Alegoria byłego doradcy prezydenta Komorowskiego pokazuje bezradność i bezsilność opozycji, więc zostają tylko czary i sprowadzanie złego.
Zamiar był iście mefistofelesowski albo makiaweliczny. Tomasz Nałęcz, niegdyś ważny polityk, który polityczną karierę zakończył jako doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego, postanowił walnąć, ale nie całkiem na rympał. Chyba dlatego, że profesor. Przecenił jednak poziom opozycyjnej ludożerki, także tej z dyplomem magistra, choć bez elementarnego wykształcenia. Ludożerka ta nie chwyta bowiem żadnej alegorii, metafory, niczego, co nie jest walnięciem młotkiem między oczy. Ale ci, którzy czytać ze zrozumieniem potrafią, przesłanie Tomasza Nałęcza zrozumieli, choć też nie jest ono jakoś specjalnie odkrywcze. Tym bardziej że regularnie powtarzane.
Łopatologiczna alegoria prof. Nałęcza
Prof. Tomasz Nałęcz napisał w „Gazecie Wyborczej” tekst o Jarosławie Kaczyńskim, ani razu nie przywołując jego nazwiska. Nie pada też złowroga nazwa Prawo i Sprawiedliwość. Akcja jego przypowieści nie dzieje się nawet współcześnie, tylko w latach 1930-1935. Jedyne, co w tym tekście jest otwarcie współczesne, to tajemnicze, choć bardzo ogólnikowe zdanie na koniec:
„Taki okres jest niezwykle niebezpieczny dla każdego systemu autorytarnego, nie tylko w przeszłości”.
Gdyby pozostać na poziomie ludożerki, choćby tej z dyplomem magistra, a nawet tytułem doktora, tekst jest o marszałku Józefie Piłsudskim. Ale już tytuł wskazuje właściwego bohatera: „Rydz-Śmigły o chorym Piłsudskim: ‘Człek to nienormalny’”. Ludożerka nie chwyci też słabo zawoalowanego ejdżyzmu jako politycznego argumentu. Co jest skądinąd zabawne, bo Tomasz Nałęcz to ten sam rocznik co Jarosław Kaczyński.
Alegoria prof. Nałęcza jest łopatologiczna, czyli jednak liczył na odzew ludożerki, ale się przeliczył. Zaczyna opowieść od roku 1930, a wiadomo, że chodzi o rok 2020, co jest uogólnieniem dla ostatnich pięciu lat. W roku 1930 (nomen omen jesienią) „sanacja, rządząca Polską od maja 1926 r., umocniła swoje pozycje. Wybory brzeskie, połączone z falą represji wymierzonych w opozycję, zapewniły piłsudczykom bezwzględną większość w parlamencie”. I ten parlament, „do tej pory hamujący ustanawianie dyktatury, stał się maszynką do głosowania uchwalającą ustawy wygodne dla władzy”. Tomasz Nałęcz pije do wyborów parlamentarnych w 2019 r.
Konstytucja i wszechwładza
Pije były doradca Bronisława Komorowskiego, a nawet się upaja (upija?) oczywiście do konstytucji: tu łamana jest ta z 1921 r., ale wiadomo, że chodzi o tę z 1997 r. I łamanie konstytucji doprowadziło do tego, że rządzący „skutecznie sparaliżowali instytucje egzekwujące przestrzeganie praworządności”. A prezydent, wybrany na drugą kadencję w 2020 r., „mający jej [konstytucji] strzec (…) nie spełniał tej funkcji”. Mało tego, „funkcjonował jako bezwolne narzędzie [kogoś], w którego geniusz wierzył bez reszty. To przekonanie łączył ze zwykłym oportunizmem, pozwalającym kontentować się splendorami należnymi głowie państwa”. Tomasz Nałęcz bierze nas na lewe sanki, że pisze wyłącznie o Ignacym Mościckim, „prezydencie RP wskazanym przez Józefa Piłsudskiego”. I że to Mościcki „wierzył bez reszty”, w geniusz przywódcy, czyli Marszałka. A chodzi o Andrzeja Dudę i Jarosława Kaczyńskiego.
