Aleksander Łukaszenka ma zapewne w zanadrzu co najmniej kilkanaścioro kolejnych dzieci, którymi będzie ogłupiał polskich polityków.
Czy zrobiłby to Charles Michel? Ależ skąd, obecny przewodniczący Rady Europejskiej nie jest prymitywem. Czy zrobiłby to Herman van Rompuy? Nie, były przewodniczący Rady Europejskiej nie ma w sobie nic z chama, a co najwyżej jest nudziarzem. Czy zrobiłaby to Ursula von der Leyen? Kobieta obracająca się w sferach arystokracji i stosownie wychowana nawet nie wiedziałaby, co jest typowym wyposażeniem gbura i prostaka. A może zrobiłby to Jean-Claude Juncker? Jemu zdarzało się za bardzo smakować wino, ale żeby to prowadziło do rynsztoka, to absolutnie nie. Zrobił to Donald Tusk, bo to do niego podobne. I mieści się w jego kompetencji kulturowej.
Były wieprze, krowa, kaczor, koty, więc zapewne klimat obory, a w najlepszym razie pastwiska. Takie skojarzenia, jakie doświadczenia? Wymienieni wcześniej politycy nie są aniołami, ale do obory i na pastwisko raczej ich nie ciągnie. Choć Donald Tusk może uważać ich za kolegów, z którymi symbolicznie razem krowy pasał. Tylko symbolicznie, bo żaden gospodarz raczej by mu inwentarza nie powierzył. Za duże ryzyko. Nie mógłby więc z tymi osobami zakolegować się przy wypasie krów, a już chyba tym bardziej przy oporządzaniu wieprzy.
Stylizacja na wiejskiego głupka jest niepotrzebna, bowiem obecnie takowi występują raczej tylko w miastach, szczególnie w tych dużych. Ale nawet dawne wiejskie głupki swój rozum miały, a w złym świetle przedstawiali ich miejscy pisarze. Zresztą wieś to małe środowisko i mało kto decydował się robić z siebie Donalda Tuska. To mogłoby być poręczne uogólnienie: zrobić z siebie Tuska. Już ma ono sporą siłę nośną, skoro 30 września 2021 r. wieczorem w Sejmie znalazło się tylu chętnych.
„Głowa psuje się od góry” – mawiał bardzo zabawny aforysta, przypadkowo zagubiony w polityce, czyli Ryszard Petru. Człowiek zresztą kulturalny i mimo pewnej pocieszności - sympatyczny. On nawet, gdyby chciał, nie dałby rady zrobić z siebie Tuska. A liczba tych, który chcieli 30 września, i to za wszelką cenę, jest wręcz porażająca. W Sejmie trwał wielki wyścig do mównicy, żeby przebić poprzednika (poprzedniczkę) w liczbie wypowiadanych idiotyzmów. I w odpowiednim otoczeniu obrazkowym.
Posługiwanie się wizerunkiem dziecka było ze wszech miar obrzydliwe, bowiem było ono tylko tarczą, a za nią chowali się ci, wobec których niejaki Lenin ponoć (nie jest to do końca udokumentowane) używał określenia полезный идиот (ewentualnie полезный дурачок). Posługujący się wizerunkiem dziecka zaspokajali własną próżność, bo tym w istocie było owe toporne demonstrowanie wrażliwości i szlachetności. A status pożytecznego idioty właśnie na tym polega, że próżność jest niezbędna, by uzyskać założony efekt.
Aleksander Łukaszenka ma zapewne w zanadrzu co najmniej kilkanaścioro kolejnych dzieci, którymi będzie ogłupiał tych, co 30 września 2021 r. zrobili z siebie Tuska. Po prostu dzieci są najskuteczniejszym środkiem. A takie osoby jak posłanka Magdalena Filiks (nieprzypadkowo wywodząca się z KOD) doskonale się sprawdzają jako wzmacniacze i rezonatory obrzydliwych akcji białoruskiego zamordysty.
Tandeciarstwo przemieszane z prostactwem było w głosach z sejmowej trybuny równie dojmujące jak to we wpisie Donalda Tuska na Twitterze. Wstyd było patrzeć, jak kolejni posłowie (a właściwie posłanki, bo one stanowiły większość) robili żenujące widowisko, żerując na losie dzieci. Wyglądało to na jakiś szalony konkurs: kto mocniej, kto głupiej, kto bardziej histerycznie, kto bardziej hienowato. Zresztą wykorzystywanie skrajnych emocji do przyćmienia rozumu (czy jego zastępnika) też jest typowym narzędziem z instrukcji obsługi pożytecznych idiotów.
Strasznie dołujące jest to, co się działo w Sejmie wieczorem 30 września, podobnie jak robienie z siebie Tuska przez Donalda Tuska. Łatwość, z jaką można manipulować polskimi parlamentarzystami i uzyskiwać dzięki nim 200 proc. normy, gdy chodzi o atakowanie Polski, jest przerażająca. To fatalnie wróży na przyszłość, bo przecież obecnie chodzi o razwiedkę, która już pokazała, że na polskich parlamentarzystów można w pełni liczyć. A nawet będą się oni bić o to, kto pierwszy zrealizuje wdrukowane im cele. Przy okazji, kto bardziej durnie, tandetnie, obrzydliwie i bezsensownie. No i z większą szkodą dla Polski. To wszystko jest takim horrendum, że wygląda na „sen wariata śniony nieprzytomnie” - jak to Konstanty Ildefons Gałczyński ujął w wierszu „Serwus, Madonna”. Czy Polacy wybierając swoich przedstawicieli głosują w istocie na organizmy, którymi można kierować na poziomie czystej fizjologii? I to takich, którzy są z siebie dumni. Tylko skutek jest taki jak w aforyzmie Stanisława Jerzego Leca: „Myśli niektórych ludzi są tak płytkie, że nie sięgają nawet ich głowy”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/568431-sejmowy-festiwal-glupoty-i-tandety