Sąd orzekł jasno: głowę RP można wyzywać urągającymi nawet dla przypadkowego przechodnia słowami. Znaczy - jak nazwiesz tak kogoś na ulicy, to dostaniesz w mordę, jak publicznie określisz tak Prezydenta, to sąd Cię jeszcze pocałuję w brudną piętę, z wdzięczności za obronę demokracji i praworządności. Patologia? Mało powiedziane.
Polskie tradycje państwowe zawsze dotknięte były jakąś asymetrią - nie jest inaczej i dziś. Z jednej strony ponadprzeciętnie potężni, z innej zadziwiająco ułomni. Jakby ktoś budował dom z solidnymi murami i okazałym dachem, ale nie umiał poprawnie wstawić okien i zamontować zawiasów do drzwi. Może trzeba będzie się z tym pogodzić, po prostu uznać, że nie będzie w ustroju Rzeczpospolitej wszystkich filarów właściwego funkcjonowania publicznego? To chyba jakiś cud, że współczesna Polska stała się największym w Unii Europejskiej przeciwnikiem Rosji i największym rzecznikiem broniącej się Ukrainy, postawiła mur na granicy z Białorusią, armię rozbudowuje do nieznanych w naszej historii rozmiarów i jeszcze nie uległa niemieckiemu establishmentowi w Brukseli. Idzie w dodatku kilka zmian w zakresie edukacji czy inwestycji państwowych, ale w innych miejscach normalnego funkcjonowania wspólnoty po prostu są ponadprzeciętne wyrwy i braki.
I oto żyjemy sobie w kraju spisującym się na medal w zakresie bezpieczeństwa i odporności na hybrydowe działania rosyjskiego świata, ale mamy sądy eksportowane rodem z republik bananowych, profesurę, która nagłówki z Czerskiej powtarza jako prawdy objawione i naukowe odkrycia oraz twórców kultury którzy sloganami poprawności politycznej udają artystyczną kreatywność. To jest ta państwowa asymetria - bezpieczeństwo, projekty państwowe czy polityka historyczna w pojmowaniu maksymalistycznym, jak w lokalnym mocarstwie, a trzecie władza, dyplomowana inteligencja i celebrycka bohema jak w Zimbabwe. Trudno realizować dalekosiężne plany państwowe, gdy ma się takie ogólnowspólnotowe kalectwo.
Widać jednak taką mamy nad Wisłą tradycję. W I Rzeczpospolitej potrafiliśmy wojskiem doraźnym, wąskim gronem wybitnego rycerstwa bić najnowocześniejsze (Szwecja) czy najliczniejsze (Imperium Osmańskie) armie Europy i świata, a potem trzeba było nadzwyczajnych wysiłków, by ustalić podatek, który opłaci byle misję dyplomatyczną czy pozwoli naprawić mury w najważniejszych przygranicznych twierdzach. Kultura I Rzeczpospolitej emanowała na wszystkich sąsiadów - Moskwę, Prusy, Mołdawię, Śląsk i Węgry, a w tym samym czasie na dwa miesiące w roku ruch w kraju się zatrzymywał, bo nie było dróg, mostów i regulowania rzek. W takim kraju wielkość mieszała się z małością, raz ratując Europę, innym razem tonąc w anarchii i odwrotnie.
Podobnie II Rzeczpospolita - wychowała najbardziej patriotyczne z pokoleń, mimo biedy ukończyła tak wielkie przedsięwzięcia jak Gdynia, COP, stworzyła takie instytucje jak polską szkołę sowietologiczną czy Korpus Ochrony Pogranicza, a nie potrafiła się obyć bez więzienia politycznego w Berezie Kartuskiej czy uporać się z separatyzmem Ukraińców albo Litwinów.
Polska PiSu mierzy się z podobnymi problemami i wszystko wskazuje na to, że nie da się tych trudności przezwyciężyć. Że nie da się - po prostu - zreformować sądownictwa, nauczyć uniwersyteckich wyrobników, że Bruksela nie jest błogosławionym „miastem na wzgórzu” a aktorów i pisarzy przekonać, że łączenie Kościoła z pedofilią nie jest aktem odwagi, a wręcz przeciwnie. Obóz rządzący nie ma siły, by sforsować zmiany w trzeciej władzy, a elity patriotyczne i konserwatywne nie potrafiły przez 7 lat uporać się z nurtem postpolityki i posthistorii - będziemy więc znowu asymetrycznym krajem i dalej przyjdzie nam funkcjonować w warunkach półpaństwa polskiego.
Sugeruję przy tym, by się po prostu z tym stanem pogodzić. Prawica ma bowiem nierealistyczne marzenia: a to o „hollywoodzkim” filmie na temat polskiej historii, a to o uporządkowaniu świata palestry, a to o opozycji, która nie będzie w taniej kolaboracji zachęcać obcych mocarstw do nakładania sankcji na Polskę. To się po prostu nie wydarzy. Może lepiej skupić się na tym, co potrafimy najlepiej i resztę traktować drugorzędnie, niż w marzycielskiej frustracji kruszyć kopie o najsłabsze aspekty współczesnej polskiej wspólnoty? Życie bez frustracji jest zdrowsze, z porzuceniem złudnych nadziei - efektywniejsze, ogólnie zatem - skuteczniejsze. A elektorat niech wybiera między elitą niepodległości i bezpieczeństwa a establishmentem „kasty”, ćwierćinteligenckich sloganów i nowoczesności.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/616620-co-da-sie-zrobic-w-warunkach-polpanstwa-polskiego