Byłby ten Trzaskowski może równym chłopem, może takim politykiem-populistą w stylu Willy’ego Starka z powieści Roberta P. Warrena, albo takim Andrzejem Lepperem, co to prychnie, chrząknie, rzuci niewybrednym żartem na konferencji prasowej, byłby może nawet typem urzędnika-swojaka, który mógłby nawet więcej, niż rzucić DJowi „To moje miasto”, mógłby i po pijaku stanąć za mikserem i sam coś puścić i nie skomentowalibyśmy tego ni słowem.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Kryzys wizerunkowego Trzaskowskiego. Prezydent miasta na dyskotece: to moje miasto
Jednak od miesięcy intensywnie, a od lat konsekwentnie, jest Trzaskowski rysowany w barwach warszawskiego hrabiego, wysublimowanego ucznia Bronisława Geremka, pana „bonjour”, „nie wiem jak to będzie po polsku”, pana z europejskich gabinetów, o czarującym uśmiechu i trosce w oczach.
Że wyszło z faceta dyskotekowe chłopisko - prawie żaden problem. Jednak weźmy mentalny filtr z imprezowego nagrania, weźmy to prezydenckie „to moje miasto”, tę jego słabawą presję z pytania o maseczki zgromadzonych, załóżmy ten filtr na pozostałych eliciarzy III RP - tacy to z nich gentlemani i damy, jak z „Balu w operze” Juliana Tuwima, łyknąwszy powietrza europejskiego na zagranicznych wojażach i delegacjach poczuli się nową arystokracją, jaśniepaństwem od gróźb „spieszcie się zadawać pytania”, od decydowania kto jest prawdziwym dziennikarzem, ot wskazywania kto oświecony, a kto zaściankowy, od decydowania co się będzie wypalać żelazem.
A jak się ten frak eliciarski ściągnie, to i brzuch wypada, szyja niedogolona, żadne tam słownictwo Diderota, a dyskotekowego osiłka, bufona z imprez nastolatków.
Niech sobie taki będzie, wielu z nas także nie je srebrnymi widelczykami i jedwabną chustą nie ociera ust po upiciu łyczka alzackiego wina, niech każdy będzie jaki chce - ale niech nie udaje. Niech jego PRowiec, marketingowiec pozwoli pewne cechy podkreślić, uwydatnić, popracować nad sobą, ale niech z dandyska nie robią męża stanu, z narcyzów - liderów partyjnych, z germanofilskich serwilistów - europosłów.
Jest pod naszym polskim niebem miejsce dla każdego. O ileż byłoby piękniej, gdyby nie malować się, nie przebierać za tych, którymi się nie jest, gdyby nie wmawiać milionom jakie te elity III RP dystyngowane, pijące kawkę z paluszkiem odstającym od filiżanki, jak to lepsze od kogokolwiek.
Bo widać to co rusz, po Hołdysach, Nurowskich, Stuhrach (o, tych to zwłaszcza), Tokarczukach, po Trzaskowskich, po wszystkich zresztą ze szczytów piramidy społecznej w Polsce, że choć dziś mogą mieszkać w pałacu, to swoje szli robili za chałupę.
Pointy należy szukać nie tutaj, tylko w wierszu Juliana Tuwima o „Absztyfikantach Grubej Berty”, ale jest to pointa tylko dla dorosłych.
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/517465-trzaskowski-na-zabawie-z-frajerskim-tekstemnie-po-francusku