„W miłości, jak na wojnie, wszystkie chwyty są dozwolone” głosi znana sentencja i nie ulega wątpliwości, że w tej wojnie o pozycję Polski, ale także i Węgier oraz innych mniejszych państw w europejskiej wspólnocie, zdominowanej do tej pory przez najsilniejszych graczy, takie chwyty przez tych ostatnich są z całą bezwzględnością stosowane. Trzeba się liczyć z tym, że im bliżej do ostatniego (chyba?) szczytu UE za prezydencji niemieckiej, tym bardziej brutalne i bezwzględne metody będą używane, by zmusić Polskę i Węgry do ustępstwa i podporządkowania się dyktatowi unijnych urzędników, reprezentujących interesy najsilniejszych państw UE, a więc przede wszystkim Niemiec i Francji, ale także małej Holandii (Niderlandów) czerpiącej z obecności w UE zyski nieproporcjonalnie duże w porównaniu do swojego ludnościowego potencjału.
Traktaty, prawo, równość państw członkowskich UE
Stanowisko Polski i Węgier wobec zasad uchwalenia budżetu UE na lata 2021-2020 , potwierdzone budapesztańską deklaracją, jest jasne. Można rzec wręcz zero-jedynkowe. Albo ustalenia lipcowego szczytu, pod którymi podpisało się 27 państw, będą utrzymane w mocy, albo oba kraje zawetują budżetowy pakiet, w skład którego wchodzi także Fundusz Odbudowy i rozporządzenie dotyczące praworządności.
Zgoda prezydencji niemieckiej, pod naciskiem największych frakcji w Parlamencie Europejskim, by projekt rozporządzenia znacznie przekraczał lipcowe konkluzje, czyli porozumienie wszystkich państw, by stworzyć dodatkowy mechanizm kontroli nowego budżetu, zapobiegający defraudacji i korupcji (oprócz działającego Europejskiego Trybunału Obrachunkowego i Europejskiego Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych ), daje Komisji Europejskiej nadzwyczajne narzędzie do wtrącania się w wewnętrzną politykę państw członkowskich. Dotyczyć to ma także dziedzin, które pozostały, zgodnie z podpisanymi traktatami, pozostawione wyłącznej kompetencji państw członkowskich, takich jak sprawy światopoglądowe, polityka rodzinna i edukacyjna, czy organizacja sądownictwa. Mówiąc jak najbardziej przystępnie – niech Polacy wybierają sobie w wyborach parlamentarnych kogo chcą, a i tak decyzje, jak ma wyglądać prządek prawny w naszym kraju, będzie podejmował superrząd w Brukseli, czyli mianowani urzędnicy, wypełniający instrukcje tych, którzy prawo do arbitralnych decyzji, jak ma działać wspólnota europejska, sobie uzurpują.
Dobre i złe weto, czyli triumf filozofa Kalego
Wydawać by się mogło, że prawo do weta ma chronić interesy mniejszych krajów i dawać im pozycję równorzędnego partnera przy ustalaniu polityki Unii i rozwiązań gospodarczych, zapewniających wspólnocie to, co było głównym celem jej stworzenia – harmonijne i sprawiedliwe działanie na wspólnym europejskim rynku. Weto, używane wielokrotnie przez państwa członkowskie w obronie narodowych interesów, dopiero kiedy Polska i Węgry zapowiedziały jego zastosowanie, stało się czymś nagannym, rujnującym wspólnotę i godnym potępienia.
Jeszcze w lipcu weto Holandii wobec wysokości Funduszu Odbudowy i w ogóle pomysłowi jego utworzenia przeszło niezauważone, a już kilka miesięcy potem weto Polski i Węgier jest tak skandalicznym i haniebnym postępkiem, iż należy oba kraje piętnować we wszelki możliwy sposób, także z użyciem polskiej opozycji, która posłusznie podniosła krzyk o zdradzie polskiej racji stanu (tracimy środki z Unii), braku solidarności w dobie pandemii z najbardziej poszkodowanymi krajami (nie będzie Funduszu Odbudowy) oraz oczywiście o przygotowaniach do polexitu, co już akurat na nikim nie robi wrażenia.
