro jest to dramatyczne „na miły Bóg”.
Gdyby sam liryk Brejdygant miał rację, sprawa nie byłaby warta debaty. Ale liryk wziął na świadka „największego męża stanu mego życia - Winstona Churchilla”. Ów „największy mąż” dla liryka Brejdyganta miał powiedzieć „o Polakach, jakoś tak”: „Wspaniali w potrzebie [w zagrożeniu, w sytuacji bliskiego niebezpieczeństwa, na wojnie] i nikczemni w pokoju [czyli normalnym życiu]”.
Liryk Brejdygant zapewne odnosi się do tego, co Churchill miał powiedzieć o Polakach Rooseveltowi: „Pozostaje tajemnicą i tragedią historii że naród gotów do wielkiego heroicznego wysiłku, uzdolniony, waleczny, ujmujący powtarza zastarzałe błędy w każdym prawie przejawie swoich rządów. Wspaniały w buncie i nieszczęściu, haniebny i bezwstydny w triumfie. Najdzielniejszy pośród dzielnych, prowadzony przez najpodlejszych wśród podłych”.
Oczywiście nie jest wcale pewne, czy Churchill to faktycznie powiedział. Podobnie jak to, czy do premiera Stanisława Mikołajczyka mówił: „Nie macie poczucia odpowiedzialności. Nie myślicie o przyszłości Europy, macie na myśli tylko swój własny, pożałowania godny interes!”. Choć to bardzo prawdopodobne. Liryk Brejdygant nie dodał tylko, że Churchill był tak „miły” dla Polaków, bo nas po prostu sprzedał Stalinowi (razem z Rooseveltem) i nie pytając nikogo w Polsce o zdanie oddał 178 tys. km kw. polskiego terytorium. A gdy polski premier powiedział, że to zdrada i ohyda, to Churchill zaczął generalizować na temat Polaków.
Kiedy liryk Brejdygant pyta, „czyż tak nie jest”, jak mówił Churchill, to pluje na Stanisława Mikołajczyka i tych wszystkich, którzy za cenę krwi i niebywałego bohaterstwa nie chcieli oddawać polskiej ziemi i żyjących na niej Polaków, bo tak się przywódcom mocarstw podobało. A podobało się, bo Rosja i Armia Czerwona były im potrzebne, żeby ocalić jak najwięcej Brytyjczyków i Amerykanów. To „największy mąż” Churchill okazał się „najpodlejszy wśród podłych” wobec Polaków i nie ma najmniejszego powodu, żeby tej jego podłości nie widzieć. Chyba że się ma gdzieś Polaków, a dba o interes innych narodów.
Sam liryk Brejdygant bawi się na łamach „Gazety Egzaltowanej” w kieszonkowego Churchilla insynuując, że „najczęstsze pytanie rodaka to: ‘Dlaczego to on, a nie ja’. I z tym, że większość Polaków łatwiej zniesie własną porażkę niż sukces sąsiada, też Pan się, jak sądzę, zgodzi. Otóż rzecz w tym, aby cechy te nie tyczyły się przywódców naszej, dziś, opozycji oddanej sprawie ratowania ojczyzny”. To są obraźliwe dla Polaków brednie. Tym obraźliwsze, że ma istnieć jakaś wybrana kasta, która tych cech nie posiada, ale lud niestety jest ciemny i zawistny. To typowe dla zakochanych w sobie twórców i inteligentów, uważających, że robią wielką łaskę żyjąc pośród hołoty głosującej na PiS.
Apeluje liryk Brejdygant do Szymona Hołowni o pokorę potrzebną do tego, by „odtruć kraj. Bo ojczyzna umrze”. Odtruć trucizną pychy, podłości i pogardy, którą tacy jak liryk demonstrują wobec milionów Polaków? Ojczyzna nie umrze. Jeśli coś umrze, to „ten kraj”, uważany za własność przemądrzałych naprawiaczy, będących w istocie ludźmi kompletnie wyalienowanymi, wysferzonymi i zadufanymi. Gdy liryk Brejdygant apeluje do liderów opozycji o „wielkoduszność”, to wcale mu o nią nie chodzi, a wyłącznie o to, żeby przestali być sobą w imię wspólnego celu. Dla aktora to pestka, bo częściej nie jest sobą niż jest. Ale polityk nie ma jednak wielu twarzy i nie ma możliwości zakładania twarzy odpowiedniej do konkretnych okoliczności. Polityk ma własną twarz, aktor jej właściwie nie ma.
Jak już się liryk Brejdygant dostatecznie podjarał własnym nabzdyczeniem, zaczął się bawić w demiurga. I proponować np. „ubezwłasnowolnienie prezydenta – sługi swej partii”. Prezydenta wybrało prawie 10,5 mln Polaków, a kto wybrał liryka? Z kolei o relacjach Andrzeja Dudy z PiS liryk Brejdygant ma mniejsze pojęcie niż turkuć podjadek o ogólnej teorii względności. Zamiast bredzenia o „ratowaniu z upadku, a potem podnoszeniu z ruiny kraju, który ostatnio stał się – wzorem republik bananowych – polem niepohamowanych igrzysk korupcyjnych”, liryk Brejdygant mógłby zacząć ratować siebie, bo życie w stanie takiego zaczadzenia może być naprawdę zagrożone.
Już widać oznaki kompletnej dehumanizacji u kogoś, kto pewnie uważa się za wielkiego humanistę: „Jeśli PIS będzie rządził lub jeśli w przyszłości, nie daj Boże, ‘coś’ podobnego obejmie rządy, kraj nasz z nazwy nie przestanie istnieć. Niestety, wtedy jedynie z nazwy”. To „coś” chyba wypadło lirykowi z „Völkischer Beobachter” albo z „Der Stürmer”, bo w cywilizowanym towarzystwie takich określeń się nie używa. I lepiej nie nadużywać powoływania się na Churchilla, który Polskę zdradził i to wiele razy. I naprawdę wiele Polakom zawdzięczał. Często cytowanie cudzych złotych myśli jest tylko wyrazem własnej bezmyślności.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/633479-aktor-stanislaw-brejdygant-pisze-do-szymona-holowni