Ten tekst nie wzbudził szerszego zainteresowania, gdy się ukazał (14 maja 2021 r. w „Gazecie Wyborczej”), choć powinien. Choćby dlatego, że jest dla Polaków wyjątkowo obraźliwy, niezależnie od politycznych afiliacji.
Napisał go Niemiec, Klaus Bachmann, mieszkający i pracujący w Polsce, znający Polskę i nasz język, profesor nauk społecznych w Uniwersytecie SWPS. Nie po raz pierwszy w historii jakiś Niemiec wie lepiej, więc postanowił oświecić. Przede wszystkim opozycję, która wcale nie jest dzieckiem oświecenia, choć często sobie to uzurpuje.
W ogóle nikt w Polsce nie jest dziedzicem oświecenia, a nawet zamieszkują to państwo sami kretyni. Dlatego Klaus Bachmann wręcz musi oświecać – jako oświecony Niemiec. Nie tylko zresztą Polaków, bo oświeca również ważnych ludzi w Niemczech oraz w instytucjach UE, o ONZ nie wspominając. Przy tym pycha niemieckiego profesora jest niebywała, a jego pogarda dla durniów zajmujących się w Polsce polityką bezgraniczna.
Przede wszystkim Polska to kraj w ruinie:
Oto kraj, który podczas pandemii odnotował jeden z najwyższych wskaźników nadumieralności, który jest w recesji, którego waluta spada dalej, gdy jego zadłużenie i inflacja rosną.
Czyli prawie Wenezuela, choć oczywiście Bachmann tego porównania otwarcie nie czyni, ale przecież każdy w miarę rozgarnięty czytelnik to wie. Dane porównawcze z „kwitnącymi” państwami UE nie mają żadnego znaczenia, gdyż z definicji Polska nie może mieć lepszych wyników i wskaźników. Tym bardziej z punktu widzenia Niemiec i Niemca (tradycje takiego myślenia są mocno zakorzenione) Zatem Wenezuela, i to nie tylko gospodarczo. Naród jest oszukiwany, że jednak nie Wenezuela tylko dlatego, żeby „nie wywołać masowego odpływu oszczędności do kont w euro w zagranicznych bankach z obawy przed inflacją”.
Skoro Wenezuela, to rządzi Polską jakaś wersja Nicolasa Maduro i jego ciemniacko-militarno-policyjnego reżimu. Jest więc oczywiste, że ten reżim trzeba było w Polsce obalić, tak jak w Wenezueli chciał go obalić Juan Guaido. Niemiec Bachmann uświadamia ciemnych Polaków, przede wszystkim z opozycji, iż „było wiadomo, że powiązanie Funduszu Odbudowy, unijne rozporządzenie o praworządności i dynamika rozkładu obozu rządowego mogą doprowadzić do obalenia rządu Mateusza Morawieckiego i do zmiany władzy w Polsce”. Zrozumiał to „Morawiecki, przekonał o tym Jarosława Kaczyńskiego”, ale nie zrozumiały jełopy z opozycji, albo tylko częściowo zrozumiały.
Gdyby Budka i spółka byli choć odrobinę rozgarnięci, wiedzieliby, że w grudniu 2020 r. „Polska i Węgry zrozumiały, że mogą co prawda odrzucić unijne środki, szkodząc sobie i swoim krajom, ale blokować ich na szczeblu unijnym nie mogą”. Komisja Europejska mogła taką blokadę z łatwością obejść. I można było obejść ją także wtedy, „gdyby Fundusz upadł w Sejmie”. Ale nie upadłby w UE, zaś „inny polski rząd mógłby nawet w późniejszym terminie dołączyć do grona wybrańców”. Opozycja powinna zatem obalić rząd PiS, a nie tylko się bawić w obalanie. Nie obaliła, gdyż zadziałała „polityka świńskiego koryta”. Polega ona na tym, że „rządzący za poparcie muszą zapłacić – albo w postaci kompromisu merytorycznego z częścią opozycji, albo przez zmianę koalicjanta, albo nawet za pomocą ustępstw finansowych na rzecz opozycji”.
Do „świńskiego koryta” ochoczo wskoczyła Lewica, która „jest słabsza w terenie i nawet jeśli bywa osadzona w samorządach, to częściej w opozycji”, więc doglądanie środków unijnych dla samorządów jej zwisało i powiewało. A PO i PSL zachowały się właściwie, gdyż „głosowanie przeciwko albo wstrzymanie się od głosu (…) nie wywołało żadnego kryzysu w EPL, żadnego słowa publicznej krytyki ze strony innych konserwatywnych lub liberalnych polityków”. Po prostu „w Brukseli wszyscy wiedzieli, że to może oznaczać upadek rządu PiS, ale nie przekreśla powstania Funduszu Odbudowy”. Jak najbardziej trzeba było zatem obalać, a nie toczyć jakieś durne spory o wiarygodność.
Niestety Lewica skrewiła w akcji obalania rządu, bo wskakując do „świńskiego koryta” wybrała własny, egoistyczny interes, czyli coś tam ugrała, a właściwie to tylko jej się wydaje, że ugrała. Zresztą nic by nie ugrała nawet wchodząc do rządu z PiS i uzgadniając w ramach nowej koalicji konkretne, korzystne dla siebie i własnego elektoratu wyroki Trybunału Konstytucyjnego, co oświecony Klaus Bachmann uważa za całkiem realne. Szacunek dla polskich instytucji aż bije łuną od dobrego Niemca pouczającego głupich Polaków.
