Czasem gorzkie bywa towarzyszenie uroczystościom wręczania Krzyży Wolności i Solidarności, przyznawanym represjonowanym w czasie PRL. Spracowane dłonie, niekiedy smutne twarze, życiorysy pęczniejące od zaangażowania niepodległościowego, a na grzbiecie przyduża, wytarta marynarka z luźnymi rękawami, metryka wskazująca na 60 plus z połową biografii przetyranej przez pracę bez perspektyw w latach 80-tych i 90-tych. Po 4 dekadach od aresztowań i więzień otrzymać Krzyż i kilka stówek wsparcia to jednak trochę gorzka sprawiedliwość jak na historyczny zryw 1980 roku, coś jak słynne polskie „niewykorzystane zwycięstwa”, gdzie po spektakularnych szarżach traktaty pokojowe nie oddawały skali triumfu.
Największy ruch społeczno-polityczny na świecie, najbardziej demokratyczna inicjatywa choć założona w państwie głęboko autorytarnym, niepowstrzymana manipulacjami, choć nawet na jej szczycie bezpieka miała swoich agentów, twórcza i energiczna, że jej wpływy nie mieściły się w ciasnych granicach PRL (Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej) - dopiero trepy generała Jaruzelskiego złamały jej strukturę.
Już tylko na marginesie dodajmy coś, co człowiek obeznany z historią wie, a reszta powinna się dowiedzieć - od jesieni 1981 roku nie było już zagrożenia sowieckiego, a sam Breżniew - co ujawnił m.in. Władimir Bukowski - wolał, by Jaruzelski rozprawił się z Polakami swoimi rękami, albo nawet zgodził się na ustępstwa bo Kremla na kolejną interwencję zbrojną, po Afganistanie, nie było już stać.
Kastrowanie „Solidarności”
Ale ruchu tak żywiołowego nie złamałaby jednorazowa represja. Nie dały radę teczki SB, nie pokonały też przecież czołgi i ZOMOwskie pałki, bo większość członków nadal żyło, działało i rozmawiało ze sobą. O, nie - tego typu siły społeczne rozbraja się długo i na wielu płaszczyznach. PRL urabiał naród, że stan wojenny był koniecznością, a Solidarność - chaosem, ale odkąd powstała „Gazeta Wyborcza” Generała chwalono, broniono, przedstawiano jako polskiego mundurowego o ziemiańsko-szlacheckiej duszy. Na tym jednak kastrowanie „S” nie skończyło się.
Lata 90-te były prostym obrzygiwaniem tradycji 1980 roku. Zero solidaryzmu społecznego w Balcerowiczowskiej nocy, wolny rynek w wydaniu eSBeków i PZPRowców, dziadowskie państwo i lawina kompromitacji ze strony Lecha Wałęsy nastrajała prędzej do milczenia niż do kultywowania zrywu wielkiego Sierpnia. Szybko też zaczęto podmieniać bohaterów i do dziś oto Andrzej Gwiazda z Joanną Dudą-Gwiazdą żyją na ostatnim piętrze jednego z gdańskich bloków, a TW „Bolek” żali się, że mu 100 tysięcy złotych za wykład na konferencjach w różnych miejscach świata nie pozwala dożyć od wypłaty do wypłaty. Fakt że Dorota Welman zagrała Henrykę Krzywonos w filmie Wajdy był wymowną wisienką na torcie - gwiazda Walterowskiej firmy zakładanej w zaułkach opanowanej przez ruską agenturę gra w filmie koncesjonowanego opozycjonisty kobietę, która miała podmienić śp. Annę Walentynowicz w najnowszej historii Polski. Trudno o większe natężenie cynizmu.
Ale tragedie rozkradania idei Solidarności nie odbywały się tylko centralnie. Miliony ludzi, którzy wiosną i latem 1981 roku okazywali się tytanami pracy i kreatywności, odważnymi działaczami śmiejącymi się eSBekom w twarz, obudziło się w Polsce 13 grudnia, a potem w III RP jako wyrzutki wielkiego, oświeconego nurtu postkomunistów lub liberałów.
I tak oto „Solidarność” została wykastrowana nie tylko jednym uderzeniem militarnej pięści ale dekadami manipulacji, upokarzania i kłamstw. Dziś, gdy wspominamy 13 grudnia i wprowadzenie stanu wojennego przez Wojciecha Jaruzelskiego, pamiętajmy, że było to świństwo wielkie, ale nie ostatnie wobec polskiego ruchu niepodległościowego z Sierpnia 1980 roku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/626064-jaruzelski-zlamal-balcerowicz-dobil-o-solidarnosci