W dalszej części swej łopatologicznej alegorii, której ludożerka nie chwyciła, prof. Nałęcz narzeka, że „Wszechwładzy sanacji sprzyjał też marny stan opozycji. Podzielona i zajęta wewnętrznymi porachunkami nie potrafiła przeciwstawić się rządzącym. Paraliżował ją brak poparcia ze strony większości społeczeństwa, które przygniecione trudnościami spowodowanymi przez kryzys gospodarczy trwający od jesieni 1929 r. odwracało się od polityki, co siłą rzeczy premiowało obóz rządzący”. Chodzi oczywiście o wszechwładzę PiS, marność obecnej opozycji oraz kryzys spowodowany pandemią.
Wiadomo, że to ma być o Jarosławie Kaczyńskim
Sytuacja byłaby beznadziejna, gdyby nie uśmiech losu, czyli stan zdrowia lidera całego obozu. Oto w szczycie politycznej dominacji „obóz rządzący dotknęła słabość, niezwykle groźna dla każdego systemu autorytarnego. Zaczyna on bowiem szwankować, jeśli dyktatora ogarnia niemoc spowodowana chorobą bądź starością”. Tomasz Nałęcz kryguje się (zapewne z obawy o zarzut ejdżyzmu), że przecież główny autokrata „nie był jeszcze stary”, skoro „w 1930 r. miał 62 lata”. No ale wtedy „człowiek po sześćdziesiątce uchodził za starego”. Teraz za takiego uchodzi człowiek po siedemdziesiątce, więc wszystko się zgadza.
Stan zdrowia satrapy „stanowił największą tajemnicę obozu władzy, więc świadectw o tym mówiących nie zachowało się wiele”. Owe wątłe źródła to oczywiste nawiązanie do równie wątłych podstaw insynuacji o złym stanie zdrowia Jarosława Kaczyńskiego. Pozostaje odwołać się do współpracowników: wtedy gen. Kordiana Zamorskiego czy gen. Edwarda Rydza-Śmigłego, a dziś zapewne byliby to Michał Kamiński albo Ludwik Dorn. I kiedy gen. Zamorski pisał:
„Starzec bardzo zrujnowany, nie chciał żadnych trudnych spraw załatwiać. (…) Z drugiej strony nie brak pogróżek wprost sadystyczno-krwiożerczych, w rodzaju: spalę, naftą zaleję i spalę itp.”
Wiadomo, że to ma być o Jarosławie Kaczyńskim. Tomasz Nałęcz wyraźnie rozkoszuje się swoją alegorią.
W ekstazę były doradca Bronisława Komorowskiego wpada, odwołując się do gen. Edwarda Śmigłego-Rydza, który o stanie przywódcy mówił tak: „Człek to nienormalny, co ukryć się nie da, a skoro się wyda, uważać nas będą za trzodę głupców, żeśmy tego nie dostrzegli”. Nałęcz, podobnie jak Rydz-Śmigły dostrzega, a nawet odnotowuje pewien sentyment zwolenników: „Ile miłości, tyle żalu za to, że nie wie, jaki bałagan w państwie i wojsku”. Czyli pozostając w 2020 r. jesteśmy gdzieś w roku 1934, gdy chodzi o stan obozu władzy. Wtedy to „obóz rządzący zaczął się dekomponować i coraz ostrzej rywalizować o wpływy. Stawką była sukcesja, której zbliżająca się perspektywa coraz bardziej rozpalała emocje”.
Zostają tylko czary i sprowadzanie złego
Na razie rozpalił się Tomasz Nałęcz, którego historyczna alegoria zawiodła do ogródka i przedwczesnego cieszenia się gąską. Także cieszenia się z okresu przesilenia, który „jest niezwykle niebezpieczny dla każdego systemu autorytarnego, nie tylko w przeszłości”. Troska Nałęcza, i zapewne redaktorów „Gazety Wyborczej”, którzy alegorię opublikowali, jest oczywiście nadzieją na zmianę. Dzięki losowi, bo wszystkie inne czynniki zawodzą, łącznie z beznadziejną opozycją. Los ma być sprzymierzeńcem. Tylko to zakłada, że się komuś źle życzy. A zło wyrządzane czy siłą złych myśli sprowadzane na innych lubi się odwinąć. I dotknąć tych, którzy oczekują, że los będzie im sprzyjał, także w niecnych celach. Poza wszystkim alegoria Nałęcza pokazuje bezradność i bezsilność, więc zostają tylko czary i sprowadzanie złego. Średnio to etyczne jak na profesora uniwersytetu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/521611-nie-umiecie-wygrac-wyborow-liczcie-na-zlego