Polskie nauki humanistyczne są fantastyczne: dowodzą, że wystarczy bluznąć i władza jest w szachu, a nawet dostaje mata.
Im rzeczywistość jest mniej zabawna, tym niektóre media są zabawniejsze, choć mocno upojone misją. „Gazeta Wyborcza” na przykład prowadzi akcję przekazywania Ogólnopolskiemu Strajkowi Kobiet pieniędzy z prenumerat – „w najbliższym tygodniu”. Tak, „Gazeta Wyborcza” należąca do Agory będzie dawać pieniądze, gdyż „podziwia determinację, odwagę i wyobraźnię protestujących”, A nawet „zachwyca” ją, „że o swoje prawa upominają się młodzi i robią to tak bezceremonialnie. Nie boją się Kaczyńskiego i narodowców. Wszyscy powtarzają: ‘Wypierdalać!’”. A skoro jest tak wspaniale, oddają„w tych dniach Strajkowi Kobiet jak najwięcej miejsca na stronach internetowych i w wydaniu papierowym”. No i kasę wpływającą przez tydzień z prenumeraty.
Agora cięła koszty, cięła pensje, zwalniała pracowników (chciała wywalić nawet związkowców), ale przecież nie może być obojętna wobec rewolucji, której „Gazeta Wyborcza” sama nie potrafiła wcześniej wywołać, choć bardzo się starała. Jest okazja zrobienia rewolucji, to trzeba chuchać i dmuchać, żeby ten ogień się żarzył. No i chuchają, stając się biuletynem ulicy i przeszywając swoje „jedynki” czerwoną błyskawicą. Co tam pieniądze, najwyżej się weźmie z państwowej pomocy w związku ze zwalczaniem pandemii. I Agora oczywiście wzięła i nadal bierze.
A w papierowym wydaniu „Gazety Wyborczej” z 29 października 2020 r. pełna schizofrenia. Na kilku stronach radość z ulicznych protestów, a czasem wręcz euforia, że jest tak wspaniale. A potem w środku dramatyczny tekst, że „Europa się zamyka” i cierpi z powodu wielkiego skoku zakażeń. O tym jest też rozmowa z przewodniczącym Rady Europejskiej Charlesem Michelem (choć obsesja nie pozwala nie rozmawiać o powiązaniu praworządności z funduszami). Obok siebie mamy strach przed skokiem zakażeń, lockdownem i groźnymi konsekwencjami oraz radość z tego, że dziesiątki tysięcy ludzi łamie zasady i sprowadza niebezpieczeństwo zachorowania. Tak jakby jedno z drugim kompletnie się nie wiązało. Może ktoś tu jest nieśmiertelny, np. funkcjonariusze gazwybu?
Równie groteskowo jak w „Gazecie Wyborczej” jest w Onecie. Tam odwołano się do autorytetu nauki, żeby udowodnić, jak fajne i pozytywne są słowa „je..ać”, „wypier…lać” czy „wku…iać się”. I tak dr Małgorzata Majewska z Instytutu Dziennikarstwa, Mediów i Komunikacji Społecznej UJ tłumaczy, że „takie słowa z ust mężczyzn, nikogo by nie poruszyły. W przypadku kobiet narusza to stereotyp kobiecości, który dotychczas opierał się na cieple, bezpieczeństwie, macierzyństwie itp. Aktualne zachowania uruchamiają archetyp, czyli zespół wyobrażeń, związanych z amazonką, wojowniczką”. Jak się uruchomi archetyp, nawet kobieta może się „wku…iać” oraz nawoływać, żeby „wypier…ać” i kazać się „je…ać”.
Ikona przeklinania
Ponieważ „nie ma wśród kobiet ‘ikony’ przeklinania, przez co tym większa jest wymowa tych haseł”. Wprawdzie trudno się domyślić, co to jest „ikona przeklinania” i jak wpływa na chwałę bluzgających kobiet, ale zapewne coś takiego istnieje i wpływa. Dla dr Majewskiej „najmocniejszym hasłem nie jest popularne ‘wyp*ć’, tylko ‘trzeba było nas nie wkć’, z naciskiem, na ‘nas’. To pokazuje, że ‘my’ się już nie zatrzymamy”. Z logicznego punktu widzenia to czysty bełkot, ale niech tam. Jak się „wku…imy”, to się nie zatrzymamy. Faktycznie, niesamowicie to logicznie spójne i powabne, i w ustach kobiet brzmi jak miłosna słodycz, a nie bluzg jakiegoś męta.
Gdyby kogoś nie przekonała dr Majewska z UJ, Onet spytał jeszcze prof. Adama Bednarka z Instytutu Języka Polskiego UMK w Toruniu. Bęc w czoło i jest wesoło, bowiem„ jest wyraźna opozycja między komunikowaniem a wyrażaniem uczuć. W komunikacji funkcjonuje tzw. reguła grzeczności, która mówi ‘spraw, by rozmówca czuł się dobrze podczas rozmowy z tobą’. Jednak ta reguła w niektórych sytuacjach może zostać zawieszona lub ograniczona. Jeśli przykładowo ktoś dozna tak poważnego urazu, że krzyczy z bólu, trudno wymagać od niego, by zachowywał się grzecznie. Jesteśmy tak źli, że czujemy wewnętrzny nakaz wyrażenia tego stanu. Wtedy właśnie powstają takie hasła, jak słynne teraz ‘wyp***ć’”. Walnęliśmy się młotkiem w palec, to krzyczymy „ku…a” i pozamiatane.
Okazuje się, że „wypier…ać” to krzyk bólu z powodu urazu. Nawet nie warto pytać, czy psychicznego, ważne, że uraz. Czyli, że ulica to szpital, gdzie leczy się ofiary urazów systematyczną dawką leku „wypier…ać”. A lek to specjalny (może na Nobla z chemii?), bowiem „jest to jedno z niewielu haseł sprzeciwu społecznego, które nie ma charakteru postulatywnego”. No, jak nie ma, jak ma. „Wypier…lać”, to przecież postulat, żeby „wypier…lać”. Jakby tego było mało, „siła obecnego hasła polega na tym, że nie sposób z nim polemizować. Władza została w pewien sposób rozbrojona tym, że z emocjami i wulgarnością się nie dyskutuje”. Genialne, wystarczy bluznąć i władza jest w szachu, a nawet dostaje mata. Polskie nauki humanistyczne to jednak są fantastyczne. A media je wykorzystujące do udowodnienia kwadratury koła jeszcze lepsze. I tak się nieprzytomnie śni ten sen wariata.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/524220-agora-finansuje-strajk-kobiet-ale-bierze-pieniadze-z-tarczy