Na Plac Zbawiciela w Warszawie wróciła „Tęcza”. Ale nie dzieło powstałe w 2011 r. wedle projektu artystki Julity Wójcik i ustawione na Zbawiksie w czerwcu 2012 r., tylko podróbka.
Oryginał artystka Wójcik wymyśliła podczas polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Przed Parlamentem Europejskim ustawiono wtedy konstrukcję z żelastwa w kształcie łuku. Po wetknięciu sztucznych, kolorowych kwiatów w siatkę opasującą żelastwo konstrukcja stała się „Tęczą”. „Liczyłam i nadal liczę na to, że [„Tęcza”] będzie zapamiętana jako obiekt pozytywistycznej przemiany, działania. Tęcza nie odwzorowywała rzeczywistości, ona nią była, wciąż jest. Mówi o teraźniejszości, nie o przeszłości, więc nie jest pomnikiem” - tłumaczyła funkcję dzieła artystka Wójcik.
Podróbka jest elementem scenografii komedii romantycznej „Kryptonim Polska”. Ma to być opowieść o uczuciu między narodowcem (Maciej Musiałowski) a feministką (Magdalena Maścianica). W finale narodowiec zapewne pokocha także „Tęczę”. Zarząd Dróg Miejskich w Warszawie, który zezwolił na powstanie podróbki, zapewnia, że po realizacji zdjęć do filmu, „Tęcza” bis zostanie rozebrana. Znając Rafała Trzaskowskiego nie musi to być wcale takie pewne. Kłopoty z oryginalną „Tęczą” miała jego poprzedniczka Hanna Gronkiewicz-Waltz. Dla niego takie kłopoty, łącznie z kolejnymi aktami wandalizmu, mogłyby być czymś bardzo pożądanym. Trzaskowski mógłby bowiem z „Tęczy”, nawet tej w wersji z żelastwa poprzetykanego sztucznymi kwiatkami i podpalanej, zrobić znak swojej prezydentury.
Nawet podróbka „Tęczy” mogłaby zostać wykorzystana do zademonstrowania umiłowania wolności, różnorodności, tolerancji, równości i otwartości aktualnego gospodarza stołecznego ratusza. I odwrotnie – nietolerancji, nienawiści, destrukcji, zamknięcia, zniewolenia tych, których prezydent stolicy, jak i cała postępowa Warszawa oraz Polska jest przeciwieństwem. Mieć „Tęczę” jako narzędzie realizowania politycznych, ideowych czy kulturowych celów Rafała Trzaskowskiego to nie w kij dmuchał. Szczególnie, gdyby to dzieło znowu dotknęły akty wandalizmu. A nawet mogłaby to być sytuacja wymarzona. Dlatego na zapowiedź rozebrania podróbki trzeba patrzeć sceptycznie.
Na temat „Tęczy” wciąż kreowane są legendy. Na przykład w wykonaniu właścicieli klubu Plan B. (obok Placu Zbawiciela), który sześciobarwną tęczę uczynił swoim emblematem. Teraz klub oferuje kod QR z hasłem „Zeskanuj mnie i przywróć tęczę na swoje miejsce!”. Naklejki z kodami można znaleźć także na stolikach klubu. Gdy zeskanować kod, dostaje się dostęp do wirtualnej nakładki i można przyozdobić tęczą każdą fotografię czy selfie. Powrót „Tęczy”, nawet jako podróbki, ożywiłby legendy, a nawet wykreował nowe, co tylko sprzyjałoby Rafałowi Trzaskowskiemu. Byłoby to świetne narzędzie walki o postęp, wolność i emancypację, a wszelkie ataki na „Tęczę” (nawet jeśli zamówione) miałyby nieoceniony potencjał w zwalczaniu wrogów wolności, tolerancji, otwartości czy różnorodności. Innymi słowy, byłaby to znakomita wolnościowa pała. Dlatego można powątpiewać, czy podróbka „Tęczy” zniknie po realizacji zdjęć do filmu. A nawet jeśli zniknie ta wersja, czy nie pojawi się nowa. Jest bowiem po prostu potrzebna, szczególnie Rafałowi Trzaskowskiemu.
W 2011 r. oryginał artystki Wójcik sfinansował Instytut Adama Mickiewicza kierowany wtedy przez Pawła Potoroczyna. Instytut ma promować i popularyzować polską kulturę za granicą. „Tęcza” była „polską kulturą”, a szczególnie robienie sztucznych kwiatów na potrzeby tego żelastwa. Wytwarzali je uczestnicy warsztatów, a organizowała Spółdzielnia Rękodzieła Artystycznego „Tęcza”, założona przez artystkę Wójcik. Organizowała warsztaty także po tym, jak „Tęcza” wróciła do kraju, a konkretnie na warszawski Plac Zbawiciela. I także w Warszawie Instytut Adama Mickiewicza promował „Tęczę”, co by oznaczało, że żelastwo z powtykanymi sztucznymi kwiatkami nie przestało być sztuką po powrocie z emigracji i nie przestało przebywać „za granicą”, skoro zajmuje się nim placówka powołana do popularyzowania czegoś tam za granicą właśnie.
