Zdumiewające są reakcje kierownictwa Unii Europejskiej na największe kryzysy w jej historii. Podręcznikowo wpisują się one w definicję upadku cywilizacji, jaką w latach 60-tych XX wieku sformułował nieznany w Polsce amerykański historyk prof. Carroll Quigley. Jednakże uczony z Georgetown University pozostawił też opis, jak Zachód wychodził z podobnych kryzysów - może warto zaadaptować te metody i dzisiaj?
Bo przecież po Brexicie Unia Europejska zdobyła się jedynie na deklarację o zielonym ładzie i szybkim internecie, w dobie wzrostu potęgi Chin zwalczała Donalda Trumpa, a po koronakryzysie chce rozdać półtora miliarda euro różnym LGBTowskim i ekologicznym fundacyjkom. Czyżby włodarze wspólnoty zasnęli w poprzedniej epoce?
Profesor Carroll Quigley (1910-1977) - amerykański badacz historii (wówczas) najnowszej, a także autor takich bestsellerów swojej najlepszej dekady jak „Ewolucja cywilizacji” czy „Tragedia i nadzieja” był rosnącym autorytetem konserwatystów aż do końca lat 60-tych. Wtedy to otrzymał cios z dwóch stron światopoglądowego sporu - lewica zaczęła blokować jego wykłady i szykanować go w przestrzeni publicznej (miał duże wymagania wobec studentów, nauczał w klasyczny sposób, omawiał teologię katolicką jako ważny element zachodniej spuścizny), a prawica, czy raczej jakaś jej cyrkowa wersja, przerobiła dorobek Quigleya na spiskowe teorie, które kompletnie zniekształciły badania dziejopisa.
Jak degenerują się instytucje
Ale jeśli wrócić bezpośrednio do prac amerykańskiego historyka, zwłaszcza do jego teorii cywilizacji, można znaleźć tam schemat upadku cywilizacji, który żywo wpisuje się w obecną sytuację Unii Europejskiej. Trudno oczywiście streścić wieloletnie badania nad cywilizacjami autorstwa wykładowcy z Georgetown, ale do niniejszych rozważań wystarczy sięgnąć do jednego z elementów jego teorii: instrumentów i instytucji.
Quigley twierdził, że cywilizacje powołują do życia jakieś gremia ludzi, rytuały lub wynalazki, które są instrumentami w realizowaniu konkretnych celów. Spośród wielu przykładów Amerykanina można podać składanie ofiar azteckim bogom z jeńców wojennych (rytuał), szablę jako broń kawalerii (wynalazek) czy tytuł króla i jego rady, którzy rządzą państwem (gremia). Autor „Ewolucji cywilizacji” nazywa ten etap funkcjonowania „instrumentem” jako jeszcze praktycznym i działającym narzędziem do realizowania celów: zastraszania wrogów (ofiary Azteków), zwyciężania w bitwach (szabla), czy sprawnego zarządzania państwem (król). Konserwatysta twierdził, że te instrumenty działają, przynoszą chlubę ich uczestnikom i członkom, ale w pewnym momencie się degenerują, zarówno z powodu zmienności realiów jak i grup interesów, które ciągną profity z ich istnienia. I tak oto okrutne plemiona Ameryki Środkowej przestają bać się krwawej religii Azteków, szabla w XIX wieku przegrywa z bronią palną, a rola króla zastępowana jest przez parlamenty czy prezydentów. Następuje pewien kryzys instrumentu (jeśli on jest ważny, to i całej cywilizacji), który przestaje służyć swoim celom. Grupy interesu bronią jednak swojego przeżytku, bo czerpią z niego pieniądze, prestiż lub władzę. Kapłani bronią bezmyślnego wyrywania serc niewolnikom, dumni kawalerzyści przepowiadają u progu XX wieku, że szabla odegra chlubną rolę w przyszłych wojnach, a królowie naciskają, by machinami administracyjnymi zarządzać ręcznie. Quigley opisuje zmieniającą się rzeczywistość, która paraliżuje te instrumenty i przekształca je w - jak to on określa - instytucje. Aztekowie nie chcą zabijać atakujących Hiszpanów, bo przecież potrzebują żywych jeńców dla kapłanów, szable stają się dekoracją, ozdobą kawalerzysty i elementem uroczystości, a król jedynie symbolem, ale owe instytucje jeszcze trwają, broniąc swoich przywilejów.
