Według publikacji „Gazety Wyborczej” kanclerz Angela Merkel miała odmówić premierowi Mateuszowi Morawieckiemu spotkania z tej okazji 30 rocznicy zawarcia z Niemcami traktatu tzw. dobrosąsiedzkiego. Zdaniem polskiego MSZ, takie spotkanie nie było w ogóle brane pod uwagę. Konfabulacje, by nie powiedzieć głupota autora „GW” czy świadoma prowokacja? Jak zwal, tak zwał, wbrew pozorom był to wszakże tekst bardzo ważny, bowiem gazeta nieopatrznie sama dowiodła neokolonialnych zapędów i arogancji Niemiec wobec Polski.
Autorem tej w zamierzeniu krytycznej wobec rządu Zjednoczonej Prawicy, sensacyjnej informacji o rzekomej odmowie Merkel był Bartosz Wieliński. Nie wiem, od kogo zaczerpnął te swoje rewelacje, które w istocie oznaczałyby skandal dyplomatyczny, bo źródła nie podał, czy po prostu wyssał je sobie z palca - jego rzecz i jego redakcji, jak mówi porzekadło, nie mój cyrk, nie moje małpy, do sprawy odnoszę się z innego względu.
Tak się składa, że kanclerz Merkel znam jeszcze z Bonn, gdy w 1991 roku Helmut Kohl powierzył jej funkcje minister do spraw kobiet i młodzieży, a potem środowiska, ochrony natury i bezpieczeństwa reaktorów. Rozmawialiśmy po wielokroć, towarzyszyłem też i uczestniczyłem w jej trasach podczas kampanii wyborczych, zanim kolega Wieliński przyjechał w roli korespondenta na cztery lata do Berlina, a także po jego odwołaniu do Warszawy. Zwracam na to uwagę z jednego względu: kanclerz Angela Merkel to osoba wielce inteligentna, wytrawna polityk, która nie boi się wyzwań, tak w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej, przy czym nie można jej mieć za złe, że dba i reprezentuje interesy swojego kraju. Gdyby pojawiła się koncepcja wspólnych obchodów 30 rocznicy zawarcia dobrosąsiedzkiego traktatu przez Niemcy i Polskę, z pewnością nie bałaby się wziąć w nich udział i powiedzieć, co by sobie zamierzyła.
Nasze stosunki bilateralne są skomplikowane, ale nie aż tak napięte, by wywoływać międzynarodowy skandal z powodu jakiejś domniemanej odmowy spotkania z szefem rządu państwa, z którym Niemców łączy granica, członkostwo w europejskiej wspólnocie i w pakcie obronnym. Bieżące, niebłahe rozbieżności spowodowały, że przyjęto koncepcje spotkania prezydentów Franka-Waltera Steinmeiera z Andrzejem Dudą w Warszawie, bez urządzania wielkiej fety i tak też się stało. Na marginesie, przypominam koledze Wielińskiemu, że kanclerz Merkel gościła wraz z mężem Joachimem Sauerem już w 2007 roku na Helu, na zaproszenie tak postponowanego w zaodrzańskich mediach prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Marii Kaczyńskiej.
Niemiecki neokolonializm
Powodami rzekomej odmowy Merkel w okolicznościowym spotkaniu z Morawieckim miały być, wedle „GW”: sprzeciw naszego kraju wobec dobiegającej końca budowie gazociągu NordStream2, zamiar budowy elektrowni atomowej w naszym kraju i rzecznictwo Polski w sprawie Ukrainy. Bardziej nonsensownej argumentacji wymyślić się nie da, ale przyjmijmy - wedle „logiki” autora Wielińskiego, że to prawda.
Kto, biorąc pod uwagę choćby tylko podmorską, rosyjsko-niemiecką okrężnicę gazową, (nazwaną „nowym paktem Ribbentropa-Mołotowa” przez byłego szefa polskiej dyplomacji Radosława Sikorskiego, zanim złożył swój słynny „hołd berliński”), miałby rzeczywiste podstawy do odmówienia spotkania, Niemcy czy Polska? Kto, w czyje uderza interesy? Jeśli Polska w niemieckie, odmowa Merkel byłaby jaskrawym dowodem neokolonialnej polityki nie tylko wobec naszego kraju, lecz całego regionu środkowej i wschodniej Europy. Polska i pomniejsze państwa miałyby stać się energetycznym, a co z tego wynika politycznym petentem Berlina, zakładnikami niemieckiej supremacji, jakiej współczesny, demokratyczny świat wolnych narodów nie widział od czasu rozpadu ZSRR.
