Siedemnastego stycznia 1944 roku pięćdziesięcioletni rysownik i malarz, Norman Rockwell, siedział w podrzędnym barze nie mogąc oderwać wzroku od grupki mężczyzn siedzących nad lokalną prasą. Tego dnia nowojorski dziennik The Troy Record informował, że plany inwazji na Francję są prawdopodobne. Nagle w radiu odezwał się głos spikera, który zapowiedział bezpośredni udział Stanów Zjednoczonych w działaniach wojennych Europy. Ten właśnie moment - gdy barman, urzędnik, chłopiec na posyłki i listonosz zawiesili swoją uwagę przy radiowym komentarzu - Rockwell uchwycił później na płótnie, zaś sam obraz nazwał „Wieści wojenne” („War news”).
Prawdziwa Ameryka u Normana Rockwella
Rockwell jako ilustrator wielu tytułów amerykańskich, książek, gazet, a także plakatów propagandowych, starał się przez całe życie uchwycić prawdziwą Amerykę, z pewną chłopięcą awanturniczością, zdziwieniem, ale przede wszystkim pragnieniem wolności.
Nie myśląc nad tym zbyt dużo, pokazywałem Amerykę, którą znałem i obserwowałem, tym, którzy mogli jej nie zauważyć.
W czasie II wojny światowej Rockwell wspierał wysiłek USA w pokonaniu III Rzeszy i Japonii. Mimo prezydentury Roosevelta ojczyzna Rockwella nadal, zwłaszcza na tle autorytaryzmów i totalitaryzmów XX wieku, była oazą swobód obywatelskich. W tym czasie ukazało się bodaj najważniejsze dzieło nowojorskiego rysownika. „Cztery wolności” były z jednej strony promocją obligacji wojennych, z których wpływy finansowały armię, a z drugiej - istotą amerykańskiej specyfiki. Były też ilustracją do czterech tekstów amerykańskich pisarzy, którzy w swoich esejach (i jednej nowelce) wskazywali na fundamenty zachodniego mocarstwa.
Na czteroczęściowy cykl, publikowany w lutym i w marcu 1943 roku w The Saturday Evening Post, składało się zilustrowanie wolności słowa (Freedom of Speech), wolności sumienia i wyznania (Freedom of worship), wolność od niedostatku (Freedom from want) oraz wolność od strachu (Freedom from fear). Grafiki Rockwella nie były patetyczne, ich bohaterami byli przeciętni Amerykanie, którzy korzystali ze swobody, często nie zdając sobie sprawy jak bardzo jest ona rzadka i nieprawdopodobna w ówczesnym świecie.
Cztery wolności Ameryki
Wolność słowa artysta zaobserwował w małym miasteczku, gdy jeden z mieszkańców sprzeciwiał się decyzji większości i samotnie wygłosił małe przemówienie w opozycji do reszty zgromadzenia. Nikt mu nie przerwał, bo odmienność poglądów była tak oczywista, że szanował ją nawet niepiśmienny farmer.
Rockwell w ten sposób zilustrował przeciwieństwo nowelki Bootha Tarkingtona, opublikowanej razem z ilustracją, który opisał spotkanie dwóch dziwnych Europejczyków z przekonaniem opowiadających o konieczności oczyszczenia ludzkości z błędów. Dopiero na końcu dowiadujemy się, że rozmówcami są Mussolini i Hitler, jeszcze w czasach sprzed ich politycznych sukcesów.
Wolność wyznania, przedstawiająca w gazecie skupione w modlitwie twarze, towarzyszyła esejowi Willa Duranta, w którym przedstawiono coś więcej niż tylko „prawo do wyznawania swojej religii”, bo dla amerykańskiego filozofa człowiekowi było pisane tym różnić się od zwierzęcia, że potrafi się śmiać i modlić. USA wówczas były krajem bardzo religijnym. Po wypowiedzi Davida Brewera, członka Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych z 1892, że Amerykanie są „narodem chrześcijańskim” to określenie weszło do kanonu publicystyki i politycznych komentarzy.
Wolność od niedostatku, zobrazowana jako obiad z okazji Święta Dziękczynienia i opisana piórem Carlosa Bulosana, poety pochodzenia filipińskiego.
Nasza historia zawiera wiele wątków strachu i nadziei, które plączą się i zbiegają w kilku punktach w czasie i przestrzeni. Oczyszczamy lasy i góry. Przekraczamy rzekę i wiatr. Zaprzęgamy dzikie zwierzęta i żywą stal. Celebrujemy pracę, mądrość i spokój duszy. Kiedy nasze uprawy są palone lub niszczone, jesteśmy źli i zdezorientowani. Czasami pytamy, czy to jest prawdziwa Ameryka.
-czytamy w tekście Bulosana, którego apologia własności prywatnej brzmiała tym mocniej, że sam pochodził z filipińskiego plemienia, gdzie o szacunek dla materialnych wartości nie było tak łatwo.
Wolność od strachu, oddana sceną, w której troskliwi rodzice kładą dzieci do snu, nie była wołaniem o stabilność i bezpieczeństwo. Wprost przeciwnie - w eseju Stephena Beneta czytamy o walce, nieustanny staraniach, ciężkiej pracy i ponoszeniu ryzyka, by właśnie zdobywać bezpieczeństwo dla swoich bliskich.
