Dawno już w dyskursie publicznym zostały przekroczone wszelkie granice dobrego wychowania, zwanego kiedyś savoir-vivrem czy też kindersztubą. Obelgi, obraźliwe słowa, pogarda, to wszystko mieści się w arsenale politycznych narzędzi, używanych przez polityków by pognębić, albo – stosując to dzisiejsze ordynarne słownictwo – zgnoić przeciwnika.
I co? I nic. Polityk, posługujący się chamstwem, wulgarnością i podłymi epitetami jest łakomym kąskiem dla mediów, bo zwiększa oglądalność, liczbę „kliknięć” czy cytatów. Polityków, nie mających „zdolności honorowej” ( a kto by tam wiedział, co to kodeks Boziewicza!) bez żadnych oporów zaprasza się na dziennikarskie salony, bo na tych politycznych dawno już się zadomowili i nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, żeby stosować jakiś towarzyski ostracyzm.
Zaproszenie na jutro do jednej z najbardziej popularnych radiowych audycji dostał Radosław Sikorski, tuz po tym, jak się popisał na Twitterze chamskim wpisem pod adresem koleżanki z Parlamentu Europejskiego, Beaty Kempy.
Mogę zrozumieć, że szczerze Sikorski nienawidzi prawicy i Solidarnej Polski, której Kempa jest politykiem i jego niespełnione marzenie o „dorżnięciu watahy” może go wpędzić w głęboką depresję przeradzającą się w czystą nienawiść, ale wulgarny komentarz, na który pod adresem kobiety nie zdobyłby się nawet dawny menel spod budki z piwem (piszę „dawny” bo po pierwsze nie ma już budek z piwem, a dzisiejsi „menele” nawet do pięt nie sięgają tym dawnym, którzy przechodzącym paniom się kłaniali i mówili „Szanowanko, psze pani, może dwa złote dorzuci pani do piwka?”) jest czymś tak kuriozalnym, chamskim i ordynarnym, że powinien raz na zawsze przekreślić wszelkie publiczne i polityczne aspiracje kogoś, kto podaje się za oksfordczyka i leczy swoje kompleksy udając arystokratę „na dworze” w Chobielinie.
Prawdziwa przedwojenna arystokratka, którą miałam zaszczyt znać, mawiała „obrażają się tylko służące” (wybaczmy ten protekcjonalizm, bo chodziło o przedwojenne służące, a nie dzisiejsze cenione „pomoce domowe”) i zapewne ludziom z tą „przedwojenną” klasą nie przychodzi do głowy, by na kogoś, kto z ubłoconymi butami ze słomą z nich wystającą wkracza w ich osobistą sferę „się obrażać”. Po prostu traktują go jak powietrze, nie dopuszczają do towarzystwa, wykreślają z kręgu znajomych czyli odnoszą się z ostracyzmem (drugie zapomniane słowo, określające pewne formy zachowania).
Były minister spraw zagranicznych, czyli jakby nie było dyplomata, radzi publicznie europarlamentarzystce, także byłej minister, by „walnęła się w zatłuszczony łeb”, bo ośmieliła się złośliwie napisać, że „nienawiść do polskich symboli to ciężka choroba” i gdyby ugrupowanie (obecne) Sikorskiego dalej rządziło, to polskiej flagi nie byłoby na czym wieszać.
Ale Radosław Sikorski także wcześniej pozwalał sobie na seksistowskie i wulgarne uwagi pod adresem kobiet i czynił to najchętniej prywatnie, w męskim towarzystwie, którego rechot w odpowiedzi na tego typu występy Europejczyka, oksfordczyka i „ziemianina” nadymał jego ego do jeszcze większych rozmiarów. Nagrania tych męskich rozmów ujrzały światło dzienne i mogliśmy usłyszeć o pewnej urzędniczce MSZ, że jest „biurwą”, jakąś „p..dą ,wiesz, taka, zamiast ją dowartościować, przep…lić jak trzeba, to dał jej jakieś biuro” i „zemściła się suka”. W tej samej rozmowie skomentował wygląd stewardessy towarzyszącego mu biznesmena: „jak to mówią angielscy dżentelmeni: nie zrzuciłbym z końca członka”. W tym ostatnim przypadku wyraźnie pomylił „angielskich dżentelmenów” z angielskimi ulicznikami, posługującymi się cockney’em.
Można defilować razem ze Strajkiem Kobiet i domagać się praw kobiet, a jednocześnie traktować je z największą pogardą, wyzywać, określać mianem „biurwy”, „suki” i akceptować jedynie jako obiekt seksualnych fantazji., Ale tylko te, które nie są z naszego plemienia. I wtedy nie usłyszy się od Marty Lempart i feministek „wypier…aj”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/570932-czy-mozna-brylowac-w-butach-z-ktorych-wystaje-sloma