Peter Marki-Zay, kandydat węgierskiej opozycji na premiera, spotkał się z Donaldem Tuskiem i usłyszeliśmy masę drętwej, czyli Tuskowej mowy. Z kim kto przestaje, takim się staje. Ale, żeby aż tak szybko?
Marki-Zay ma podobną obsesję na punkcie Viktora Orbana jak Tusk w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego. Wystarczyłoby w ich wystąpieniach podmienić nazwiska tych, których nienawidzą i nadal wszystko by się zgadzało. Z Tuskiem jest o tyle gorzej, że jego drętwej mowy słuchamy od kilkudziesięciu lat. Marki-Zay dał się poznać od Tuskowej strony niedawno, gdy został kandydatem na zbawcę Węgier. Tusk w roli zbawcy występuje od 2005 r.
Nie jestem zwolennikiem koncepcji pola morfogenetycznego i formatywnej przyczynowości Ruperta Sheldrake’a, a nawet uważam, że to brednie, ale po wysłuchaniu Tuska i Marki-Zaya można zacząć je traktować nieco przychylniej. Tak jakby Tusk coś w polu morfogenetycznym zapisał, a Marki-Zay poprzez mechanizm formatywnej przyczynowości to odczytał. A potem już było jak w „Rejsie”, czyli jak mówił inżynier Mamoń: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. To przez reminiscencje”. Na wspólnej konferencji Tuska i Marki-Zaya słyszeliśmy melodię słyszaną już tysiące razy, czyli reminiscencje.
Węgierski Tusk powiedział: „Chcemy, aby i Polacy, i Węgrzy byli wolni od korupcji, wolni od państwa jednej partii, gdzie nie ma wolnych mediów, gdzie nie ma praworządności, gdzie korupcja jest powszechna”. To odważne, przyjechać w gości i nazwać gospodarzy złodziejami i właściwie przestępcami. Ale nic dziwnego, bo rodzimy Tusk mówił to samo: „W tym nie ma przypadków. Zarówno w Budapeszcie, jak i w Warszawie rządy zajmują się głównie okradaniem własnych obywateli i z pieniędzy, i z nadziei, i z marzeń”. Tu z kolei Tusk zrobił kupę na środku węgierskiego dywanu, choć zdalnie.
Obaj Tuskowie zapomnieli tylko, że Orban i Kaczyński zdobyli władzę w demokratycznych wyborach. I przynajmniej w Polsce za korupcję się siedzi albo będzie siedzieć, czego najlepszym przykładem kumpel i podopieczny Tuska – Sławomir Nowak. A media, przynajmniej w Polsce, są tak wolne, że nikomu nie przyszłoby do głowy wysyłać ABW do redakcji, co przyszło do głowy Donaldowi Tuskowi, gdy był premierem. I media mogą obecnie dowolnie i bezkarnie (wiadomo, niezależne sądy i niezawiśli sędziowie) obs…ywać prezydenta, premiera, rząd i partię rządzącą.
Węgierski Tusk uznał za stosowne pouczyć na gościnnych występach w Warszawie, że „chodzi o suwerenność, prawdziwą suwerenność, dobrobyt społeczeństwa, ale przede wszystkim o wolność. Wszyscy musimy walczyć o nasze wspólne wartości. W przeciwnym wypadku czeka nas wyjście z Unii Europejskiej i bieda”. Jak widać Marki-Zay połyka nauki Tuska niczym Jasiu od Majstra w skeczu „Ucz się, Jasiu” Stanisława Tyma. Skecz był zabawny, natomiast drętwa mowa o wspólnych wartościach przyprawia o mdłości.
Obaj Tuskowie mają poważny problem z kradzieżą. Tusk krajowy mówi o tym obsesyjnie od czasu, gdy dał nogę z Polski pod koniec 2014 r. Czyżby aż tyle stracił, że nawet 150 tys. zł miesięcznie za odgrywanie roli cesarza Europy nie było w stanie tego zrekompensować? No, mówiło się, że ktoś ukradł Polsce 250 mld zł. Może trzeba zapytać Sławomira Nowaka jak to się robi, bo Donald Tusk na pewno nie powie. To znaczy powie, że nie wie, bo niby skąd miałby wiedzieć.
Tusk-ów 2-óch (faktycznie trochę jak kiler-ów 2-óch – w sensie beki) bardzo chciałoby dorwać się do władzy. Ten węgierski już jest w ogródku i wita się z gąską, bo wybrała go cała opozycja. Ten polski jeszcze nie wie, jak zrobić to samo. I ten polski jest znacznie bardziej cyniczny i bezczelny. I z dużą lekkością idzie po trupach: „rządy bardzo podobnych ludzi doprowadziły do największej drożyzny w Europie, do największej śmiertelności w czasie pandemii”. Łaskawie jeszcze nie powiedział, że zamordowali tych ludzi, ale jest blisko.
Okazało się, że rodzimy Tusk już z „samą górą” i okolicami nie załatwia Polsce zablokowanych pieniędzy, właściwie już ponoć załatwionych. Oczywiście pies z kulawą nogą w to nie wierzył, ale dla Borysa Budki i Tomasza Siemoniaka Tusk puścił greps, że „od wielu miesięcy Kaczyński, Morawiecki i Ziobro bardzo skutecznie blokują europejskie pieniądze, które powinny do Polaków trafić jak najszybciej”. Aha, czyli Tusk odblokował, a Kaczyński, Morawiecki i Ziobro znowu zablokowali. No, w to nie uwierzy chyba nawet Klaudia Jachira. Ale rodzimy Tusk zapewnia, że szuka sposobu „w Europie i w Polsce, by przełamać tę blokadę”.
Posiłkując się na zmianę turpizmem i trupizmem rodzimy Tusk pokazywał węgierskiemu Tuskowi, jak powinno się jechać po bandzie: „Jest bardzo trudno mówić o liczbach jak o suchych danych, kiedy te liczby opisują cierpienie i tragedię tysięcy polskich rodzin. Każdego dnia umiera pół tysiąca Polaków, a tego rządu nie stać na podjęcie żadnych poważnych kroków, by ograniczyć skutki pandemii”. Zapewne trzeba było zastrzelić z tysiąc niezaszczepionych, to problemy by zniknęły, bo inni by się wystraszyli. Albo zesłać ich w okolice Workuty, bo chyba jest tam teraz trochę miejsca.
Spotkanie Tusk-ów 2-óch przekonuje, że ludzie uważający się za chadeków i demokratów mają demokrację tam, gdzie „pan może pana majstra w d… pocałować”. Są sformatowani niczym Jakub Sobieniowski z Agnieszką Kublik, Bartoszem Węglarczykiem i Wojciechem Czuchnowskim. I gdyby się dorwali do władzy z takim komsomolskim zapałem, jaki prezentują, Polska i Węgry byłyby dopiero biedne. Na szczęście to tylko razwiedka. A razwiedki wojen nie wygrywają.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/576480-spotyka-sie-donald-tusk-z-peterem-marki-zayem-a-on-tez-tusk