Zaczęto Polskę upominać, że Unia powinna działać w duchu współpracy, porozumienia i solidarności, że nie jest to czas na stawianie ultimatum wobec konieczności walki z pandemią. Kiedy Holandia (Niderlandy) groziły w imieniu tzw. klubu skąpców (najbogatszych państw północy Europy) zerwaniem lipcowego szczytu, nie godząc się na wysokość Funduszu Odbudowy, nie upominano jej i nie wytykano braku solidarności, tylko obniżono (rabat) składkę pięciu najbogatszych państw o ponad 7 miliardów euro i „solidarnie” obciążono uzupełnieniem tego ubytku pozostałe państwa, które na to przystały właśnie w imię dobrze pojętej solidarności i chęci zakończenia lipcowej debaty pozytywnymi rezultatami.
Kiedy o lipcowym sprzeciwie Holandii zaczęło być głośno, posłanka opozycji, uznała, że im wolno więcej, bo więcej wnoszą do wspólnego budżetu Unii. W głębię intelektu i wiedzy posłanki nie będę wnikała, pozbawiona dawno złudzeń, iż pełnienie funkcji publicznej wymaga merytorycznego przygotowania, bo fakty dotyczące wzajemnych relacji finansowych Unia-Polska są dobrze znane i ostatnio szeroko przedstawiane opinii publicznej. I tylko ciekawa jestem, jak ci w UE. a także polska opozycja, którzy odmawiają Polsce i Węgrom prawa do weta, skomentują zapowiedź Francji użycia takiego samego mechanizmu, jeśli porozumienie handlowe między UE a Wielką Brytanią w sprawie brexitu nie będzie korzystne dla Francji.
Czy powszechnie znana w Polsce myśl wybitnego afrykańskiego filozofa Kalego z plemienia Wa-hima, syna króla Fumby, zyska na znaczeniu także w Europie i przyćmi postacie Platona i Sokratesa? Stwierdzenie, że jak ktoś Kalemu powie „weto” (Polska i Węgry), to jest zły uczynek, a dobry, jeśli to powie Kali (Holandia i Francja) jest bardzo wygodnym usprawiedliwieniem dla dyskryminowania państw nie ulegających dyktatowi silniejszych i walczących o swój interes, a przede wszystkim suwerenność w rządzeniu we własnym kraju.
Społeczeństwo nie do końca wytresowane
By przełamać opór Polski i Węgier wobec niezgodnego z lipcowymi porozumieniami projektu rozporządzenia w sprawie tzw. praworządności wytoczono największe armaty, strasząc, grożąc i upominając „niesfornych” członków, którzy zamiast posłusznie i z pokorą przyjmować to, co inni postanowią, chcą mieć własne zdanie i prawo do równorzędnego traktowania. Sojusznikiem w tym procederze jest nasza rodzima opozycja, która nie potrafiąc wygrywać wyborów, od 2015 roku rozpaczliwie liczy na to, że zagranica jej pomoże w odzyskaniu władzy. Medialne wrzutki z powoływaniem się na anonimowych urzędników Komisji Europejskiej, którzy kreślą apokaliptyczny obraz tego, co się stanie z Polską, jeśli zastosuje weto i ile na tym stracą obywatele, tej samej treści w zagranicznych i polskich, niechętnych rządowi mediach, już tylko mogą wywoływać niesmak i oburzenie, że Polaków traktuje się jak bezrozumną masę, łykającą propagandę jak gęś kluski.
Wiele lat tresowania społeczeństwa i wmawiania, jak wdzięczni powinniśmy być za dopuszczenie na europejskie salony i godzić się na to, że czasami będziemy czekać w przedpokoju, aż coś zostanie postanowione i oznajmione nam bez pytania o zdanie, jednak nie przynosi oczekiwanego rezultatu. Próby wmówienia, że Unia jest jak zamożna ciocia z Ameryki, która co miesiąc przysyła ubogim krewnym z Podkarpacia dziesięć dolarów i paczkę z używaną, zbędną odzieżą, za co powinni jej być dozgonnie wdzięczni, mogą trafiać do umysłów miary pewnej posłanki opozycji, przekonującej że Unia jest bankomatem, z którego Polska chce czerpać nieuzasadnione korzyści i do tego jeszcze stawiać jakieś warunki.