Tak się dzieje z wieloma „instrumentami” - kiedyś piłka nożna miała rozruszać suchotniczych studentów (instrument) dziś jest kasowym biznesem, w którym często półanalfabeci zarabiają miliony (instytucja), druk miał rozpowszechniać wiedzę i kulturę (instrument), a stał się fundamentem politycznej propagandy (instytucja), Unia Europejska…jak się zmieniła, każdy widzi.
Jak uratować cywilizację
Quigley oczywiście cywilizacje opisywał na wielu płaszczyznach - siedem etapów rozwoju, sześć kategorii tworzących te cywilizacje, relacje między tymi kategoriami (religią a myślą, wojskowością a ekonomią, itd.), ale nam trzeba przyjrzeć się tej relacji instrument-instytucja, w której osadziliśmy Unię Europejską jako wspólnotę, która kiedyś miała zwiększać swoją potęgę gospodarczą w myśl chrześcijańsko-demokratycznych wartości (instrument) a stała się biurokratycznym molochem, który Francja i Niemcy wykorzystują do zarządzania resztą kontynentu (instytucja).
Quigley pisał wprost: nie zreformujecie kluczowych instytucji - cywilizacja upadnie. Arabowie wierni otępiałym szejkom i sułtanom, starożytni Rzymianie wiecznie wierzący w legiony piechoty czy Aztekowie fetyszyzujący wyrywanie serc jeńców nie dali rady dostosować się do nowych czasów. Jednak udawało się Zachodowi zamienić niewydolny w pewnym momencie feudalizm na kapitalizm, absolutyzm - na parlamentaryzm, a rycerstwo na armię zawodową. Amerykański historyk powiedział, że w obliczu kryzysu cywilizacja skazana jest na jedną z trzech możliwości.
Upadek cywilizacji
Pierwsza to oczywiście upadek. I znowu powróćmy do tych, jakże obrazowych, Azteków:
W dawniejszym okresie kultura Azteków w Meksyku zmieniła swój poziom religijny wprowadzając składanie bogom ofiary z ludzi. Sztuka wojskowa dostosowała się do tej religijnej zmiany poprzez przejście z zabijania przeciwnika do brania go do niewoli (żeby złapany mógł być złożony w ofierze podczas uroczystości). (…) Kiedy Hiszpanie pod dowództwem Hernando Corteza przybyli do Meksyku w 1519 roku, Aztekowie mieli taką trudność, że próbowali pochwycić wroga, gdy Hiszpanie walczyli, by zabić.
Upadek to najprostsze rozwiązanie, które może czekać i Unię Europejską, ale jednak jej pierwotne znaczenie, gdy była jeszcze Quigleyowskim instrumentem, Polsce by się jak najbardziej przydało.
Reforma
Druga możliwość to reforma. Jeśli grupy interesu zdają sobie sprawę ze skostniałości swoich instytucji, to mogę je po prostu zlikwidować i powołać sprawne, nowoczesne instrumenty. Uniwersalistyczne imperium Habsburgów czy - o zgrozo - kolejne Rzesze Niemieckie, ustąpiły państwom narodowym (nowe instrumenty), łuki - broni palnej. Quigley podkreślał, że reforma to proces nie tylko trudny ale i rzadko występujący - bo instytucje kształcą grupy interesów, które bronią rachitycznych tworów za wszelką cenę. I dlatego cywilizacje, a zdaniem historyka Zachodowi udało się dzięki temu trzykrotnie uniknąć upadku, częściej zdobywają się w obliczy kryzysu na trzecią drogę.
