Ileż siły dawało Polsce jasne i precyzyjne rozumienie kto jest wrogiem Rzeczpospolitej. Polska przecież nie tylko nie kolaborowała z Niemcami, ale też była pierwszym wrogiem Moskwy, najlepiej rozumiejącym zagrożenie płynące z immanentnego imperium. Po 1945 roku zaczęto mielić polskie umysły skutecznie do tego stopnia, że dziś Polak boi się określenia „rusofob”, boi się, że go posądzą o przesadę, że to jest antyintelektualne, niemodne czy jakiekolwiek inaczej - ale złe.
Dziś w niektórych kręgach do rangi bohatera urasta margrabia Aleksander Wielopolski, który wolał, by Polaków wynaradawiano bezkrwawo, wielu na „ideowej”, jak sami siebie określają, prawicy nuci w rytm myśli Ksawerego Pruszyńskiego, który po pobycie w Moskwie w czasie II wojny światowej zaczął ulegać czarowi Rosji, jej sile, rzekomej nieuchronności jej postępów, a potem - dziś - tysiące ludzi mówią Aleksandrem Bocheńskim, który w 1947 roku napisał „Dzieje głupoty w Polsce” wszczepiając czytelnikom przekonanie, że tylko głupcy mogą być niechętni wschodniej potędze. No i narodowcy, często przejęci przez rzeczników sprawy rosyjskiej (uznających np. Krym za rosyjski) robią z Romana Dmowskiego rusofila, choć o władzy carskiej pisał on „rząd azjacki”, a z Rosją się wiązał, bo liczył na jej słabość, a nie na siłę czy pomyślność. Gdy dojdą do tego dzisiejsi duchowi synowie Tomasza Łubieńskiego, powtarzający echem jego pytanie „bić się czy nie bić?”, z domyślną odpowiedzią: nie bić się, zrodził się w Polsce pseudorealizm, który pod umiarkowanie brzmiącym określeniem „wielowektorowości polskiej polityki zagranicznej” oswaja nas z doktryną, że z Putinlandem trzeba prowadzić interesy na zasadzie business as usual.
Wybitni polscy rosjosceptycy
Tym bardziej więc w ten dzień, w stulecie Bitwy Warszawskiej, przypomnijmy, że dużo bogatsza, starsza, mocniejsza, a przede wszystkim bardziej dla Polski owocna była myśl nie rusofilska („realistyczna” jedynie z nazwy), a rusoceptyczna (zwana przez onuciarzy „rusofobią”). Można by jej szukać nawet w XVI wieku, gdy Andriej Kurbski, dawny poddany cara Iwana Groźnego, i Konstanty Ostrogski, potężny, prawosławny książę dawnej Rzeczpospolitej, urządzali tak wschodnią część Litwy, by rozwijała się tam kultura wolności w opozycji do moskiewskiej Rusi. Ale doktrynę postępowania wobec wschodniej despotii precyzyjnie sformułował Paweł Palczowski, który spędził wiele lat na dworze króla Zygmunta III, ale zjeździł także Wielkie Księstwo Moskiewskie, popierając intensywnie polskie dymitriady. Palczowski twierdził, że gospodarczy potencjał naszego wschodniego sąsiada jest niewyobrażalny, ale kompletnie niewykorzystany, marnowany przez złe rządy.
In summa ta ziemia we wszystkich przyległościach we wszystkich dostatkach i bogactwach opływa. Co z tego samego łacno każdy zrozumieć może, iż acz Moskwa barzo są źli gospodarze, dlatego że nie są pewni, jeśliż starania i pracej swej zażywać będą, gdyż hospodar według wolej swej jednemu wszystko weźmie, choć jeszcze z pola nie sprzątnął, drugiemu da (…).
-pisał polski szlachcic w „Kolędzie moskiewskiej”.
Przekonanie - słuszne zresztą - o wyższości cywilizacyjnej Polski nad Rosją, towarzyszyło Polakom nawet wtedy gdy byli słabsi politycznie, a nawet gdy zniknęli z mapy Europy, wierząc, że mogą stać się „jak Grecy imperium rzymskiego”. Klęska rozbiorów urodziła kilka pokoleń zdrajców i kolaborantów, czekających aż żywioł polski rozpłynie się w oceanie rosyjskości (Gurowski, Rzewuski, Targowiczanie), ale to dorobek Rzeczpospolitej przyniósł Moskwie uniwersytet (Akademia Kijowsko-Mohylańska), technologie druku, a w latach 80-tych XVII wieku elity w Moskwie, wtedy uważały się za oświecone, jak potrafiły czytać i pisać po polsku. Nie rzecz w tym, by bezrefleksyjnie cieszyć się z tej wyższości, skoro politycznie i militarnie zostaliśmy solennie pobici, ale warto znać i te fakty, które podczas wizyty moskiewskich oficjeli w więzieniach pozwalały byle szlachciurowi z zagrody stać prosto w kajdanach, gdy rosyjski oficer trząsł się ze strachu.