Chłopcy i żaby
Zdecydowana postawa Polski i Węgier wywołuje wściekłość, ale też i próby wpuszczenia nas w pułapkę, a wprost mówiąc, zwykłego oszustwa poprzez propozycję jakiejś deklaracji intencji, dołączonej do niemożliwego do zaakceptowania rozporządzenia. Proponuje się obu krajom częściowy „kompromis”, poprzez dołączenie do rozporządzenia dokumentu, wyjaśniającego, że mechanizm praworządności nie będzie stosowany arbitralnie, a Komisja Europejska będzie musiała kierować się zasadą obiektywizmu. Czyli jakby takiego dokumentu nie było, to mechanizm praworządności byłby stosowany arbitralnie, a Komisja Europejska nie kierowałaby się zasadą obiektywizmu?!!! Dość tego, już raz zostaliśmy oszukani po lipcowym szczycie i niczego, co nie jest zgodne traktatowym prawem podpisywać nie możemy. Dziwna zatem wydaje się wizyta wicepremiera Jarosława Gowina w Brukseli, a jeszcze dziwniejszy jego entuzjazm dla propozycji „deklaracji interpretacyjnej” do rozporządzenia, tym bardziej w kontekście wcześniejszego spotkania liderów Zjednoczonej Prawicy, po którym komunikat o stanowisku trzech koalicjantów, wygłoszony przez wicemarszałka Terleckiego, był jasny: Będziemy oczywiście chcieli uniknąć weta (…) jeśli zostaną wycofane te pomysły, które są kierowane pod adresem nas i Węgier.
Kilkanaście godzin trwało milczenie polskiego rządu po tej konferencji Gowina i dopiero mocne tupnięcie Victora Orbána, który krytycznie ocenił pomysł polskiego wicepremiera, mówiąc (jak podaje agencja Reutera):
To rozwiązanie, dołączenie jakiegoś oświadczenia, niczym notatki na karteczce samoprzylepnej do kawałka papieru, nie zadziała. Węgry nalegają, by te dwie sprawy (fundusze i praworządność – red.) były rozdzielone
– wywołało reakcję rzecznika rządu, który na Twitterze napisał:
Polska podtrzymuje w całości swoje stanowisko w zakresie rozporządzenia warunkującego wydatkowanie środków unijnych. Tylko przepisy zgodne z traktatami i konkluzjami RE mogą być zaakceptowane przez Polskę. Jasno wynika to również ze wspólnej deklaracji Polski i Węgier.
Na pytanie, czy Jarosław Gowin był upoważniony przez premiera do prowadzenia negocjacji w sprawie budżetu w Brukseli, czy też była to jego własna inicjatywa i przekonywany przez unijnych urzędników do takiego rozwiązania postanowił je publicznie poprzeć na konferencji prasowej w siedzibie KE, być może mając nadzieję że zapisze się w historii jako mąż stanu ratujący unijny budżet na lata 2021-2027 – odpowiedzi nie uzyskaliśmy.
Nie wydaje mi się, by premier Morawiecki był na tyle nieroztropny, by powierzać taką misję Gowinowi, albo żeby ktoś z zespołu negocjacyjnego doradzał, by za plecami Węgier wrzucić taki pomysł i czekać na reakcję. Jak mówił Jacek Saryusz-Wolski, negocjacje odbywają się za zamkniętymi drzwiami, a to, co widzi publiczność, to tylko teatr. Rodzi się więc pytanie, czy w tym teatrze Gowin był tylko statystą, czy miał jakąś znaczącą rolę do odegrania, a jeśli – to kto mu ją napisał.
To jest wojna. Wojna o przyszłość naszego kraju, suwerenność i prawo do samostanowienia.. Moment w historii, za który będą nas rozliczać przyszłe pokolenia i wystawiać rachunek, czując albo dumę, albo wstyd i rozpacz, że nie zdaliśmy tego egzaminu. Moment, w którym wielkie słowa o suwerenności, patriotyzmie i dobru Ojczyzny nie są wstydliwym patosem, tylko po prostu polską racją stanu.
Wszelkie polityczne rozgrywki, próba sił, przeliczanie strat i zysków na euro z Unii nie mogą przeważyć nad narodowym interesem i zachwiać postawą polityków, którzy mają obowiązek przede wszystkim kierować się interesem Polski. I niech jak memento zabrzmią słowa biskupa Krasickiego z bajki „Chłopcy i żaby”:
Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie, dla was to jest igraszką, nam chodzi o życie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/529571-nie-ma-co-ukrywac-to-jest-wojna