Faszyzm w Polsce jest tak podstępny i wredny, że niewielu potrafi go dostrzec. Nawet po napiciu się.
Faszyzm panuje niepodzielnie. Jest jednak nadzieja, bowiem, tak jak w 1942 r. w III Rzeszy, są jeszcze odważni ludzie. Wtedy Sophie Scholl i jej brat Hans Scholl oraz ich kolega Christoph Probst, teraz, w Polsce, Agnieszka Holland, jej aktor Adam Ferency oraz finalista najnowszej edycji nagrody Nike – Grzegorz Piątek. I kibicująca Piątkowi Grażyna Torbicka. Ryzykowali wszystko, a jednak stać ich było na postawienie się faszystowskiemu reżimowi. Mimo że musieli się wielopiętrowo zakonspirować, żeby faszystowscy siepacze ich nie wytropili. Ich przekaz musiał trafić do Polaków i dodać im otuchy oraz wskrzesić nadzieję.
Rodzeństwo Schollów oraz Probst zostali 22 lutego 1943 r. przez nazistowsko-faszystowski reżim ścięci na gilotynie. Ale gdyby nie oni, honor Niemców nigdy nie zostałby uratowany. Rodzimi faszyści w 2021 r. jeszcze nie ścinają, ale nawet gdyby, trzeba organizować ruch oporu i trzeba dawać świadectwo odwagi oraz męstwa. Żeby ratować honor Polaków. Tak jak Holland, Ferency, Piątek i trochę Torbicka. Nawet, gdy się bywa pijanym, jak aktor Ferency, ale to z rozpaczy, że przyszło żyć w tak paskudnych czasach.
Na zakończenie festiwalu filmowego w Gdyni bojowniczka ruchu oporu Agnieszka Holland odwołała się do swej heroicznej przeszłości. To tym bardziej godne pochwały, że wychowała się w rodzinie zagorzałych stalinowców. Ale nawet oni w końcu stanęli po stronie ruchu oporu.
„Moje filmy mówiły o pogardzie i nienawiści, o reżimach dzielących ludzi, politykach, którzy grają strachem i manipulują opinią publiczną, o skorumpowanych mediach”
– ogłosiła ze sceny Holland.
Tacy jak pani Agnieszka są skazani na wieczną wartę (wachtę). Żeby zło się nie odrodziło.
„Miałam świadomość, że ten czas nie minął, ale zasnął i może się obudzić, jeśli nie będziemy czujni. To się niestety dzieje. Szczepionka Holocaustu i gułagów przestała działać”
— mówiła z ogniem wewnętrznej słuszności i kategorycznego imperatywu moralnego. I bez optymizmu, ale skąd miałby się wziąć, skoro „to samo dzieje się niedaleko, na naszych granicach, gdzie ludzie umierają z zimna w lesie, tylko dlatego, że są inni. Dzieje się to za naszym przyzwoleniem”.
Straszne jest „umieranie w milczeniu”, jak to się działo w wypadku bohaterów filmów pani Agnieszki i dzieje się na granicy. Dlatego ma ona moralne prawo wykrzyczeć:
„Nie godzę się na to, żeby Straż Graniczna grała rolę strażników muru berlińskiego, a miejscowa ludność – donosicieli”.
Trochę dziwi powściągliwość, bo aż się prosiło o analogię ze strażnikami obozów śmierci i szmalcownikami. Po co odwoływać się do enerdowców, którzy już zresztą nie istnieją, skoro można było bez eufemizmów dowalić rodzimym faszystom? Był Holocaust i gułag, to aż się proszą obozy zagłady, strażnicy na wieżyczkach i szmalcownicy.
Słowa Agnieszki Holland stały się ziarnem, które wkrótce zakiełkowało. Na gali finałowej nagrody literackiej Nike zakiełkowało. I okazało się, że głównym laureatem powinien być finalista Grzegorz Piątek, a nie Zbigniew Rokita. To, co powiedział Piątek na gali było „trafieniem w sedno tarczy” – jak mówił gen. Zenon Zambik z bezpieki w filmie Sylwestra Chęcińskiego i Stanisława Tyma.
Sedno tarczy Grzegorza Piątka wygląda tak: „Myślę, że w tej książce („Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944-1949”) jest iskierka nadziei albo ważna lekcja. Jej bohaterowie w najgorszym czasie naszej historii, podczas wojny, wyobrażali sobie lepsze miasto. Kiedy przyszedł ten dzień, kiedy mogli zacząć działać, zerwali się do roboty i zaczęli to lepsze miasto budować. Myślę, że powinniśmy się od nich uczyć”. Choćby dlatego, że „to całe faszystowskie gówno, w którym się znajdujemy, też się kiedyś skończy. Bądźmy gotowi od pierwszego dnia, by tę lepszą rzeczywistość zbudować”. Na te wspaniałe słowa musiała zareagować Grażyna Torbicka:
„Brawo za to co pan powiedział i co pan napisał”.