Polscy arcyznawcy Moskwy
Można by tę polską wolność wepchnąć do jednego worka z oskarżeniami o mitomanię i szaleństwo, gdyby nie wielkie umysły, które rosjosceptycyzm, a więc przekonanie, że Rosja to nie Europa, że Rosja nie będzie uczestniczyć we wspólnocie ludzi wolnych, gdyby te umysły nie zostawiły po sobie ważnych dzieł, inspirujących światową politykę po dziś dzień. Rosjosceptycy nie szli za zachwytem salonów Paryża, gabinetów Berlina, klubów Londynu, nie fascynowali się wschodnim niedźwiedziem jako źródłem siły i postępu, wręcz potrafili dojrzeć gliniane nogi tego kolosa. Pisał Maurycy Mochnacki (1803-1834):
Wszystko co się dzieje w Rossji od stu lat, wszystkie zakłady, wszystkie nabytki fizyczne i umysłowe, wszystkie wcielenia, są improwizacją nieograniczonej władzy.
a w innym miejscu zdefiniował imperializm Moskwy tak, że pasował do jemu współczesnej Kongresówki, jak i dzisiejszego Donbasu czy Białorusi:
Moskwa ma apetyt krokodyla, ale żadnej strawności. Na tem opierają się nadzieje Polaków.
Dziś wiemy, że nie tylko Polaków.
Pastwił się ogromnie Cyprian Kamil Norwid nad historykiem Franciszkiem Duchińskim (1816-1893), który zrównywał Rosjan z Azją, nie tylko kulturowo, ale i etnicznie, i choć dziś został Duchiński egzotyką światowej etnografii, to jednak jako jeden z pierwszych wykładowców paryskiego świata intelektualnego, przekonał Francuzów, że na Rosję nie można patrzeć jako na część tej samej wspólnoty cywilizacyjnej. Feliks Koneczny (1862-1949), zaczytywany do dziś, wprost napisał, że nie z Bizancjum wzięły się imperialne inspiracje Moskwy, ale z Mongolii. Mógłby to dzisiaj ktoś uznawać za ekscentryczność, gdyby nie Jan Kucharzewski (1876-1952) , którego monumentalne dzieło „Od białego caratu do czerwonego”, wielkie ale i tak nieukończone, wywodziło twardymi danymi, że bolszewicy nie anihiliowali carskiej Rosji, a jedynie zmienili ideologiczny sztandar pozostawiając te same struktury, tego samego ducha, a często nawet te same kadry. Na Zachodzie pukali się w głowy, gdy w polskiej szkole sowietologicznej w Wilnie badano tę ciągłość między Petersburgiem a Leningradem, jak dzisiaj wciąż wielu Europejczyków czy Amerykanów nie wierzy, że Rosja Putina to Rosja bieda-sowiecka, ale nadal KGBowska. Polska szkoła sowietologiczna była zresztą owocem konieczności, była kolejnym, choć niesłychanie płodnym intelektualnie, ogniwem w łańcuchu instytucji mającej bronić nas przed Sowietami. Tu dochodzi do głosu praktyk rusosceptycyzmu, Józef Piłsudski, o którym w endecji mówiono czasem, że „bardziej nienawidzi Rosji niż kocha Polskę”, ale było to etykietowanie wstydliwie pomijające fakt, że Józef Piłsudski był jednym z najważniejszych architektów zwycięstwa sprzed stu lat. Jeśli tak mają wyglądać czyny rusofobów, to tak, bądźmy wszyscy rusofobami, także dzisiaj, gdy Łukaszenka dzwoni do Putina i między wierszami błaga o utrzymanie reżimu zielonymi ludzikami, gdy w Donbasie szaleje węglowa mafia z rosyjskimi paszportami, a w Mołdawii drenuje się najbiedniejsze społeczeństwo Europy na najgłupsze rosyjskie pomysły, teraz na przykład na putinowską szczepionkę.
