Kiedyś zdrada w Polsce miała tytuły książęce, majątki lub chociaż odwagę. Dziś sprzedawczyki to żuliki popychane przez baćkę, byle eurokomisarza z Brukseli, albo nawet redaktora z TVN.
Jak zdradzali, to z rozmachem
Kiedyś zdrada jeździła do pałaców najpotężniejszych władców świata. Targowica bywała na petersburskich audiencjach u Katarzyny II a król Poniatowski za kredyty z Rosji obejmował mecenatem literatów, malarzy, uczonych. XIX-wieczni kolaboranci, parszywi, złowieszczy, cyniczni - byli jednak wizjonerami, utalentowanymi pisarzami, erudytami. Adam Gurowski był wśród intelektualistów polskich oczkiem w głowie samego cara, Henryk Rzewuski - choć wyrzekł się polskości politycznie, to był wybitnym pisarzem, który utrwalił autentyczny obraz sarmackości. Nawet komuniści - ci z najgorszego, KPPowskiego sortu, mieli poważną pozycję u wrogów Rzeczpospolitej, dyspozycje dostawali od Stalina, a nie od podrzędnych aparatczyków. Marchlewski był zaufanym człowiekiem Lenina, Wanda Wasilewska - Stalina. Nawet ostentacyjni wrogowie polskiej suwerenności, tacy jak Jakub Berman czy Władysław Gomułka cośtam znaczyli dla swoich mocodawców.
Sprzedawczyki za trzy grosze
Dziś zdrada jest byle jaka. Nie sam car z Moskwy ich prowokuje, ale białoruski wasalik, dawny kierownik kołchozu, miński satrapa. Zastrasza się ich lub kupuje nie groźbą wygnania ani konfiskaty majątków, ale przekonuje ośmioma tysiącami euro miesięcznie na wygodnych stołkach w Brukseli. Żeby się polski polityk sprzedawał za takie grosze, żeby potrafił prywatyzować setki szpitali, likwidować przemysł, tysiące ludzi pozbawiać pracy za bufet w europarlamencie? Co za żenada!
Nawet ideowość naszych rodzimych zdrajców jest nędzna i parszywa. Nie dominacja bezkresnego imperium Semiramidy Północy, nie wizjonerstwo panslawizmu, nie doktryna zniesienia własności na całym świecie, ale proekologiczne zaprzestanie palenia węglem i zakaz jedzenia kotletów schabowych, jakaś łagodniutka wersja MittelEuropy - co za groteskowe uzasadnienia dla zwijania państwa polskiego!
Polską zdradą zawsze pomiatano, ale kiedyś pomiatał nimi ambasador Repnin albo zaufany ideolog cara Aleksandra III - Michaił Katkow, później sowieccy zdobywcy Berlina. Dziś byle Morozowski czy Kolenda-Zaleska łaja ich na oczach milionów widzów - co za obrzydliwy serwilizm, jakaż degradacja w poczcie sprzedawczyków polskiej historii!
Straszni i śmieszni
Żeby było jasne - nie porównujemy tu materii zdrady - postulat rozpłynięcia się polskości w europejskiej brei jest mniejszym przewinieniem niż ściągnięcie na Polskę politycznych rozbiorów czy sowieckiej okupacji. Rzecz tu w pozycji, formatu politycznego wpływowych postaci życia publicznego - kiedyś kosztowni rzecznicy obcych mocarstw, autorzy ważnych dzieł, koncepcji, współpracownicy najsilniejszych przywódców globu, dziś - żuliki podające płaszcze pijakom z Zachodu, cieszące się z poklepania po ramieniu, życzliwego artykułu na przedostatniej stronie The New York Timesa czy nic nieznaczących posadek uprawniających do darmowych alkoholi na bankietach i regularnych delegacji do wszystkich stolic Europy.
Jest jednak w tragedii polskich elit jakiś potencjał happy endu. Politycy tak wtórni, powtarzający kilka podsuwanych zza granicy frazesów, tak tanich i ideowo bezpłodnych, są silni tylko wsparciem liberalnych i lewicowych międzynarodówek. Wciąż groźni, bo mogący sprowadzić autentyczne zagrożenie na kraj, sami w sobie są słabi, próżni i tani. Gdy zmieni się koniunktura, jeśli Fortuna zachwieje obecnym porządkiem, Tuski, Trzaskowskie i Balcerowicze, bez tych sztucznych podtrzymywaczy ich wpływów i pozycji, utopią się we własnej żółci i liberalnych zaklęciach.
ZOBACZ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/564743-kolejne-pokolenia-zdrajcow-rp-to-coraz-wieksze-dziadostwo