Sztuczne kwiaty z plastiku na potrzeby „tęczy” artystki Wójcik robione były „na okrągło”, bo dzieło było kilka razy podpalane, co bezwzględnie należy potępić. Tym bardziej że ten wandalizm dotyczył wiekopomnego dzieła. O ile bowiem konstrukcja z żelastwa była niepalna, to już kwiatki jak najbardziej się „jarały”. I kiedy płonęły, Spółdzielnia Rękodzieła Artystycznego „Tęcza” organizowała kolejne warsztaty pod patronatem Instytutu Adama Mickiewicza, podczas których powstawał zapas kwiatków do aktualnego wetknięcia w konstrukcję i na zapas. Można by powiedzieć, że mieliśmy do czynienia z perpetuum mobile: podpalanie „Tęczy” wytwarzało popyt na kolejne warsztaty i kolejne sztuczne kwiatki, i tak od jednego „zjarania” do następnego. Czyli im więcej razy „Tęcza” płonęła”, tym bardziej artystka Wójcik miała zajęcie i tym częściej mówiło się o jej dziele z żelastwa w powtykanymi w nie sztucznymi kwiatkami.
Konstrukcja z żelastwa, sztuczne kwiatki i wszystko to, co się wiąże z instalacją „Tęcza” było oczywiście wielką sztuką. Słowo „Tęcza” występujące w nazwie spółdzielni rękodzieła utrwaliło się dlatego, że w filmach Stanisława Barei występował podmiot zwany klubem sportowym „Tęcza”. A kierował nim przesławny prezes Ryszard Ochódzki. I to on najlepiej wyjaśnił, do czego służą takie dzieła jak „Tęcza” artystki Wójcik. Bo przecież dzieło sztuki pod tytułem „Miś”, czyli wielka makieta niedźwiadka ze „słomy załatwionej spod Koszalina z PGR-u” było protoplastą „Tęczy”. Jak mówił u Barei producent Hochwander, „misia kupi Muzeum Ludowe w Olsztynku i to będzie ekstra sto pięćdziesiąt tysięcy”. A prezes Ochódzki podpowiadał, żeby powstawanie słomianego misia sfilmować, bo to będzie ekstra „dwieście osiemdziesiąt tysięcy”.
Gdy już „Miś” był gotowy, podobnie jak „Tęczą”, otwierało się nim „oczy niedowiarkom”. „Patrzcie - mówimy - to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo”. Potem „Miś” „sobie zgnije, do jesieni na świeżym powietrzu i co się wtedy zrobi?” – pytał Ochódzki. „Protokół zniszczenia?” – podchwycił Hochwander. Na co Ochódzki konkludował, że „prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na drogich, słomianych inwestycjach”.
„Tęcza” stojąca do sierpnia 2015 r. (do czasu zdemontowania) na Zbawiksie była świetnym interesem. Płonęła, po czym robiło się protokół zniszczenia, kasowało co się należy, odtwarzało, paliło, robiło protokół zniszczenia, odbudowywało, paliło, robiło protokół zniszczenia, kasowało itd. I tak można by do końca świata. Ale wtedy powstała też „wolnościowa”, a właściwie ideologiczna i polityczna wartość dodana. Hanna Gronkiewicz-Waltz jej mimo wszystko nie doceniła, ale Rafał Trzaskowski nie musi powtórzyć tego błędu, choć on cały jest złożony z błędów. A skoro filmowcy stworzyli pretekst, powinno się to wykorzystać. Tym bardziej że tamta „Tęcza” stała się internacjonalistyczna.
14 listopada 2013 r. ówczesny ambasador Szwecji Staffan Herrström złożył kwiaty przed „Tęczą”, upamiętniając jej męczeństwo i doceniając emancypacyjny potencjał. W jego ślady poszli inni dyplomaci, a także kwiat krajowego celebryctwa. To wszystko poszło potem w świat. Podróbka „Tęczy” jest jak znalazł, a nikt tak jak Rafał Trzaskowski nie nadaje się do jej odrodzenia i zamienienia skromnej, mechanicznej pały w wielki młot wolności, emancypacji, równości, tolerancji, otwartości i wszystkiego, co tylko da się do tego przyspawać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/556694-podrobka-teczy-ile-moze-stracic-trzaskowski