Po raz kolejny, właściwie jak zwykle, lud okazał się mądrzejszy niż eksperci maści wszelakiej, znawcy w telewizorach głos zabierający, myśliciele, co to wiedzą jak świat innym urządzić. Z sondażu przeprowadzonego przez Centrum Mieroszewskiego wynika, że ponad 80 procentom Ukraińców zupełnie nie przeszkadza zwrot „na Ukrainie”. Zaledwie 17 proc. badanych uznało zaś określenie „na Ukrainie” za nieakceptowalne. Tymczasem w lipcu Rada Języka Polskiego w swej pompatycznej mądrości oznajmiła: Biorąc pod uwagę szczególną sytuację i szczególne odczucia naszych ukraińskich przyjaciół, którzy wyrażenia „na Ukrainie”, „na Ukrainę” często odbierają jako przejaw traktowania ich państwa jako niesuwerennego, Rada Języka Polskiego zachęca do szerokiego stosowania składni „w Ukrainie” i „do Ukrainy” i nie uznaje składni z „na” za jedyną poprawną.
No więc szanowna Rado Tego i Owego, Ukraińcy, o których uczucia tak się zatroszczyłaś, nie podzielają twej paranoi i nie pozwalają jej sobie wcisnąć. Jestem pewien, że i owe 17 proc. Ukraińców uznających zwrot „na Ukrainie” za nieakceptowalny dopiero z telewizorów, z głupich bezmyślnych mediów dowiedziało się, że ma się nim oburzać. Rada i znawcy od tego, czy siamtego lepiej niż sami Ukraińcy wiedzą co ma ich urażać. To jest dopiero pycha i wstrętny protekcjonalizm. Rado i wy bojownicy postępujące postępu – zadbajcie teraz o uczucia Włochów. Nie daj Bóg, by jakiś szczególnie wrażliwy Mediolańczyk dowiedział się, że nazywamy go Włochem, a jego kraj Włochy, no wiecie Państwo jak te włochy co to są pod pachą, w nosie, czy gdzie tam.
Zwrot „na Ukrainie” miałby być reliktem dawnych czasów, kiedy Ukraina nie istniała jako państwo suwerenne, była nam wstrętnym kolonialistom poddana. Podobnie mówimy „na Węgrzech”, „na Słowacji” ponoć z powodu tego, że panowali tam Jagiellonowie, więc w jakiś sposób ma to przypominać o dawnej zależności. Może i w tych teoriach coś jest, ale w gruncie rzeczy są one objawem paranoi i obsesji politycznej poprawności, to brednie zwykłe. Komu normalnemu chciałoby się grzebać w języku polskim, niszczyć jego tradycję, tylko dlatego, że kilkaset lat temu na Węgrzech panowała dynastia litewska? Niech ktoś objaśni dlaczego mówimy „na Antarktydzie”, choć to kontynent większy niż Europa, który z Jagiellonów na jej tronie zasiadał, i którzy Antarktydczycy są dotknięci i oburzeni. A z kolei w przypadku wielkiego lodowiska na Północy używamy określenia „w Arktyce”.
A Ty Mieszkańcu Mazowsza i Podkarpacia, Kielecczyzny, Podlasia, Górnego i Dolnego Śląska (powinienem wymienić wszystkie krainy i regiony, żeby nikt nie był dotknięty wykluczeniem), czy czujesz się upokorzony gdy słyszysz „na Mazowszu”, „na Śląsku”, czy też masz wrażenie, że Wielkopolanin, pokazuje Ci pogardę i swą wyższość mówiąc „w Wielkopolsce”?
Nie jestem językoznawcą więc nie chcę wchodzić w teorie dotyczące tego jakich i dlaczego używa się określeń w stosunku do terytoriów zależnych, wysp, półwyspów. Wiem tylko, że podoba mi się ta nieregularność języka polskości, nieprzewidywalność, bo jest w niej coś wyjątkowego, nieuchwytnego i dlatego mówimy „na Jamajce”, „w Nowej Zelandii”, „na Mokotowie”, „w Śródmieściu”, „na statku” nawet gdy mamy na myśli jego wnętrze, czyli ładownie z towarami, „we Włoszech”, nie „Włochach” , no chyba że mamy na myśli mieszkańców Półwyspu Apenińskiego i sobie opowiadamy, że we Włochach to najbardziej sobie cenimy ich poczucie gustu i beztroski.
Język przenosi nam przez wieki naszą tradycję, kulturę
Język przenosi nam przez wieki naszą tradycję, kulturę, nadaje nam tożsamość, ale ma też zwyczajnie swój rytm, melodię. W zwrocie „na Ukrainie” jest oddech, swoboda, przestrzeń, jakiś rozmach, coś co być może kojarzy się z dziką, kozacką wolnością. To brzmi. A teraz powiedzmy głośno „w Ukrainie”, albo jeszcze lepiej „w Węgrzech” - pierwsze głoski układają się jakby stary niemiecki silnik diesla zakaszlał, jakby się wiertarka TosVarnsdorf zacięła. „W Słowacji” – jakby ktoś do dziury wpadł, a nie po graniach biegał.
