Jeśli Kardynał Stefan Wyszyński do końca życia uważał, że prawdziwa katolicka inteligencja w Polsce nie istnieje, to czy 39 lat później sprawy poszły w dobrą stronę? Przeniesienie na niewiadomy termin beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia, tym bardziej skłania do zastanowienia na ile jego myśl drażni dzisiejszych ludzi pióra.
Polska dotąd właściwie nie miała katolickiej inteligencji. Zawsze bowiem sfery wykształcone ulegały relatywizmowi umysłowemu i moralnemu. Widać to szczególnie w chwilach przełomowych, kiedy inteligencja znika z pola walki o ideał katolicki.
Te słowa wygłosił prymas 23 marca 1952 w kościele św. Anny w Warszawie, podczas rekolekcji dla młodzieży akademickiej. Jednak hierarcha już od lat 30-tych krytycznie odnosił się do elit intelektualnych w Polsce, zwłaszcza do ich moralności, przywiązania do wartości, rozeznania we współczesnym świecie. Duchowny nie twierdził, że nie ma rozsądnych katolików, ale że jako środowisko inteligenckie katolicy po prostu nie istnieją. Już w 1936 roku, mając 35 lat, wygłosił wykad zatytułowany „Nowy najazd komunizmu na Polskę”, w którym przewidywał, że elity pójdą za bolszewizmem i antychrześcijańskimi dogmatami:
Celem bolszewizmu jest ogólno-światowy przewrót cywilizcyjny, wyniszczenie kultury chrześcijanskiej, do którego celu chce skierować siły inteligencji.
W 1938 roku ukazała się książeczka księdza Stefana Wyszyńskiego „Kultura bolszewizmu a inteligencja polska”, w której autor dziwił się zachwytom nad komunistyczną sztuką, która dla niego była jedynie nośnikiem ideologii i propagandy.
Kolaboranci w PRLu
Jeśli mogłoby się wydawać, że katolicka inteligencja będzie podporą Kościoła w czasie komunistycznych represji, to stało się dokładnie odwrotnie. Kardynał wspominał o tym wielokrotnie, nie tylko w wyżej cytowanej homilii z 1952 roku. Sceptyczny wobec niby katolickiego Koła Poselskiego Znak, zmagajacy się z równie niby katolickim wydawnictwem Pax, broniący się przed atakami Tygodnika Powszechnego, dziewięcioletnie przedsięwzięcie Wielkiej Nowenny Kardynał realizował wbrew krytyce czy nawet atakom podobno chrześcijańskich publicystów, pisarzy czy polityków. Faktycznie środowisko salonowe miał wokoło nieciekawe. Tadeusz Mazowiecki był jednym z głównych oszczerców biskupa Czesława Kaczmarka w czasach stalinowskich, później flirtował ze środowiskiem Adama Michnika, wobec którego Prymas był zawsze sceptyczny. Bolesław Piasecki radził Wyszyńskiemu więcej ustępować komunistycznej władzy. Andrzej Micewski, którego Interrex udostępnił rękopisy swoich wieloletnich dzienników, okazał się Tajnym Współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Jerzy Zawieyski - pisarz „katolicki” i członek Rady Państwa PRL, okazał się hedonistycznym homoseksualistą deprawującym kleryków, aktorów, pisarzy, chorym erotomanem wykorzystującym swoją pozycję do bezkarnego wykorzystywania młodych mężczyzn. Prymas nie miał też dobrego zdania o ojcu Adamie Bonieckim.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Prymas Wyszyński o Bonieckim: zbyt pewny siebie, szkodzi innym
Mądrość z prowincji
Ale i oprócz takich „kadr”, nawet mniej wyeksponowanym elitom musiał tłumaczyć, że ich chorobliwe poczucie wyższości, jest nieuzasadnione. Podczas spotkania z lekarzami w 1969 roku tłumaczył lekarzom, że jego zwrot do wiernych, „Dzieci Boże”, został wyniesiony z tradycji głębokiej prowincji na Lubelszczyźnie:
To są moje doświadczenia, jako biskupa lubelskiego. Bo ludzie na głębokich wsiach za Hrubieszowem, Kryłowem czy Dubienką mówili do mnie: ojcze biskupie. Nauczyli mnie być ojcem biskupem. To przywiozłem do Warszawy i jest mi z tym dobrze. Nie wiem czy i wam moje dzieci, ale już nikt mnie nie przekona, chociażby dużo mówiło się przeciwko tak zwanemu paternalizmowi. Jeżeli w Kościele nie będzie ojcostwa - to gdzie ono będzie! Dlatego też ani z serca, ani z obyczaju i stylu duszpasterskiego nie pozwolimy wydrzeć sobie naszej postawy ojcowskiej. Inaczej zostaniemy urzędnikami i biurokratami, a tych już w Polsce wystarczy.
Zagłębiając się w pisma Wyszyńskiego, tak obficie wydawane teraz przez Instytut Pamięci Narodowej, trudno się oprzeć wrażeniu, że kondycja elit katolickich niewiele się zmieniła. W PRLu mieli być ekspozyturą Kościoła we władzach, a byli przedstawicielami władzy w Kościele, dziś często aspirują do ewangelizowania zanurzonych w doczesności liberałów, tymczasem sami się liberalizują.
Te same głosy, które w PRLu pobrzmiewały szyderstwem z religijności ludowej, dziś odbijają się echem drwin z wiejskiej pobożności. Środowisko Radia Maryja, ksiądz Dariusz Oko czy kilku autorów z tygodnika Sieci lub tygodnika Do Rzeczy (Grzegorz Górny, Paweł Lisicki) nie mają takich środków jak portal deon.pl, którego niektóre publicystki popierają Strajk Kobiet, ojciec Adam Szustak, który popiera Szymona Hołownię i jest przeciwnikiem zakazu aborcji oraz cały tłum innych duchownych-celebrytów. Istatnio na łamach tygodnika Wprost dominikanin, o. Paweł Gużyński, wyśmiewa biskupów jako zacofanych:
Żyją zgodnie z manierą, w której zostali wychowani, prezentują umysłowość archaiczną.
Tę samą archaiczność zarzucali prymasowi Wyszyńskiemu niemal wszyscy katoliccy autorzy w PRL. Ileż to farby drukarskiej zmarnowano na niewiarę, że ma sens Wielka Nowenna, że reformy Soboru Watykańskiego II w Polsce trzeba wprowadzać ostrożnie, że Kościół przetrzyma PRL.
Kto nie chce beatyfikacji?
Dziś także elitom, nawet tym konserwatywnym, bardzo łatwo przychodzi kajać się za Kościół, przepraszać za wydarzenia ledwie znane z niejasnych przekazów medialnych. Jasne i stanowcze, niczym z Wyszyńskiego, homilie arcybiskupa Marka Jędraszewskiego spotykają się krytyką zwłaszcza „umiarkowanych katolików”.
Oprócz więc kontekstu pandemii warto się zastanowić czy aby beatyfikacja Prymasa Stefana Wyszyńskiego nie została przeniesiona i z takich powodów. Nie ma wśród elit katolickich, specjalnego entuzjazmu do wywyższania tego, który by dziś z pewnością ostro ich skrytykował.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/531302-co-z-katolicka-inteligencja-pytanie-prymasa-wyszynskiego