Jarosław Kaczyński to gigantyczna obsesja Donalda Tuska, która temu drugiemu zadymia rozum i wpędza w prymitywizm.
Co łączy Donalda Tuska przemawiającego na szóstych urodzinach Komitetu Obrony Demokracji z Martą Lempart, arogancko i z klasową wyższością traktującą pracownicę firmy sprzątającej? Najprościej: prymitywizm. Przemowy Tuska od czasu powrotu do polskiej polityki w lipcu 2021 r. są coraz bardziej toporne, a argumentacja tak wyrafinowana jak kula burząca budynki przeznaczone do rozbiórki. Z Martą Lempart jest prościej: prymitywizm zachowań i języka cechuje całą jej publiczną „karierę”, a nawet jest główną przyczyną jej specyficznego statusu.
Tusk wygłosił hymn pochwalny na cześć organizacji, która postanowiła demokrację uprawiać na ulicy i miała doprowadzić do polskiego majdanu. Tyle że majdan urządziła samej sobie. Tuskowi z KOD zawsze było po drodze (podobnie jak Platformie Obywatelskiej), bo sam nie był w stanie majdanu zorganizować. A partyjne bojówki jednak nie wyglądałyby dobrze, tym bardziej gdy został przewodniczącym Rady Europejskiej. Podobnie jak za czasów przewodzenia Europejskiej Partii Ludowej, choć już mniej ortodoksyjnie.
Marta Lempart oblała czerwoną farbą wejście do budynku, gdzie mieści się siedziba Prawa i Sprawiedliwości, a potem potraktowała „z buta” panią, która zaproponowała jej sprzątnięcie skutków tego wandalizmu, gdyż sama „nie jest milionerką” i „nie płacą jej” za fanaberie paniusi żyjącej jako rentierka z kamienicy tatusia. Paniusia nie potrudziła się, żeby sprawdzić, iż budynek nie jest własnością PiS, że inne instytucje i firmy mają tam swoje siedziby, a ta pani i jej firma są wynajęci przez apolitycznego administratora budynku. I Marta Lempart nie szanuje jej pracy, w dodatku uważając, że to normalne.
Oburzyła się na Twitterze nawet Młoda Lewica:
Żadna sprzątaczka nie zasługuje na aroganckie traktowanie ze strony wyżej postawionej w społeczeństwie kobiety. Feminizm powinien łączyć wszystkie kobiety, niezależnie od ich statusu społecznego czy majątkowego. Każda kobieta zasługuje na szacunek za jej ciężką pracę.
Niestety okazało się, że Młoda Lewica jest tak samo skażona klasowo jak paniusia będąca rentierką z kamienicy tatusia.
Co to znaczy, że paniusia Lempart jest „wyżej postawioną w społeczeństwie kobietą”. Z tego powodu, że jest rentierką i nie musi kalać rąk pracą? Ale to nie XIX wiek, gdzie stosowano takie kryteria. Po tym, co się stało na ulicy Nowogrodzkiej, to ofiara paniusi jest „wyżej postawiona w społeczeństwie”, bo ciężko i uczciwie pracuje, zasługując na szacunek. A paniusia zachowuje się jak pasożyt (w sposób nawet bezczelniejszy niż bohaterowie filmu Bonga Joon-ho). To jest ten stopień prymitywizmu, w którym każdy człowiek (kobieta) jest tylko narzędziem rewolucyjnych majaków paniusi. I zapewne wynikiem jej licznych kompleksów.
Z Donaldem Tuskiem na „gali” KOD nie było lepiej niż z występem Marty Lempart. On nawet się nie stara nie zachowywać i mówić prymitywnie. I też leczy swoje liczne kompleksy przypisując je tym, których nienawidzi. Działa tu klasyczny mechanizm przeniesienia. Znając Tuska, można zakładać, że ma on KOD tam, gdzie Lempart ciężko i uczciwie pracujące kobiety. Ale potrzebne jest mu narzędzie, którego sam nie potrafi stworzyć.
Peany Tuska na cześć KOD można by potraktować jak sarkazm, gdyby nie były tak prymitywne. I nie pokazywały, że przewodniczący PO wciąż liczy na KOD jako rewolucyjną siłę ulicy. Która za niego zrobi brudną część roboty. Same peany to natomiast czysta rozrywka pomieszana z groteską. Weźmy taką pierwszą z brzegu brednię: „Każda godzina i każdy dzień waszego zaangażowania powodował, że Polska wbrew tej władzy była lepsza”. Lepsza w nienawiści i agresji? Albo taka groteska: „Kiedy wszyscy poczuliśmy, że za chwilę ktoś tam ukradnie naszą ojczyznę, nasze poczucie sprawiedliwości czy naszą godność, wy wyszliście na ulicę, bo wiedzieliście, że to jest naprawdę wiele warte”. Nam? Ojczyznę? Najpierw mówca musiałby wiedzieć, co to znaczy.