W latach 1944-1949 istotnie zbudowano wręcz fantastycznie lepszą rzeczywistość. Nikt się bowiem nie certolił z faszystami, tylko ich aresztował, torturował, a gdy wsypali kolejne faszystowskie świnie, skazywano ich wszystkich na karę śmierci. Czekała ich kulka w łeb, żeby nie było wątpliwości, że dostali za swoje, a potem wrzucenie do anonimowego dołu, żeby pogrobowcy faszystów nie uznali ich za bohaterów.
Agnieszka Holland wyjaśniła po gali w Gdyni (w OKO.press), dlaczego musiała zademonstrować pryncypialne stanowisko wobec faszyzmu:
„Bo natura nie znosi pustki i może się wlać również gówno nacjonalistyczno-faszystowskie. I tak się stało”.
I to właśnie kilka dni później potwierdził Grzegorz Piątek. Pani Agnieszka musiała coś zrobić, gdyż „jeżeli na gali święta kina polskiego zachowamy się jak orkiestra na Titanicu, żeby zagłuszać katastrofę, będziemy udawać, że nic się nie stało i bawić się, i cieszyć naszymi sukcesami, no to nie wiem, czy będziemy mieć prawo uważać, że nasze filmy naprawdę dotyczą jakiś istotnych spraw”.
Pani Agnieszka ma „słuszną rację” – jak mawia noblista Lech Wałęsa, tym bardziej że tu nie chodzi właściwie o filmy, tylko ocalenie Polaków przed faszyzmem. A to ostatni dzwonek, gdyż „od 2015 roku obecne władze robią wszystko, żeby ksenofobia, rasizm i stwarzanie figury wroga stanowiły główne paliwo polityczne”. Stąd głęboka konspiracja i heroizm – nawet podczas festiwalu i gali, które organizowało m.in. Ministerstwo Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, a współorganizowały Telewizja Polska i Narodowe Centrum Kultury.
Aktor Adam Ferency żadnego transmitowanego w ogólnopolskiej telewizji wystąpienia antyfaszystowskiego nie miał, ale oddał się pracy organicznej na dole, czyli w Świdnickim Ośrodku Kultury. Powiedział tam m.in.:
„Mnie się zdaje, żeby naprawdę nie głosować na Kaczyńskiego. Przepraszam, jeśli kogoś ranię. Nie głosujcie na Kaczyńskiego, błagam was!”.
Niestety ważne spotkanie zostało przerwane z powodu, jak wskazali organizatorzy, „niedyspozycji” aktora. Sam Adam Ferency (w rozmowie z Onetem) przyznał: „Fakt, byłem nietrzeźwy. To był przypadek”.
Pijany czy nie Adam Ferency miał ważne przesłanie i nie ma sensu tego dewaluować. Zresztą miał pełne prawo być pijanym, skoro „od sześciu lat paskudnie mi się żyje w Polsce. Widzę coraz więcej rzeczy, które mnie przerażają, które żywo przypominają końcówkę XVIII wieku. Nie jestem pewien, czy jacyś obcy nie mieszają w tym naszym polskim tyglu, czy może jesteśmy aż tak nierozumni? Jest mi z tym źle, próbuję jakoś sobie radzić. Nie zawsze się udaje. Skutek był widoczny na rzeczonym spotkaniu”. Nie jest winą Adama Ferencego, że znieczula się alkoholem, skoro pisowski reżim po prostu go dusi. A gdy sobie uświadomił, że „będziemy samotni, bez technologii, poza Unią. Będą nam sprawdzać paszporty na granicach, będziemy musieli udowadniać, że mamy pieniądze”, to upicie się było jedynym sposobem na przetrwanie.
Nie ma nic do rzeczy, że „przez całe życie piłem alkohol i przez całe życie on nie robił mi dobrze. Kiepsko sobie z nim radziłem. Ale czasami człowiek jest już tak znękany, że to z niego eksploduje”. To nie dowód uzależnienia, tylko wyjątkowej wrażliwości. Nawet będąc pijanym Adam Ferency dostrzega dziejące się wokół niego zło, np. w Telewizji Polskiej. Wprawdzie grywa w jej produkcjach, np. w serialach „Miasto skarbów” i „Stulecie winnych”, ale bez przyjemności. I być może wskutek nieświadomości spowodowanej alkoholem. Ale jak tu nie pić?
Polska ma wielkie szczęście, że istnieją i mają odwagę działać tacy bojownicy ruchu oporu (trzeźwi czy pijani, ale zawsze zaangażowani w walce z faszyzmem) jak Agnieszka Holland, Adam Ferency czy Grzegorz Piątek (i trochę Grażyna Torbicka). Tym bardziej że faszyzm jest tak podstępny i wredny, że niewielu potrafi go dostrzec. Nawet po napiciu się.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/568848-z-faszyzmem-walcza-tak-znakomici-bojownicy-jak-holland