W ten sam scenariusz wpisywałby się argument o sprzeciwie Niemiec wobec projektu budowy elektrowni atomowej w Polsce. Pomijam fakt, że nikomu w Berlinie nie wpadnie do głowy odmowa konsultacji międzyrządowych z wręcz naszpikowaną reaktorami, sąsiednią Francją, która notabene jest gotowa wesprzeć nasz kraj w budowie siłowni jądrowej. I w tym przypadku w tle tkwiłby partykularny interes Niemiec, które realizują u siebie program tzw. Energiewende - energetycznej transformacji, czyli rezygnacji z atomu i postawienia na energię odnawialną, a w zamierzeniu eksport tej technologii, jako źródła uzupełniającego do sprzedaży gazu tłoczonego przez cztery(sic!) nitki NordStream1/NordStream2 do uzależnionych państw.
Łączy się z tym ostatni powód rzekomej odmowy spotkania się Merkel z Morawieckim - polskie zaangażowanie na rzecz Ukrainy, konkretnie rządowy plan dywersyfikacji gazu i eksport tego paliwa do zainteresowanych państw naszego regionu. Kijów jest tym projektem żywotnie zainteresowany. Dla spółki niemiecko-rosyjskiej oznaczałoby to uderzenie w tak mozolnie i tak bezczelnie budowany status gazowego monopolisty w Europie.
Podwójny „szok”
„Gazeta Wyborcza” bierze – ma się rozumieć, w imię troski o nasze stosunki dobrosąsiedzkie z Niemcami - stronę… Niemiec. Bartosz Wieliński w wyimaginowanym donosie, jakoby kanclerz odmówiła rocznicowego spotkania się z premierem wyrządził jednakże Niemcom niedźwiedzią przysługę, nieopatrznie demaskując hegemonialną politykę Berlina.
Oburzonych na obchody 30-lecia dobrosąsiedzkiego układu było więcej. Brandenburska stacja telewizyjno-radiowa RBB odnotowała „wymianę razów” na lokalnym gruncie. Poszło o to, co ambasador RP w Niemczech Andrzej Przyłębski powiedział w poczdamskiej siedzibie landtagu tego kraju związkowego. Ośmielił się mianowicie zwrócić uwagę na widoczą gołym okiem, „antypolską narrację” w Republice Federalnej:
Pięciu niemieckich korespondentów w Warszawie rujnuje 30 lat polsko-niemieckiego pojednania i porozumienia
– konstatował.
Jak mógł, przecież Niemcy wiedzą najlepiej, kto powinien objąć władzę w Polsce, co nam potrzeba, z kim i z czym trzeba walczyć, kogo wspierać, a tu wyjdzie taki na mównicę i twierdzi, że nasz kraj „ma najlepszy rząd od 30 lat” - no, to się w niemieckich głowach nie mieści. Ba, ambasador nie tylko zwrócił uwagę, że publiczni nadawcy i gazety w Niemczech przedstawiają Polskę „niemal jako kraj totalitarny”, nadmienił także o dysproporcjach w traktowaniu niemieckiej mniejszości i Polaków w Niemczech; że rząd płaci na Śląsku 50 mln euro na naukę języka dzieci polskich obywateli niemieckiego pochodzenia, a Polacy w Niemczech są permanentnie dyskryminowani.
Jednym słowem „szok”, jak skwitował kanał RBB. Heiner Klemp z partii Zielonych, członek komisji gospodarki, spraw wewnętrznych, energii, rozwoju i spraw europejskich w brandenburskim parlamencie, huknął w odpowiedzi, że… „polski rząd promuje klimat nienawiści wobec uchodźców czy osób LBGT” - taki zorientowany, więc nie będzie mu jakiś wysłannik z Warszawy opowiadał bajek. W kontekście pomstowania polityków na ambasadora, który de facto podkreślił osiągnięcia niemiecko-polskiego traktatu, nie miał jednak zamiaru lukrować zjawisk negatywnych, wypowiedzieli się też niemieccy widzowie i czytelnicy internetowej relacji RBB. Ich przeważający ton był inny i wart odnotowania:
Drażnione psy szczekają, trudno przychodzi akceptacja, że inni mają odmienne wyobrażenie o demokracji i wolności. Czemu wszyscy mieliby kierować się „niemieckim” pojęciem? W końcu Ustawa Zasadnicza obowiązuje tylko w Niemczech, a nie w Polsce, w Hongkongu, czy gdzieś indziej. Narody poszczególnych krajów mogą suwerennie decydować o tym, jak chcą żyć, nie potrzebują do tego Niemiec
– skwitował David Weber.
Jak mówi polskie i niemieckie porzekadło, „pies w tym pogrzebany” / „da liegt der Hund begraben”, że ów internetowy korespondent, ani inni, którzy krytycznie odnoszą się do postaw swoich „lepiej wiedzących” polityków, sami politykami i decydentami nie są…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/555542-jak-gw-dowodzi-neokolonialnych-zapedow-i-arogancji-niemiec