Ciemnota panująca w Polsce wyraża się w tym, że „liczące się partie opozycji nie widzą w PiS zagrożenia dla demokracji, dopóki mogą liczyć na poprawę swojego obecnego stanu posiadania”. I te pacany nie wiedzą, że „tak się dzieje nawet w najmniej demokratycznych krajach: partie opozycyjne w Burundi, Wenezueli, Rosji, na Węgrzech i w Turcji uczestniczą w wyborach i zawierają zmienne sojusze ze swoimi prześladowcami, mimo że nie mają żadnych szans, aby wygrać wybory”. Tu po raz pierwszy w tekście Bachmanna Wenezuela pojawia się otwarcie. W doborowym towarzystwie, żeby uświadomić polskim pacanom, iż „Polska już nie jest państwem demokratycznym”. Owszem „odbywają się wybory, ale to o niczym nie świadczy, bo wybory odbywają się w niemal wszystkich krajach, nawet w krwawych dyktaturach”.
Doszliśmy do punktu centralnego oświecania polskich jełopów przez niemieckiego besserwissera. Otóż „współczesne państwa dzielą się na takie, w których rząd nie może fałszować wyborów; na takie, gdzie może to robić, i to robi, i na takie, gdzie rząd może to robić, ale tego nie robi, na przykład dlatego, że mu się to nie opłaca albo że ma szansę wygrać nawet bez fałszerstw. Polska należy do tych ostatnich”. Oświecony Niemiec rozgryzł, że „rządy Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego poprzejmowały wszystkie instytucje, które zostały powołane, aby kontrolować rząd, parlament i prezydenta”. W efekcie „to przedstawiciele PiS organizują wybory, liczą głosy, ogłaszają wyniki i decydują, czy wyniki są ważne”. Mieliby ochotę wybory sfałszować, to sfałszują. Mogą zresztą zrobić wszystko, co złe. Aż dziw bierze, że jeszcze światłe Niemcy utrzymują z tym reżimem stosunki dyplomatyczne, a Klaus Bachmann chce tu krzewić owoce niemieckiego oświecenia.
Wprawdzie nawet trochę oświeconą PO rządzą durnie, ale nie powinni panikować, gdyż „Platforma pozostanie ważnym graczem, nawet jeśli w następnych wyborach zdobędzie mniej niż 10 proc. albo w ogóle nie wejdzie do Sejmu”. Z kolei „Polska 2050 może przejąć działaczy, posłów i zasoby PO, ale wtedy upodobni się do niej tak, jak PO upodobniła się do Unii Wolności”. Tak czy owak PO przetrwa, więc defetyzm jest bez sensu. Przy okazji światły Niemiec uświadamia durnych Polaków, że polską polityką rządzi nienawiść: „w Polsce o afiliacji partyjnej działaczy i twardych elektoratów nie decyduje sympatia do ich własnego ugrupowania, lecz to, czy jest inny gracz, którego mogą wystarczająco silnie nienawidzić”. I tak „ludzie popierają PiS nie z powodu programu, polityki albo charyzmy liderów, lecz dlatego, że nienawidzą PO albo ‘komunistów’. Twardy lewicowy elektorat nie jest lewicowy z przekonania, lecz dlatego, że nie znosi ‘libków’. ‘Platformersi’ nie są w tej partii, dlatego że ma wyraźny profil, który im się podoba (bo nie ma), lecz dlatego, że zioną nienawiścią do PiS”. Proste? Jak trzonek od szpadla. Nie to, co w Niemczech, gdzie liczy się tylko miłość.
Na koniec oświecony Niemiec uświadamia, dlaczego świat pozwala na totalitaryzm w Polsce (Niemcy nigdy by się do takiej degrengolady nie doprowadzili, o czym zaświadcza historia XX wieku). Otóż „dopóki nie ma masowych protestów, dopóki nie leje się krew na ulicach, dopóty wewnętrzne wydarzenia w takim kraju nie zawracają głowy Radzie Bezpieczeństwa ONZ, dopóty można udawać, że się nic nie stało”. A co najgorsze, „utwierdzają ich w tym przekonaniu politycy opozycji, rywalizując ze sobą tak, jakby Polska była krajem demokratycznym”. Jak możecie, głupki, tak robić?
Teraz wyobraźmy sobie, że podobne uwagi, połajanki i opinie wygłasza wobec Niemców jakiś polski naukowiec pracujący na niemieckim uniwersytecie, np. prof. Zdzisław Krasnodębski. Choć on oczywiście nigdy, przenigdy na taką bezczelność, pychę i pogardę by się nie zdobył. Byłby koniec świata i koniec jego kariery. Niemiec w Polsce nie ma najmniejszych oporów. Czyżby traktował Polaków, w tym nawet opozycyjnych polityków, jak podludzi? Taki oświecony Niemiec? Niemożliwe.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/551363-niemiec-zawsze-wie-lepiej-czego-polsce-potrzeba