Christine Lambrecht, szefowa niemieckiego MON, podała się do dymisji. Swój urząd piastowała nieco ponad rok. W tym czasie zasłynęła m.in. tym, że zabrała syna helikopterem Bundeswehry na urlop na wyspę Sylt, a od spotkania ze swoim brytyjskim odpowiednikiem wolała wizytę u fryzjera. Myliła stopnie wojskowe i nazwiska generałów, nie chciała się też doszkalać. Ponadto uznała, że wysłanie Ukrainie 5000 hełmów to „wielki sukces”, a Niemcy są potęgą militarną. Tymczasem Bundeswehrze wciąż brakuje broni oraz amunicji. A także ciepłej bielizny i skarpetek. Wisienką na torcie było orędzie noworoczne pani minister, wygłoszone na tle stalinowskich budynków na Alexanderplatz w Berlinie, oraz głośnych fajerwerków, podczas którego stwierdziła, że wojna na Ukrainie była dla niej „okazją do poznania wielu ciekawych ludzi”. „Lambrecht to polityk drugiego szeregu, brakuje jej wyczucia” – grzmią teraz niemieckie media. Ale ktoś, a bardziej precyzyjnie kanclerz Olaf Scholz, mimo tego ją na to stanowisko powołał.
Gwoli ścisłości należy bowiem dodać, że Lambrecht wcale nie chciała być ministrem obrony, właściwie już rozważała odejście na polityczną emeryturę, po tym jak w ostatnim rządzie Angeli Merkel kierowała aż dwoma resortami – sprawiedliwości i rodziny. Ale ławka w SPD okazała się bardzo krótka. Przez lata Socjaldemokraci lekceważyli temat obronności, z powodu pacyfizmu, głęboko zakorzenionego w partii i społeczeństwie, oraz praktykowanej przez trzy dekady polityki wobec Rosji: skoro każdy Volkswagen eksportowany za Don niesie ze sobą „dywidendę pokoju”, to na co komu Bundeswehra? Niemieckie mocarstwo cywilne i moralne miało zmienić świat na lepszy za pomocą handlu. Ponadto Lambrecht miała z punktu widzenia Scholza wiele zalet, a główną było to, że swoją niekompetencją skutecznie przykrywała jego błędy i wahania. Kogo obchodzi brak realizacji Zeitenwende (epokowej zmiany) w niemieckiej polityce, zapowiedzianej przez kanclerza trzy dni po rozpoczęciu rosyjskiej agresji na Ukrainę, gdy szefowa MON urządza sobie głupkowate sesje zdjęciowe w czołgu. Albo za jednym razem psują się podczas ćwiczeń wszystkie Pumy - zupełnie nowe wozy bojowe.
Chaos w Bundeswehrze: brak wyposażenia, wadliwy sprzęt, nadmierna biurokratyzacja, złe wydawanie środków – to wszystko istniało już wcześniej, zanim Lambrecht trafiła do MON. Nie poradziła sobie z tym, tak jak wcześniej Ursula von der Leyen, dziś szefowa Komisji Europejskiej (za to Bundeswehra dzięki pani Ursuli zyskała pełnomocnika ds. transsesualności, czy jakoś tak). Ale skoro dla deklarowanego „feministy” Scholza od kompetencji bardziej liczą się parytety, należy się spodziewać, że Lambrecht to nie ostatnia „fachowczyni” na tym stanowisku. Niektóre media za Odrą domagają się generała Bundeswehry na czele MON, ale bardziej prawdopodobne jest, że dostaną Evę Högl, pełnomocniczkę Bundestagu ds. sił zbrojnych. Polityk SPD zajmuje się od prawie trzech lat Bundeswehrą, a jej wybór na to stanowisko został uznany w 2020 r., także w części SPD, za „afront wobec Bundeswehry” i był oprotestowywany. Trzeba przyznać, że Scholz lubi mianować niewłaściwe osoby na kluczowe stanowiska. Kilka innych nazwisk także jest w grze, zresztą ktokolwiek zastąpi Lambrecht, będzie miał – jak zaznaczyła optymistycznie gazeta „Neue Osnabruecker Zeitung” wszelkie szanse, „aby robić to lepiej”. Bo gorzej się nie da.
Pokrzywdzony czuje się zresztą także kanclerz, choć akurat nie brakiem kompetencji pani Lambrecht. Nie, Scholzowi nie podoba się „niefajna debata” na temat wysyłania czołgów Leopard 2 na Ukrainę. Szczególnie presja ze strony Polski. Tak w każdym razie twierdzi tygodnik „Spiegel”, który opublikował przecieki z (zamkniętego) posiedzenia frakcji SPD w Bundestagu. Na tymże spotkaniu Scholz miał poinformować swoich partyjnych kolegów, że uważa swoją wstrzemięźliwość w kwestii wysłania czołgów za słuszną. A dlaczego jest słuszna? Bo podczas porannego joggingu spotkał Polaka, który miał mu podziękować za to, że „nie daje się zwariować Polsce”. Jest to uzasadnienie godne lidera wolnej Europy, ba, wolnego świata. „Gazeta Wyborcza” już zdążyła radośnie obwieścić, że po dymisji Lambrecht decyzja ws. wysłania Leopardów na Ukrainę „zapadnie w przeciągu następnych kilku dni”. Kto chce wierzyć niech wierzy, ale jak mówi niemieckie przysłowie: „Wiara jest dobra, ale kontrola jest lepsza”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/630308-lambrecht-czolgi-i-polak-scholza-czyli-opary-absurdu