Oprócz tego że przekaz Janiny Ochojskiej czy Tomasza Treli o rzekomo niepomagającym Kościele, skierowany jest do przygłupów (a może przez przygłupów sformułowany? - nie wiem), to jeszcze jest głęboko zubażający. Poznając skalę pomocy duchowieństwa dla potrzebujących ofiar wojny wychodzimy przecież szerzej niż do opowiedzenia się po tej czy tamtej stronie światopoglądowego sporu, lecz dostajemy szansę poznania czym może być holistyczna pomoc w profesjonalnym wymiarze.
Kościoły i klasztory katolickie w Kijowie są bowiem czymś więcej niż pomocą humanitarną. Zakonnicy i księża poświęcili swoje życie osobiste już dawno, by pełnić misję nad Dnieprem i można powiedzieć, że parę bomb tu czy tam niewiele dla nich zmienia. Bracia Kapucyni nie tracą lekkości codzienności i pogodnego uśmiechu nawet gdy nocami trzeba wystawiać warty wokół klasztoru, a przez ich schrony przewijają się całe rodziny w drodze na Zachód. Msze święte, modlitwy czy wspólne czytanie Pisma świętego są niezmącone odgłosami eksplozji i wojenną trwogą. Uchodźcy jedzenia mają pod dostatkiem, w piwnicach bezpieczny odpoczynek, sen, osobne sale dla zabaw z dziećmi, do czytania, rekreacji. Przy tym wszystkim widać liczne przewagi Kościoła katolickiego nad innymi, świeckimi organizacjami. Duchowni, który już dawno oddali życie swojej posłudze, nie mają takich zobowiązań rodzinnych czy zawodowych, które by ich odrywały od niesienia pomocy. Kościół ma dwutysiącletnie struktury i hierarchie, dzięki czemu zaglądając czy to do Kościoła na bulwarze Perowa czy do klasztoru na Derewliańskiej wiemy co zastaniemy: pomoc humanitarną, schronienie, duchownych, modlitwę, dobrze znane i sprecyzowane zasady wzajemnych relacji. Nie jest to fundacja z biurem, które zmieni adres czy skład zarządu ale te same, jasno określone wspólnoty wierzących doskonalące swoje funkcjonowanie przez setki lat.
Kapucyni i dominikanie
Siostry zakonne przy Kościele Matki Kościoła znały okoliczne rodziny od lat, w końcu prowadziły dla nich przedszkole. Gdy wybuchła wojna od razu można było pomóc i tym co chcieli wyjechać, i tym co wyjechać nie chcieli lub nie mogli. Siostra Olga zorganizowała sobie nocleg nawet pod biurkiem, by nie przerywać pracy na zbyt długo a by w razie rosyjskiego uderzenia szyby z okien nie spadły jej na głowę. Nie ma w takiej pomocy cienia pretensjonalności, tymczasowości, gry pod media społecznościowe czy poklask - tamta pomoc się po prostu dzieje poza PRowskimi chwytami show-biznesu i polityki.
Dominikanie na prawym brzegu Dniepru dają schronienie potrzebującym rodzinom. Klasztor zorganizowany jest autarkicznie, kuchna, spiżarnia, pokoje noclegowe, a przede wszystkim kościół i kaplica, pozwalają mieszkańcom bezpiecznie przeczekać wojenną trwogę. Kto nie chce zostawać w Kijowie dostaje od ojców pomoc w wyjeździe do bezpiecznej Polski. Także i tutaj są podziemne schrony, w których dnie i noce spędzają członkowie lokalnej wspólnoty. Dzięki ugruntowanej strukturze zakonnej do Kijowa przychodzi pomoc humanitarna bezpośrednio od zakonnych koordynatorów - uniemożliwia to zatory, zagubienie transportu czy ugrzęźnięcie go w centralnych procedurach albo - bo i to się zdarza w wojennych warunkach - sprzeniewierzeniu. Kościoły i klasztory działają tutaj jak wykwalifikowana sieć pomocowa, której nie sprostają zwykłe organizacje humanitarne.
Kawiarnia za darmo
Imponujący ośrodek stworzyli Dominikanie w podkijowskim Fastowie. Jeszcze kilka dni temu ich kilkaset codziennie pieczonych bochenków chleba było jedną z wielu form dożywiania miasteczka, ale gdy Rosjanie zniszczyli magazyny sieci marketów, parafia przy Kościele Podwyższenia Krzyża stała się enklawą dobrego zaopatrzenia. W domu św. Marcina worki z mąką wznoszą się pod sufit, pracuje tam szwalnia, kuchnia, piekarnia - i wiele innych pomocowych warsztatów.
Oszałamiające wrażenie robi tamtejsza kawiarnia, z wystrojem, poczęstunkiem i obsługą, jakiej nie powstydziłaby się żadna dzielnica w zachodnioeuropejskiej stolicy, z tą tylko różnicą że u fastowskich Dominikanów kawa, ciastka i wypieki są za darmo. Smutne twarze uchodźców z Doniecka powoli oswajały się z przytulnym luksusem, jakby nie dowierzając że zasłużyły na taką atmosferę i gościnność.
Tych wymiarów pomocy jest jeszcze więcej, ale nie wszystkim sprzyja rozgłos. Wszystko dzieje się więc w ciszy i pokorze, poza poklaskiem marności i medialnego kuglarstwa.
Kościół jako wspólnota holistyczna pokazuje swoje przewagi organizacyjne, nawet abstrahując już od przekonań religijnych. Jest to pomoc skuteczna i niezależna od emocjonalnych uniesień wolontariuszy, liderów czy sponsorów. Zamiast zbijać polityczny kapitał w tak żenujący sposób pani Ochojska czy pan Trela mogliby postudiować jak się pomaga ludziom bez rozgłosu i cyrkowych wybryków.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/589763-z-kijowa-trele-morele-i-ochojskie-uczcie-sie-od-kosciola