Za każdym razem, gdy wychodziliście na ulice, miałem poczucie, że przez to nasza Polska jest po prostu
— żartował Donald Tusk.
Zgadza się tylko ta „nasza Polska”, czyli nie obywatelska, nie wszystkich Polaków, lecz „nasza”. Tak jak „nasza” była sprawiedliwość i sądy w doktrynie Neumanna. Jak „nasza” była klasa próżniacza, szczególnie tzw. elita, tuczona przez Tuska przywilejami i pieniędzmi, bo przecież spontanicznie nie kiwnęłaby dla niego nawet małym palcem.
Można się było popłakać (oczywiście ze śmiechu), gdy Tusk mówił: „Kiedy wydawało się, że nie ma za bardzo nadziei, że jakoś opadły Polakom skrzydła, wyście tę nadzieję dawali. Dawaliście nadzieję także mnie wtedy, kiedy pełniłem funkcję szefa Rady Europejskiej. Nie macie pojęcia, ile energii, ile siły przetrwania i wiary w przyszłość dawaliście Polakom i Europejczykom na całym kontynencie”. A ktoś mógłby pomyśleć, że Tusk jedzie na duracellach (jak te króliczki w reklamie baterii) albo na skręconej sprężynie.
Można sobie darować te fragmenty żartów Donalda Tuska, które dotyczą pandemii, bo to po prostu niesmaczne. W tych sprawach facet nie zna granicy żenady i obciachu, bo zrobił w nich oszałamiająco dużo, czyli zero. A wizje snuje niczym pewien odrzucony przez akademię malarz: „W czasie pandemii, narastającego lęku i drożyzny mamy władzę skupioną w ręku jednego człowieka. Polską rządzi tchórz w czasach, kiedy trzeba ludzi odważnych, i partia zajęta wyłącznie własnymi interesami, gdy trzeba ludzi bezinteresownych”. Tamten też jechał na lękach i uprzedzeniach.
Facet, który jest wzorcem z Sevres oportunizmu, karierowiczostwa i „pękania” przed każdym z zagranicy, kto nawet nie tupnął, a tylko szurnął nogą, leczy te swoje kompleksy na zasadzie przeniesienia. „Wierzcie mi, to nie jest moja obsesja, to jest wielki problem ustrojowy wszystkich Polaków, że mamy władzę skupioną w ręku jednego człowieka, który nie pierwszy raz - ale dzisiaj jest to szczególnie dotkliwe dla nas wszystkich - okazuje się tchórzem, zdezerterował, bo nie stać go na podjęcie jakiejkolwiek decyzji w interesie swoich obywateli, w interesie swojej ojczyzny wtedy, gdy sytuacja jest tak poważna, tak dramatyczna jak dzisiaj i jak będzie jutro” – rzucił Tusk swój najbardziej czerstwy żart.
Jarosław Kaczyński to gigantyczna obsesja Donalda Tuska, która temu drugiemu zadymia rozum i czyni jego wystąpienia tak bardzo prymitywnymi. A gdyby liczyć proporcje tego, co każdy z nich zrobił „w interesie ojczyzny”, to jeszcze nie wynaleziono takiego mikroskopu elektronowego, który byłby w stanie pokazać osiągnięcia „dla Ojczyzny” Donalda Tuska. Tu zapewne wchodzi w grę długość Plancka, czyli 10 do potęgi minus 35 metra, czyli coś, co na razie jest nieprzekraczalną granicą poznania. I chyba na długości oraz w czasie Plancka (10 do potęgi minus 44 sekundy) mieści się też odwaga Tuska oraz jego bezinteresowność.
Najzabawniejsze i bardzo typowe dla kompetencji kulturowych Tuska jest jego odwołanie się do „Króla Lwa”, czyli w istocie do „Hamleta” Szekspira. To Donald Tusk jest Skazą, a nie Jarosław Kaczyński. Prezes PiS ma przecież władzę, tak jak król Mustafa w Lwiej Ziemi, a Tusk chce mu ją odebrać – wszelkimi sposobami i z pomocą wszystkich hien. A Simbą byłby tu Mateusz Morawiecki. To on jest przeszkodą dla Tuska w drodze do „tronu”. I to Tusk – Skaza chce iść do władzy „po trupach”. I gdyby, tak jak Skaza, ja przejął, spustoszenia w Polsce byłyby podobne do tych, których w Lwiej Ziemi dokonał nowy król Skaza.
Donald Tusk jak ulał pasuje do Marty Lempart: ten sam poziom prymitywizmu argumentów, bezwzględności, brutalności i poczucia wyższości, będącego wynikiem kompleksów. Tusk ma tylko tę przewagę, że sam nie pójdzie rozlewać farby na Nowogrodzkiej i mieć z tego powodu dyskomfort konfrontacji z uczciwym człowiekiem pracy, tylko robi to za niego Marta Lempart.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/575878-donald-tusk-to-ideowy-brat-marty-lempart