Jakim sposobem Putin i Łukaszenka mogą być źli, skoro dbają o prawdę i nic nie ukrywają z tego, co dzieje się na polsko-białoruskiej granicy?
To fantastycznie, że rzecznik praw obywatelskich i różne redakcje bardzo się troszczą o swobodę relacjonowania przez dziennikarzy sytuacji w pasie przygranicznym objętym stanem wyjątkowym. Wcześniejsze relacje znad granicy same w sobie były fantastyczne, szczególnie w TVN i „Gazecie Wyborczej”. Przebijała z nich tylko troska o życie i zdrowie turystów zaproszonych przez Aleksandra Łukaszenkę w celu oglądania przygranicznych piramid z czwartego tysiąclecia przed Chrystusem. Z tego powodu, że owe piramidy są na razie tajnym obiektem, turyści dotarli nad granicę pod przykrywką uchodźców. Ale tak się wczuli w rolę, w której ich obsadzono, że dziennikarze nie mogli ich inaczej traktować niż jako uchodźców.
Kiedy białoruskie i ruskie media pokazały zimne okrucieństwo polskich służb w stosunku do uchodźców, których Białoruś otacza czułą i wszechstronną opieką, wrażliwe media w Polsce nie mogły też tego nie pokazać. I nie mogły nie wytknąć owego zimnego okrucieństwa. Tym bardziej że media białoruskie i ruskie tak ładnie wszystko inscenizują, iż obraz nie tylko wzrusza, ale wręcz wywołuje etyczny wstrząs. Każdy wrażliwy człowiek, a dziennikarze są liderami wrażliwości, musi wtedy coś zrobić. Dlatego nadciągnęły nad granicę pułki dziennikarskiej Armii Zbawienia i zaczęły ratować. Honor Polski ratować. Tak jak ten honor ratowali posłowie Franciszek Sterczewski czy Klaudia Jachira. I nie jest ważne, że ratowanie mogło wyglądać dziwnie. Liczy się szlachetna intencja.
Po raz kolejny ujawniła się inspiratorska funkcja mediów. W dobrej, a nawet fantastycznej sprawie inspiratorska. I nieprawdą jest, że dach nie przeciekał, bo w tym czasie cały czas lało. A nie, to z „Misia”, choć na odwrót. W każdym razie obowiązkiem dziennikarza jest aktywne uczestnictwo, a nawet inicjowanie różnych zdarzeń. W imię człowieczeństwa i humanistycznych wartości wspólnych całej postępowej ludzkości. Owo człowieczeństwo jest dziś imperatywem kategorycznym. Nawet w stosunku do kota, który przewędrował 5 tys. kilometrów dzieląc trudy wyprawy. I nieprawdą jest, że przyleciał samolotem razem ze swoją opiekunką. Nikt nie przyleciał samolotem, bowiem wtedy piramidy na granicy by zniknęły. Liczy się tylko piesza wędrówka przez 5 tys. kilometrów.
Obowiązkiem dziennikarza jest człowieczeństwo i inicjowanie dobra. Zapewne dlatego obecnie każdy może się mianować dziennikarzem i inicjować oraz demonstrować człowieczeństwo. Dali przykład dymiący aktywiści KOD (dymiący w słusznej sprawie), którzy przede wszystkim są dziennikarzami, np. taki Franciszek Jagielski, ksywa Farmazon. On jako dziennikarz atakował i lżył reporterki TVP Info, gdyż nie mógł znieść, że nie przestrzegały wysokich standardów. Za coś takiego po prostu należała im się jakaś kara. I gdyby nie było kamer, dostałyby zapewne zasłużenie „w ryj”. A Farmazona nikt by się nie czepiał, szczególnie niezawiśli sędziowie III RP.
Jest oczywiste, że posłowie i dziennikarze powinni być lojalni tylko wobec własnego imperatywu kategorycznego, a nie własnego państwa. Co z tego, że Putin z Łukaszenką mogą faktycznie stanowić jakieś zagrożenie dla Polski, szczególnie w czasie rozpoczynających się 10 września 2021 r. wielkich manewrów. Co z tego, że turyści na granicy mogą być wykorzystywani przez obu satrapów. Jeśli dziennikarze i posłowie widzą tak ładnie inscenizowane dramaty, muszą spieszyć z wrażliwym opisem, żeby ich widzowie, słuchacze i czytelnicy też mogli się ubogacić i zademonstrować, że nie są zimnymi sukinsynami. Małostkowością jest wypominanie relacjonującym to wszystko po polskiej stronie, że realizują scenariusze Putina i Łukaszenki. A choćby nawet, to przecież indukowanie wrażliwości jest ważniejsze dla człowieczeństwa niż nawet uczestnictwo.