Pierwszy raz o istnieniu Rady Śmego i Owego dowiedziałem się przy okazji awantury o słowo „murzyn”. Wtedy lud polski ostatecznie przekonał się, że od maleńkości rasizm jest mu wpajany, bo uczył się wierszyka, że fajnie byłoby gdyby murzynek Bambo też chodził z nim do szkoły. Nie chce mi się nawet wymieniać pretensjonalnych, cudacznych groteskowych określeń jakie wymyślano, by słowo „murzyn” zastąpić. To wszystko to epigonizm, małpie, bezmyślne naśladowanie, tego co na Zachodzie się wymyśla, import intelektualnej tandety, która w głowach miesza, porządek psuje, sens gubi. Ludzie od jeszcze bardziej postępowego postępu są tak intelektualnie gumowi, że wytłumaczą nam dlaczego pół Hinduska i pół Jamajka wiceprezydent USA Kamala Harris jest akurat Afroamerykanką, a pochodząca z Południowej Afryki, ale biała jak śniegi Kilimandżaro aktorka Liz Theron Afroamerykanką już nie jest. Tak, wiem że zaczęliby ulewać upławy myślowe na temat pochodzenia Harris, koloru skóry, a wszystko to byłoby bredniami, bo niby dlaczego nie Jamajkoamerykanka, Hinduamerykanka, tylko właśnie Afroamerykanka, choć ona w życiu nawet w Afryce nie była, a odcień skóry ma o wiele tonów jaśniejszy niż dowolny Aborygen, czy Papuas. Szydzę, ale chcę pokazać, że w „starym” języku jest jakiś sens porządek, że nie są przypadkiem zwyczaje, uzusy językowe, coś co się długo kształtowało i sprawdza się. Że gdy za wymyślanie nam mowy biorą się jacyś inżynierowie myśli i dusz, to zawsze wychodzą z tego jakieś potworki nowotworki.
Sprawa „na Ukrainie”, „w Ukrainie” wcale nie jest błaha, bo to przykład na coś, co tak bardzo groźne jest dla naszych dusz i umysłów. Jak zaraźliwe są obsesje politpoprawności. Ona pokazuje jak niszczony przepoczwarzany jest nasz język a więc nasza kultura, historia tradycja. Wszystko po to, by gonić za jakąś groteskowa, ale też totalitarną paranoją.
We Francji działa Najwyższa Rada Języka Francuskiego, ale ona dba, by nad Sekwaną była francuskość, by zachowany był język Moliera, Voltaira, Hugo, Baudelaire’a, a nie goni za kretyńskimi nowinkami. Chce ocalić język francuski, by nie zatonął w anglojęzycznym bełkocie. Nikt nigdy nie słyszał natomiast o tym, by przed głupimi, często prymitywnymi tworami, Rada Tego Śmego chroniła nasz język. My już nawet przestajemy kojarzyć, że Kurdej-Szatan jest specjalistką od swojskiej nienawiści, a nie jakiegoś hejtu. Że jak się kto tam w telewizorze odezwie to łże, kłamie, nieprawdę mówi, nieprawdziwe wiadomości podaje, a nie jakieś fake newsy. Że Polska Agencja Prasowa wyhodowała sobie jakiegoś potworka zajmującego się factcheckingiem, zamiast weryfikowaniem wiadomości, a matka która z dzieckiem do parku poszła parenting uprawia.
Oddzielnym problemem jest wciskanie na siłę w imię jeszcze równiejszej równości feminatywów. Mamy więc owe polityczki (nie wiem czemu mi się to zawsze z potylicą kojarzy), powstanki, szpieginie, kierowczynie, a na uczelniach dziekanki, czy tam dziekańczynie. Na statkach być może nawet obok starszych matów służą starsze matki. Rada nie zająknęła się na temat tych wszystkich nowotworów mózg wypalających. Ja rozumiem, że są i tacy co nawet do psychiatrki chodzą, może i niektórzy członkowie Rady i dziennikarze naśladowczy powinni swe obsesje za Ukraińców u nich sprawdzać. No cóż, jeśli złamię nogę w kostce to właściwie obojętne będzie mi czy przyjmie mnie lekarz mężczyzna czy kobieta, ale na pewno nie oddam się w ręce kogoś, kto ma na drzwiach gabinetu zaanonsowane: chirurżka ortopedtka. Niech Szanowni Państwo spróbują odczytać to miano na głos.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/613817-rada-jezyka-polskiego-z-wizyta-w-ukrainie-u-psychiatrki