Kojarzymy na pewno z odsieczą wiedeńską, zapewne z Wilanowem, rozkwitem sarmackiego baroku, być może z fantastyczną bitwą chocimską albo brawurowym starciem pod Podhajcami. Tymczasem panowanie Sobieskiego obfitowało także w inne, mniej spektakularne, ale pouczające zabiegi polityczne: próbę odzyskania wpływów w Prusach Wschodnich, bolesne negocjacje z Moskwą o lewobrzeżną Ukrainę, wyprawy mołdawskie, reformy wojskowe, aż wreszcie - o dziwną decyzję z 1688 roku, w której król zrezygnował z wojny domowej, starcia z totalną (sic!) opozycją. Dlaczego Sobieski ustąpił przed płatnymi rzecznikami obcych mocarstw?
Bo trzeba przypomnieć, że w XVII wieku złoto ze stolic Europy płynęło do wpływowych osób, paraliżując decyzje sejmowe. I tak oto znany poeta Jan Andrzej Morsztyn, był stronnikiem francuskim (nie za darmo), do tego stopnia, że chciał zapobiec odsieczy wiedeńskiej - niech się tam Habsburgowie smażą na tureckim ogniu, Paryż się wyżywi. Tylko szpiegowska intryga i przechwycenie korespondencji z Wersalu ubezwłasnowolniła poetę-polityka, który uciekł nad Sekwanę przed oskarżeniami o zdradę.
CZYTAJ O ODSIECZY WIEDEŃSKIEJ:
337 lat temu polska armia uchroniła Europę przed Turkami
Opozycja szaleje
Odsiecz wiedeńska wzmocniła autorytet króla zgodnie z jego koncepcją, opisywaną przez Otto Forst de Battaglię i Zbigniewa Wójcika - porwać naród do wielkich czynów po to, by znaleźć siłę do reformy Rzeczpospolitej. Opozycja, zwłaszcza Sapiehowie na Litwie, ale i Wielkopolska, a za nimi pieniądze z Berlina, Paryża, także Wiednia, nie zaprzestały swojej destrukcji kraju. Napięcie rosło z każdym rokiem po odsieczy wiedeńskiej, wszak w Polsce sukces polityczny i państwowy to najlepszy pretekst do ataku, więc wymyślano preteksty do umniejszania bitwy wiedeńskiej, w 1686 r. przekupieni dyplomaci podarowali Moskwie Kijów, w 1687 roku rozpętała się istna nagonka na syna Jana Sobieskiego, a apogeum napięć politycznych przypadło na rok 1688. Wtedy to, w pierwszym miesiącu felernego roku, sejm zerwano jeszcze przed wyborem marszałka, co było znacznie poważniejsze niż słynne użycie liberum veto 1652 roku. Poszło o głupstwo, pretekst, prywatę - na pośle z Wilna, Dąbrowskim, ciążyły zarzuty za najazd na majątek Józefa Słuszki, wybuchła dyskusja, poseł wyszedł z protestacją, zrywając jednomyślność i kończąc posiedzenie zanim ono się zaczęło. Anarchia sejmowa, jak widać, to problem wszystkich naszych czasów. Sejm się rozjechał do domu, ale wzburzenie zostało.
Pół kroku od wojny domowej
Najbardziej propaństwowa i prokrólewska Sandomierszczyzna, zebrana na sejmiku w Opatowie, wydała antyopozycyjną publikację i zawiązała konfederację - przy królu i przy wolnościach. Tamtejsze grono szlachty, w dużej mierze kalwińskie zresztą, uważało, że zrywanie sejmów to krok do ograniczenia wolności i praw, postanowili więc:
swobód i wolności naszych zgodnie stawać i jeden drugiego nie odstępować.
W języku ówczesnej publicystyki oznaczało to, że Koroniarze byli gotowi na starcie z litewskimi magnatami na polu bitwy. Byli gotowi na wojnę domową. Zaufany króla Stefan Bidziński potrafił nawet na posiedzeniu senatu dopaść do Sobieskiego, obiecując, że mu głowę przywódców opozycji na tacy poda. Opatów był wówczas nieoficjalnym centrum polskiej samorządności, oddziaływał na inne ziemie koronne. Na Litwie szlachta i Kościół też byli zmęczeni Sapieżyńską oligarchią - biskup wileński Konstanty Brzostowski już od lat zmagał się z nepotyczną koterią magnatów.
Tajemnicza decyzja
Dość wspomnieć, że do królewskiego gabinetu trafił oddolny plan wojny domowej. Miał być zwołany sejm konny, czyli taki gdzie się podejmuje decyzje większością głosów, a jak trzeba to przy użyciu szabli. Moment był dobry, pora roku jeszcze wczesna, trybuni szlacheccy pokroju Mikołaja Pakosławskiego, Kazimierza Ligęzy czy Stanisława Dunina Karwickiego stali murem za królem. A jednak ten ostatni nie zdecydował się na zbrojną rozprawę z tymi, co spiskowali z Berlinem czy Paryżem czy Wiedniem - z każdym kto płacił przeciwko planom rządu. Po stronie monarchy stało i wojsko, i część litewskich elit, średnia szlachta w Koronie, nie było też groźby napaści ze strony Moskwy, Brandenburgii czy Szwecji - słowem: moment na pokonanie opozycji idealny.
Żaden z historyków nie odpowiedział na pytanie: dlaczego Sobieski zrezygnował z konfrontacji. Może miał w pamięci traumę wcześniejszej wojny domowej i krwawą bitwę pod Mątwami (1666), w której sam zgubił ostrogi, może czuł się stary, za słaby, może wierzył, że pokojowe próby reformy kraju wystarczą. Była to zresztą sytuacja nietypowa - bunt w kraju, ale nie przeciwko władzy, a przeciwko opozycji.
Po 1688 roku było gorzej, niż lepiej. Sejmy się rwały jak stare sukno, kampanie wojenne z Turkami szły źle, Sapiehowie na Litwie pozwalali się już tytułować po królewsku. Napięcie na Litwie rosło i tak, tężało, aż w 1700 roku zakończyło się bitwą pod Olkienikami. Oligarchowie przegrali, rozbici przez pospolite ruszenie, ród Sapiehów już nie tylko nie odzyskał nigdy swoich wpływów, ale i jawnie zaprzedawał się nowemu mocodawcy - tym razem Rosji. Tylko że sukces 1700 roku nie posłużył już do naprawy państwa - Sobieski nie żył już od czterech lat, a panujący August II Sas miał inne plany niż wzmacniać sejmy i średnią szlachtę. Tamto okno możliwości z 1688 otworzyło się tylko wtedy, tylko na chwilę, a potem bezpowrotnie się zamknęło.
Nikomu już nie będzie dane ocenić, czy decyzja o zaniechaniu siłowego osłabienia oligarchów, była słuszna, czy też była straceniem szansy na naprawę państwa. A jednak jakieś nauki można z tamtego niedoszłego epizodu wyciągnąć.
Przynajmniej taką, że koniunktura na naprawę państwa nie jest dana raz na zawsze. Nie da się jej rozwlekać, zatrzymać, nieustannie czekać na lepszy czas. Można zmarnować nie tylko dobry moment na reformę, na mobilizację elit, ale i przespać entuzjazm swoich zwolenników.
Stracone okazje to podszewka polskiego „jakoś to będzie”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/517350-stracona-okazja-na-rozprawe-z-opozycja-sobieski-po-wiedniu