Pięknie opowiedział się po stronie człowieczeństwa szef klubu Lewicy Krzysztof Gawkowski: „Podczas wojny w byłej Jugosławii, w konfliktach na Bliskim Wschodzie, w Iraku, w Afganistanie - wszędzie byli dziennikarze”. Nie dodał, że wszędzie tam powinni występować w roli inicjatorów czy wręcz aktywnych uczestników zdarzeń, bo przecież wiadomo, że po to są dziennikarze w miejscach konfliktów. Żeby dobro zwyciężało. Dlatego czasem trzeba zarzucić na ramię kałacha (o szczegóły można pytać Radosława Sikorskiego). I w imię prawdy. Słusznie mówi zatem Krzysztof Gawkowski, że „nie chcemy, żeby prawda była ukrywana”. Wszak „tu nie chodzi o nic innego niż informację”. Dzięki niej nie zaniknie człowieczeństwo.
Po stronie białoruskiej prawda nie jest ukrywana, dziennikarze z Moskwy i Mińska maję pełny dostęp, więc mogą pokazywać z jednej strony wzruszające, a z drugiej wstrząsające sceny. I zarzucać polskich władzom, że są takie okrutne oraz nieczułe. Ci z „Gazety Wyborczej”, TVN czy KOD i Obywateli RP też by chcieli być tak wiarygodni i jednocześnie poruszający. Bo dlaczego tylko ich koledzy w Rosji i Białorusi mają pokazywać prawdę, a dodatkowo zyskiwać status ludzi broniących człowieczeństwa? Oni też słusznie by chcieli.
Może nie wystarczyć obnażanie rządzących, że „wymyślili sobie stan wyjątkowy, który z punktu widzenia bezpieczeństwa niczego nie daje” – jak to wnikliwie odkrył Borys Budka. Oczywiście, że opozycji niczego to nie daje, a nawet odbiera szanse demonstrowania człowieczeństwa. Na szczęście Borys Budka swym przenikliwym umysłem odkrył, że stan wyjątkowy jest tylko po to, żeby „Kaczyński przykrył szalejącą inflację. Przykrył tłuste koty w spółkach państwa. Przykrył korupcję Kukiza i innych”. Budka okazał się tu ostry jak brzytwa byłego premiera Józefa Oleksego (z czasu jego głośniej i szczerej rozmowy z Aleksandrem Gudzowatym).
Wyżyny intelektualne Budki
Własna brzytwa Budki pozwoliła mu wznieść się na wyżyny intelektualne, gdy wykrył, iż „Mateusz Morawiecki będzie zapamiętany jako premier, który nie dając sobie rady z ochroną polskich granic, który nie umiejąc rozwiązać problemu kilkudziesięciu osób, gra wspólnie z Łukaszenką i Putinem na tych najgorszych emocjach”. Tych „najgorszych emocjach” pokazywanych prawdziwie i wrażliwie przez telewizje Putina i Łukaszenki, mające dostęp do granicy. Jakim sposobem Putin i Łukaszenka mogą być źli, skoro dbają o prawdę i nic nie ukrywają z tego, co dzieje się na granicy? Przecież TVN i „Gazecie Wyborczej” chodzi o tę samą prawdę i informację.
Bezsensowne są słowa ministra Michała Dworczyka, że „działania, które zaczęli podejmować przedstawiciele opozycji i różni aktywiści, również niektórzy dziennikarze niestety, były takie, że wymagały szybkiej reakcji”. Ci wszyscy ludzie bronili prawdy i człowieczeństwa. Tak jak ci po stronie białoruskiej, więc wstyd, że ich polscy odpowiednicy nie mogliby tego robić. I co z tego, że „może dojść do incydentów granicznych”? Żołnierze prawdy i człowieczeństwa mogą to mieć w nosie, skoro przyświecają im bardziej szlachetne cele.
To, czego nie rozumie minister Michał Dworczyk, świetnie pojmuje prof. Marcin Wiącek, rzecznik praw obywatelskich. Nie wolno żołnierzy prawdy, np. reportera Farmazona, pozbawiać „możliwości relacjonowania sytuacji na granicy polsko-białoruskiej”. Relacjonowania? To za mało. Sytuację trzeba kreować, bo inaczej człowieczeństwa może się nie dać uratować. Media Putina i Łukaszenki kreują i efekt jest znakomity. Dziennikarze TVN i „Gazety Wyborczej” zapewne płaczą oglądając te dramatyczne historie. I wściekają się, że sami nie mogą tego robić. Słusznie się wściekają, bo czy tacy Czuchnowski, Wieliński, Sobieniowski albo Płuska są gorsi od ich rosyjskich i białoruskich kolegów. Są lepsi, a nawet najlepsi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/565377-czuchnowski-wielinski-sobieniowski-i-bialoruscy-koledzy