Królowa Elżbieta II starała się wypełnić zadanie utrzymania Wspólnoty Narodów. Temu ciekawemu projektowi cywilizacyjnemu poświęca się zbyt mało uwagi, patrząc na niego przez pryzmat wizji państwa czy sojuszu zarządzanego przez biurokracje i administracje oraz procedury a nie poprzez kulturowo-polityczne, miękkie oddziaływanie. I choć większość z założeń Wspólnoty Narodów nie zostało wprowadzone do rzeczywistości państwowej, to jednak sama koncepcja, a także jej okryta niejawnymi działaniami geneza, warta jest odnotowania.
Wiktoriańskie początki
Wbrew spektakularnej fasadzie Imperium Brytyjskiego, którą byłą 1/4 powierzchni lądów pod jego panowaniem, elity z Londynu miały świadomość, że ich państwo ma przed sobą krótszy żywot. Jedną z głębszych refleksji na ten temat miał milioner i „król brylantów”, Cecil Rhodes (1853-1902), który finansował spotkania i dyskusje intelektualistów brytyjskich, zainteresowanych przebudową i unowocześnieniem imperium. Wokół diamentowego potentata wyrosło nieformalne grono elit, które wspierały się nawzajem w awansach, przecierały szlaki swoich wpływów, wymieniały się doświadczeniami. Tak właśnie scementowano konserwatywny, anglosaski establishment. Z ogromnej kiesy Rhodesa płynęły pieniądze na utrzymanie niejako tajnego środowiska
Do nieoficjalnego stowarzyszenia należeli m.in. dyplomata Arthur Henry Hardinge (1859-1933), Arnold Toynbee (1852-1883, nie mylić z jego bratankiem Arnoldem Toynbeem 1889-1975), arystokrata Alfred Milner (1854-1925), profesor Lionel Curtis (1872-1955) wykładający na Oxfordzie, baron John Buchan (1875-1940), późniejszy gubernator Kanady.
Warto zwrócić uwagę, że elity stowarzyszone wokół inicjatywy Rhodesa należały do różnych branż londyńskiej inteligencji: wykładowców akademickich, dyplomatów, ekonomistów, prawników czy przedsiębiorców. To ta synergia pozwoliła im w debatach sformułować wizję przyszłości dla Imperium Brytyjskiego: „Wspólnotę Narodów”, czyli federacji niepodległych państw związanych ze sobą kulturowo, intelektualnie i w mniejszym stopniu - politycznie.
W największym skrócie, jak opisuje to Quigley:
„Tajne stowarzyszenie Rhodes’a” było grupą imperialnych federalistów, utworzoną w okresie po 1889 r., która wykorzystywała zasoby gospodarcze Republiki Południowej Afryki, aby rozszerzyć i utrwalić Imperium Brytyjskie.
Jeśli więc my w Polsce mówiliśmy o „układzie postkomunistycznym”, a więc nieformalnych relacjach polityków, urabiających państwo na własną modłę, to Imperium Brytyjskie wykształciło takie nieoficjalne środowisko, które miało dla swojej ojczyzny projekty - w przeciwieństwie do Okrągłego Stołu - prorozwojowe.
Elity zabierają się do pracy
Po śmierci Rhodesa w jego zapiskach testamentowych znaleziono polecenie dalszego finansowania spotkań - projektem kierował teraz Alfred Milner, do którego na nauki polityczne i państwowe chodziło całe pokolenie imperialnych urzędników. Wśród starej ekipy Rhodesa młody narybek nazywano „przedszkolem Milnera”. Za jego zarządzania powołano także konkretne instytucje, które miały podtrzymywać funkcjonowanie świadomych elit oraz wdrażać ich oplan. Tworem „przeszkola Milnera” miał być jeden z najważniejszych na świecie think tanków badający stosunki międzynarodowe: Królewski Instytut Spraw Międzynarodowych, tzw. Chatham House. Chatham House powstał w… 1920 roku - ta ciągłość funkcjonowania propaństwowego establishmentu jest jednym z kluczy brytyjskiej prosperity - bez względu na partię, która akurat jest u władzy.
Twórcy koncepcji „Wspólnoty narodów” nie przewidzieli co prawda wstrząsów wojen światowych i społecznych rewolucji, które sprawią, że Wielka Brytania będzie musiała się wstydzić budowania kolei w Afryce. Królowa Elżbieta II podtrzymywała enigmatyczną strukturę Commonwealth of Nations swoim autorytetem, jako monarcha stawała się przynajmniej symbolicznym zwornikiem idei wykuwanej 150 lat temu.
Polska a Wielka Brytania. Rzecz o ciągłości
Jakież państwo ma moc prowadzenia zinstytucjonalizowanej polityki w takim przedziale czasowym? Polska w tym czasie dwa razy traciła niepodległość, nasz naród przeżył przynajmniej dwa ludobójstwa, przez nasze ziemie przeszły przynajmniej trzy wielkie armie, ustrój zmieniał się kilkukrotnie, o granicach nie wspominając. W tym sensie, choć raczej nie można wzorem epoki wiktoriańskiej mówić o „czasach elżbietańskich” to jednak ciągłość funkcjonowania instytucji i symboli Wielkiej Brytanii powinny dać nam wiele do myślenia.
Zwłaszcza aspekt porozumienia elit dla prowadzenia polityki z planowaniem na dekady naprzód, jest chyba marzeniem w Polsce nieosiągalnym. A może jednak sformułowano propozycje, którymi należy zarażać establishment u władzy, niczym na spotkaniach u pana Rhodesa? Trójmorze? Oparcie się o Amerykę jako polityczna dywersyfikacja wobec Europy? Wspólnota narodów Rzeczpospolitej? Nawet bez monarchy obowiązek troski o przyszłe pokolenia możliwy jest do wypełnienia
O PROF. QUIGLEYU CZYTAJ TAKŻE:
Jak teorie spiskowe potrafią niszczyć prawicę. Przypadek profesora Quigleya
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/613759-krolowa-wielkiej-wspolnoty-czyli-lekcja-dla-polskich-elit