Ewentualni partyzanci mają na tyle mało wiedzy, poszanowania tradycji, przyzwoitości i wyobraźni, że idealnie nadają się do wykorzystania.
Nic nie wiedzą, niewiele rozumieją, nie szanują tradycji i są z tego dumni. Uważają się za rewolucjonistów, często anarchistów. I tak jak rewolucjoniści i anarchiści w przeszłości, muszą dawać w kość społeczeństwu, którego większość uważają za zakałę ludzkości i hamulcowych postępu. Z takiego środowiska wywodzą się osoby urządzające różne draki, a więc zapewne także tę ostatnią z warszawskimi pomnikami, a przede wszystkim ze zbezczeszczeniem figury Chrystusa przed kościołem Św. Krzyża. Ich zdaniem to nie żadna profanacja, tylko pokazanie, co sam Chrystus by zrobił, gdyby na Krakowskim Przedmieściu nie był obecny tylko w postaci pomnika.
Rewolucjoniści i anarchiści
Rewolucjoniści i anarchiści z końca XIX i początków XX wieku, choć często zmuszeni do migracji, ukrywający się, prowadzący bardzo nieuregulowane życie, dbali przynajmniej o samokształcenie, jeśli szkół nie kończyli, choć wielu miało całkiem przyzwoite wykształcenie. Mieli jakieś intelektualne ambicje, jak Marcin Kasprzak, absolwent tylko szkoły ludowej i wyuczony w zawodzie dekarza. Z przymusu przemieszczając się między różnymi krajami tamci rewolucjoniści znali obce języki, czytali książki w tych językach, potrafili całkiem sprawnie posługiwać się piórem. No i angażowali się w poważne procesy i wydarzenia. Ci obecni potrafią skleić jakieś manifesty, ale to jednak czysty bełkot.
Współcześni rewolucjoniści to ludzie, którzy chwalą się tym, że żadna poważna wiedza nie niszczy ich spontaniczności. Wiedza to zresztą narzędzie opresji, bo nawet ci wykształceni z ich grona (choćby tylko formalnie wykształceni) są bardziej powściągliwi, ważą decyzje albo mają już coś do stracenia. Oni mają tylko brawurę i nic do stracenia, więc uważają się za odważnych. W jakimś sensie są też samotnymi mścicielami. Wprawdzie nie bardzo wiadomo, z jakiego powodu się mszczą, ale na pewno jakieś uzasadnienie się znajdzie. Podobnie jak jacyś uciskani, obecnie najczęściej osoby LGBT.
Dość ostentacyjna ignorancja w wielu sprawach ma być zaletą, bo w ten sposób ci ludzie czują się wolni od drobnomieszczańskich uzależnień, krępujących ich wolnego ducha. Wystarczy, że z grubsza orientują się w aktualnym kierunku walki rewolucyjnej, w najnowszych gadżetach i szanowanej w ich środowiskach muzyce, i starają się być weganami (chyba że rewolucyjne obowiązki nie pozwolą). Reszta to niepotrzebne bzdury. Są zresztą dziećmi pierwszego pokolenia, od którego właściwie niczego specjalnego nie wymagano. Od nich nie wymagano niczego jeszcze bardziej. Tym bardziej sami od siebie niczego nie wymagają.
To nie jest oczywiście żadna polska specyfika, że są rewolucjoniści i anarchiści próbujący żyć tak jak młodzi w czasie wiosny 1968 r. Jeśli nie gdzieś w squacie, to u tatusia i mamusi, byleby zgredy nie były zbyt wścibskie i skąpe. Oni mają wstręt do krępującej wolność systematyczności, więc przez lata się rozglądają, co by tu robić, żeby nie dać się upupić. I uważają, że tacy jak oni, jeśli nikt im nie przeszkadza, są barometrem wolności.
Dawnych rewolucjonistów wyróżniały projekty społeczne, w których chcieli uczestniczyć. Obecnych raczej rozwalanie wszystkiego, w nadziei, że może coś się z tego wyłoni, byleby nie było zbyt wymagające. A jak rozwalać, to rozwalać lub co najmniej pięciogwiazdkować, choć podobno „to miasto jest nas wszystkich”. A jak tego nie rozumiecie, to „je…cie się ignoranci”. To jest istota rzeczy. Nie ma możliwości dogadania się. Albo przyjmujecie nasz punkt widzenia, albo jesteście ignorantami i możecie się pięciogwiazdkować.
Nowi rewolucjoniści w Polsce
W stosunku do tego, co funkcjonuje w zachodniej Europie, nowych rewolucjonistów jest w Polsce niewielu, bo ich liczba jest głównie funkcją zamożności społeczeństwa, w tym zdolności zgredów do ich utrzymywania. Ale wszystko przed nami. A najciekawsze jest to, kto ich wykorzysta. Bo że jest wielu chętnych, to widać, słychać i czuć. A jak już znajdzie się poważny sponsor (o ile już się nie znalazł), to, co dziś uważamy za ohydne, ale jednak tylko ekscesy, może się stać prawdziwą miejską partyzantką. W każdym razie ewentualni partyzanci mają na tyle mało wiedzy, poszanowania tradycji, przyzwoitości i wyobraźni, że idealnie nadają się do wykorzystania. Na razie to wszystko wygląda na ćwiczenia. Na taką razwiedkę bojem. Ale nie warto czekać na przejście od razwiedki do regularnej partyzantki, bo skutki mogą być opłakane.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/511442-zaczyna-sie-od-profanacji