Wolność od strachu nie była dana raz na zawsze, ale była nagrodą za zasługi własne i zasługi przodków. Benet i Rockwell wierzyli, że strach może zmobilizować człowieka, by „przeszedł milę, ale tylko wolność sprawi, że jego ciężary da się nieść dłużej”. To tym ostatnim wołaniem amerykański pisarz wzywał Amerykę do poświęcenia, aby tej samej wolności od strachu mogli zaznać Europejczycy pod okupacją niemiecką. Ale dalsze słowa pisarza okazały się prorocze na wiele dekad później niż tylko zmagania z totalitaryzmem w Europie:
Nie mamy na myśli wolności od odpowiedzialności - wolności od zmagań i znoju, od ciężkiej pracy i niebezpieczeństwa. Nie chcemy hodować ludzi owiniętych w watę, zbyt delikatnej by znieść trudną pogodę. W każdym ludzkim świecie, jaki możemy sobie wyobrazić, strach i pokonanie strachu muszą być częścią naszego życia.
Pogubione wartości
Już w chwili publikacji cotygodniowego felietonu większą karierę zrobiły ilustracje Rockwella niż same teksty. Powielane i przedrukowywane nawet w szkolnych gazetkach trafiały w kod kulturowy odbiorców, opisując jedyny świat jaki Amerykanie znali. Gdyby wówczas istniały media społecznościowe, „Cztery wolności” szybko stałyby się memami, który wprost przełożyłby się na wysiłek finansowy obywateli USA - tak się zresztą stało.
Niestety dziś amerykańskie memy są inne. Mainstream tłumaczy „wolność od strachu” obowiązkowym ubezpieczeniem i wprowadzeniem pozwoleń na broń. „Wolność słowa” poznawaliśmy w monoprzekazie mediów liberalnych, zwienczonych skasowaniem konta Donalda Trumpa na twitterze. „Wolność od niedostatku” będzie oznaczała nie prawo do ciężkiej pracy i ryzyka, ale redystrybucję dóbr i przymusową pomoc ubogim. „Wolność religijna”, tak mocno wtedy oparta na chrześcijaństwie, ale i na judaizimie czy wiarach przynoszonych przez przybyszy z Azji, została zniekształcona klękaniem przed antifiarskimi bandytami z ruchu Black Lives Matter.
Nie należy wylewać dziecka z kąpielą - w USA nadal jest więcej swobody niż w politpoprawnych republikach eurosojuza. Ameryka nadal jest liderem demokracji, w zestawieniu z prymitywną dyktaturą Władimira Putina czy stachanowskim rajem Chin, nadal rozwijają się tam kościoły, także katolicki, jakby w kontraście do radykalnie zateizowanej Francji czy Niemiec. Na Starym kontynencie byłoby nie do pomyślenia, chyba także w Polsce, by ktoś powtórzy jedno z wyborczych przemówień Donalda Trumpa, w ktorym prezydent wskazał na niebo i powiedział, że bez tej siły, która jest ponad nim, nie uda się wygrać. Oceniając kryzys tożsamości w USA należałoby wskazać jak jeszcze mocne są jej tradycyjne korzenie i wolnościowa dynamika - choć tak skrzętnie piłowane przez liberalnych liderów.
A jednak jest paradoksem historii, o czym mówili ostatnio profesorowie Zbigniew Janowski i Ciro Paoleti w najnowszych ARCANACH jak bardzo Waszyngton się zideologizował. Przykład w którym Barach Obama jedzie do głodnych Kenijczyków opowiadać im o prawach LGBT a Hillary Clinton Hindusom walczącym o dostęp do wody opowiada o feminizmie, jest groteską historii, nad którą zapłakałby każdy amator ilustracji Normana Rockwella. I tak prosty farmer z Kentucky czy robotnik z doków portowych Chicago lepiej rozumieli istotę amerykańskości po spojrzeniu na prace nowojorskiego malarza niż teoretycy natury człowieka z najlepszych amerykańskich uniwersytetów.
I oto świat liberalny poszedł dokładnie w tym kierunku, przed którym ostrzegał Rockwell i pisarze z esejów o czterech wolnościach. Wolność słowa „oczyszcza się z błędów” niczym w nowelce Tarkingtona, religijność staje się przedmiotem szyderstw wbrew Durantowi, który tym odróżniał człowieka od zwierzęcia, wolność od niedostatku staje się system nagradzania czarnoskórych za cierpienia Murzynów z XIX wieku, a wolność od strachu - właśnie „hodowaniem ludzi owiniętymi w watę”.
Ale jest też z tego jeszcze jedna nauka, potrzebna także w Polsce. Wyrazić nasze wartości w artystycznej formie jest niezwykle trudno, awangardowa sztuka ucieka w malowanie jajkiem czy grafiki z błyskawicami, ale próbować trzeba. Proste i prawdziwe wartości, przedstawione w klasyczny sposób działają najmocniej. Czy znajdzie się jakiś polski Norman Rockwell?
CZYTAJ TAKŻE: O głupocie antyamerykanizmu w Polsce
ZOBACZ TAKŻE DYSKUSJĘ JACKA BARTOSIAKA I PAWŁA PASZAKA O RYWALIZACJI AMERYKAŃSKO-CHIŃSKIEJ
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/535228-ameryka-gubi-swoje-cztery-wartosci-ale-ma-do-czego-wracac