Jedziemy zawiedzeni spod wioski Lyman, zawróceni przez ukraińskiego żołnierza, który nam oświadczył, że Rosjanie zaczęli ostrzał. Mijamy po drodze zerwany most kolejowy, który chcemy sfotografować. Prosimy o pozwolenie rosłego Ukraińca, który ściska mi rękę swoją wielką jak bochen chleba dłonią. Mężczyzna przymierza się do jakiegoś oświadczenia, bierze wdech, zamyśla się, wydech, znowu wdech, już ułożył słowa, które ja znałem zanim mu w ogóle przyszły do głowy.
Ja chciałem… podziękować… wam… Polakom… powiedzcie w Polsce… no wiecie… że dziękujemy… - jego głos wskoczył wreszcie w naturalny ton i wyrzucił spontanicznie słowa: - za to, że przyjęliśmy nasze rodziny, że wysyłacie nam pomoc humanitarną, broń, że wasz prezydent pomaga naszemu prezydentowi…
Żołnierz ściska mi rękę z taką siłą, że zamiast łez wzruszenia zaraz wypuszczę łzy bólu. Po chwili puścił. Pozwolił sfotografować most. „Z Bogiem”.
Te same sceny odbywały się i pod Wasylkowem i w Fastowie, na moście Patona w Kijowie i pod Irpieniem, u kobiet w Osterze, u brodatych rolników pod Czernihowem, u chłopaków z Gwardii Narodowej w Siewierodoniecku, wolontariuszy w Charkowie, wreszcie tu - trzy kilometry od frontu w Donbasie. Powtarzam te podziękowania w telewizji wPolsce.pl, powtarzam w tekstach, widzę przecież, że są szczere i pełne wzruszenia.
„Czerwone maki” w Donbasie
Ale sympatia do Polaków potrafi zaskoczyć nawet tutaj, gdy taką wdzięczność słyszało się już razy - bagatela - kilkadziesiąt. Taką niespodzianką był niepozorny obiad w stołówce szpitalnej, gdzie jedna z młodych lekarek, usłyszawszy o „dziennikarzu z Polski” przyszła się pochwalić tytułami swoich ulubionych pieśni.
— Można nas nagrać? Skąd pani jest? Z Ukrainy?
— Jestem z Ukrainy, pochodzę ze Lwowa, mieszkam w Kijowie, a teraz przyjechałam ze szpitala…
„Do Donbasu” - opowiada kobieta, która pomaga wywozić z pola bitwy rannych, a potem ich leczy za linią frontu. „Niech pani powie jaka wojenna pieśń się pani podoba, niech pani to powie jeszcze raz i wyrecytuje fragment”.
Lekarka wyrecytowała z głowy:
Czy widzisz ten rząd białych krzyży? To Polak z honorem brał ślub. Idź naprzód – im dalej, im wyżej, Tym więcej ich znajdziesz u stóp. Ta ziemia do Polski należy, Choć Polska daleko jest stąd, Bo wolność krzyżami się mierzy – Historia ten jeden ma błąd.
Ileż tu eksplodowało kulturowych kodów! Fragment „Czerwonych maków na Monte Cassino” padł przecież w okrążanym i bombardowanym Donbasie, jakby polski wzorzec waleczności przedarł się i tutaj. Czerwone maki to dla Polaków symbol walk z Niemcami, ale i dla Ukraińców mają narodowy wydźwięk - mają przypominać o ofiarach wojen, które się przetoczyły przez te ziemie od 1914 roku. Mało tego! Autorzy tych słów, Feliks Konarski, urodził się w Kijowie, a potem żył we Lwowie, zatem wielbicielka jego tekstów przeszła niejako trakt w drugą stronę. Wreszcie wolontariuszka mobilnego szpitala bierze udział w bitwie o Donbas, w obronie przed tym samym imperium, które spowodowało II wojnę światową i recytuje je widzom i czytelnikom w Polsce, która zaparła się rękami i nogami, by swoim przyjaciołom zza Bugu pomóc.
Myślicie, że to jedyny taki przypadek? Przyjdzie czas, a poznacie jeszcze Julę z Charkowa, która polskim dziennikarzom puszczała „Mazurek Dąbrowskiego” na kwaterze w podmiejskich podziemiach, albo pułkownika Czaławana, który dumnie obnosi się ze swoim polskim rodowodem, cytując już nie Konarskiego ale Słowackiego i Wyspiańskiego, wierni kościoła św. Józefa w Dnipro opowiadający o swoich modlących się po polsku babciach i rozliczne okopowe anegdoty o „pięknym Wrocławiu, Gdańsku, Krakowie”, o czym opowiadają przypadkowo spotkani żołnierze.
Polska tu żyje w zaskakująco różnorodnych więziach kulturowych, na które przecież przypadkowo ponatykałem się sam jeden. Ileż ich jeszcze drzemie wokoło? Jest na czym budować wspólną przyszłość, ku utrapieniu naszych silniejszych sąsiadów, oj jest.
ZOBACZ TAKŻE RELACJĘ Z DONBASU
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/597359-czerwone-maki-na-monte-cassino-zaslyszane-w-donbasie