Gdy nie ma sił na reformę - podstęp
Trzecia droga polega na podstępie. Na czym on polega? Profesor z Georgetown University pokazywał, że wobec silnych, choć mało przydatnych, instytucji, należy je pozostawić, ale wydrenować ze swoich funkcji. Niech sobie istnieją jako dekoracja, niech tracą na znaczeniu, ale cieszą oczy swoich zdegenerowanych patronów - a tymczasem, równolegle, trzeba powołać nowe instrumenty, adekwatne do współczesności. Gdy kolejne średniowieczne zakony spierały się o teologiczne doktryny papież powołał uniwersytety, szablą pozwolono dumnie salutować na pogrzebach i uroczystościach państwowych, ale ruszyła masowa produkcja karabinów, niektórzy monarchowie pozostali jako tytularna głowa państwa, ale wyłonione demokratycznie rządy i parlamenty zaczęły sprawować faktyczną władzę. Quigley podaje też przykłady gospodarcze - w nowożytności powstawała już sieć sprawnych banków, wybuchła rewolucja przemysłowa i przyszły nowe fabryczno-kopalniane wynalazki, ale całej masie elit pozwolono jeszcze bezsensownie tytułować się książętami, hrabiami czy baronami, tańczącymi w pałacach i zabawiającymi się na polowaniach, choć to nie do tego establishmentu należała dźwignia rozwoju państw w XIX wieku.
PostQuigley
Profesor Caroll Quigley zmarł w 1977 zupełnie zapomniany, a kilka akapitów z jego książki „Tragedia i nadzieja” zostało wykorzystanych przez psychoprawicowych autorów do rozpętania histerii, że oto historyk odkrył światowy spisek, chcący sprzedać świat Sowietom. Do końca życia uczony zmagał się z etykietą szaleńca, odbierał telefony od ówczesnych Grzegorzów Braunów szepczących do słuchawki, by zdradził więcej kulis tajnego rządu światowego. Jednak cały aparat oceniania cywilizacji Quigley pozostawił na tysiącach stron swoich, pełnych zdumiewającej erudycji, prac. Można więc swobodnie, z czytelnikami wPolityce.pl, podjąć taką próbę swobodnego zarysowania reformy tej instytucji (!) jaką jest Unia Europejska. Nie poprzez upadek, bo jednak Europa jest wartością, o którą Polska się biła i - wbrew pozorom - wiele funkcji UE nadal się sprawdza. Nie poprzez reformę, bo przecież establishment unijny to potęga biurokratycznych, lewicowo-liberalnych proroków, których nawet siłą nie oderwie się od stanowisk, pozycji autorytetów, włodarzy tego świata.
Unia Europejska - koronować Tuska!
Słowem - można zaproponować „podstęp”, jakąś formułę, by Tuski, von der Leyeny, Sassoli i inni, mieli swoje mało użyteczne instytucje, ale by powstały nowe instrumenty funkcjonowania Zachodu, który przecież - mimo wszystko - lepszy jest od Putinowskiej kacapii czy muzułmańskiego Allachstanu. Członkowie parlamentu europejskiego niech sobie objeżdżają miasta rozrzucając złote monety, szefowie unijnych gremiów wysyłajmy na dwieście delegacji rocznie - od wysp Cooka, przez Pekiny, Kapsztady i Buenos Aires, dajmy im jakieś narzędzia pozornego wpływu, niech opracowują kształty pieczątek, niech ich podobizny wiszą w urzędach skarbowych i ZUSach, drukujmy ich na znaczkach pocztowych, nie wiem - podłechtajmy ich ego, dawajmy miesięcznych diet trzy razy więcej (Europę stać na to), ale niech oderwą swe ręce od kluczowych decyzji, do których nie dorastają w żadnej mierze.
Tymczasem pierwotna Unia Europejska, EWG, zarządzana była głównie przez gremia, na które składali się przedstawiciele rządów państw członkowskich, a nie bezimienni dla Europejczyków expolitycy z odległych krajów. Zresztą - nie rzecz w proponowaniu tu konkretnej reformy unijnej, bo sprawa właśnie wymaga spojrzenia na Unię Europejską w szerszym kadrze. O kryzysie Zachodu pisze się, z górą, sto lat. Quigleyowska koncepcja jest o tyle nowatorska, że oprócz diagnozy, proponuje też konkretne recepty. Postępować w obliczu przesilenia 2020 roku trzeba szybko, stanowczo i z rozmachem. A że współcześni azteccy kapłani będą się martwić o rytualne wyrywanie serc, to jest nowomową i penalizacją wprowadzać różne LGBTy i urzędnicze wszechkontrole - trudno.
Stawka jest dużo wyższa niż los obrońców upadłej epoki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/527521-gdy-upada-cywilizacja-recepta-prof-quigleya-takze-na-ue