Z XIX wieku trzeba by przypomnieć jeszcze Adama Czartoryskiego (1770-1861), którego koncepcja rozcięcia imperium wzdłuż szwów narodowościowych, spełniła się w zbliżonej formie w 1991 roku, ale też i Oskara Haleckiego (1891-1973), najbardziej cytowanego za granicą polskiego historyka, który swoimi wykładami raczył samego papieża Piusa XII. Ten ostatni wymyślił i wprowadził do obiegu pojęcie Europy Środkowowschodniej (tak właśnie pisanej, a nie z myślnikiem: Europa Środkowo-Wschodnia), jako wspólnoty niezależnej od Niemiec i Rosji, wspólnoty odrębnej, Trójmorza właśnie, które dziś podejmuje prezydent Andrzej Duda.
Dowodem na żywotność i słuszność polskiego rusosceptycyzmu był Richard Pipes (1923-2018), wybitny historyk, polski Żyd, służący za doradcę ds ZSRS w Białym Domu czasów Ronalda Reagana, który jako pierwsze ostatecznie obalił bzdurę, jakoby „wielka rewolucja październikowa” była zrywem mas robotniczych przeciwko władzy burżuazyjnej. Pipes także uważał, śladem Jana Kucharzewskiego, że kolejne Rosje są wcieleniem tego samego imperialno-samodzierżawnego ducha, jak bolszewicy zrodzili się z rosyjskości, tak Putin miał być „w głębi duszy stalinistą”. Ciągłość jak się patrzy. Mocne są argumenty Mirosława Dakowskiego, że Samuel Huntington (1927-2008), arcywpływowy amerykański politolog, swoje tezy o cywilizacjach żywcem wziął z broszur Konecznego, ale nawet jeśli nie wziął - to brzmiały one identycznie, a ukształtowały w dużej mierze świat po 2001 roku.
Na tle zachodnich polityków XXI wieku Lech Kaczyński także wydawał się skrajnym rosjosceptykiem - nawet „Newsweek” w 2008 roku, przeprowadzając wywiad z głową państwa, musiał zaprezentować na okładce dumnego prezydenta, z tytułowym tekstem „Z Rosją trzeba ostro”, a fragment słynnego przemówienia śp. Prezydenta z Tbilisi, o tym kogo i jak Rosja zaatakuje w Europie, znany jest tysiącom czytelników patriotycznej prasy w Polsce.
Tak odpowiadają rusofile
Łatwo będzie powyższy zarys, i tak pomijający wiele wybitnych nazwisk, obrzucić banalnymi zarzutami o rusofobię (Putin lubi to), o megalomanię (Michnik lubi to), albo zastosować „whataboutism”, wskazując że przecież „Ameryka też…” a „w Ameryce to…” itd. itp. Jednak tej myśli z polskiego dorobku intelektualnego już się wymazać nie da - potężny nurt obserwatorów Rosji podtrzymywał tezę, że coś z tym krajem jest nie tak, że żaden to partner na europejskim poziomie i stosowanie w relacjach z nim europejskich metod dyplomacji czy biznesu, prowadzi do tragedii. Późno uwierzył w to Bill Browder, amerykańsko-angielski biznesmen, wnuk przedsiębiorcy handlującego z Sowietami, który zachwycał się łatwymi pieniędzmi, dopóki jego rosyjski przyjaciel i adwokat, Siergiej Magnicki, nie zginął, torturowany, w moskiewskim więzieniu, bo odkrył korupcyjną sieć czyhajacą na biznes Browdera. Browder z rusofila stał się autorem amerykańskiej „ustawy Magnickiego” nakładającej na Federacje Rosyjską sankcję na 4 lat przed Majdanem i wojną rosyjsko-ukraińską.
Rosjosceptycyzm, oprócz walorów intelektualnych i ogólnej, historycznej słuszności, niesie też za sobą wymierne korzyści. Niepodległe narody Europy Wschodniej, niezsowietyzowani obywatele Białorusi, Ukrainy, Mołdawii, na nasz rusosceptycyzm liczą. To Polska ma być rzecznikiem Europy Środkowowschodniej. To Polska ma nadal pozostawać rusosceptyczna, zwłaszcza póki Rosja nie ucywilizuje się i nie zdemokratyzuje. A do tego jeszcze hen, hen, bardzo daleko.
CHCESZ WIEDZIEĆ JAK NA TO PATRZĄ ROSJANIE? OBEJRZYJ KONIECZNIE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/513560-zapomniany-zwyciezca-polski-rosjosceptycyzm-ma-dzis-400-lat