Ale było: kandydat na prezydenta przemówił. I tak jak przemówił. Po francusku przemówił. Pokazał plebsowi w Sorkwitach, który po francusku ani be, ani me, ani kukuryku, że zna język Moliera, jakim jest salonowcem i, że potrafi mówić prozą…
A konkretnie było tak: pewien „korespondent”, chyba z Francji, którą widać bardzo interesuje kampania kandydata na prezydenta Polski Rafała Trzaskowskiego, został wysłany na jego wiec wyborczy do wsi Sorkwity w województwie warmińsko-mazurskim, w powiecie mrągowskim – gdzie spytał grzecznie po polsku, czy może zadać temuż kandydatowi pytanie po francusku, i zadał. A przyszły Monsieur le President Rafal Tszaskowsky odpowiedział, no bo „włada”. Co prawda miejscowy ludek (Skorwity liczą około siedmiuset mieszkańców) niczego z tego nie zrozumiał, ale kandydat dostał brawa, od ludu, no bo „umie”…
Niestety, zamiast szacunku do wiedzy i lingwistycznych uzdolnień kandydata Trzaskowskiego, miastowi ryknęli prostackim śmiechem: że „beka”, że „ustawka”, że „komedia”, nawet specjalista od wizerunku Eryk Mistewicz, który francuski zna, skwitował na Twitterze: „Poziom języka pozwala kupić bagietkę, ale w rozmowie na poważniejsze tematy powinien przechodzić jednak na angielski”. No niby tak, Drogi Eryku, ale przecież to nie była poważna rozmowa…
A skoro poważnie, to w skrócie: chadecki kanclerz Niemiec Helmut Kohl nie władał był żadnym językiem obcym, ale miał tłumaczy, którzy obcym przetłumaczyli jego żądanie włączenia Republiki Federalnej do grona głównych decydentów o losach świata, stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ. Jego lewicowy następca Gerhard Schröder też nie władał, ale w cichości pojechał do Wielkiej Brytanii na kurs angielskiego, żeby mógł chociaż na powitanie obcojęzycznych gości zagadnąć: „how do you do”… Na tym się jego „small talk” zazwyczaj kończył, i on posiłkował się tłumaczami, którzy przedstawiali powtarzane po Kohlu żądanie włączenia Niemiec do grona głównych decydentów o losach świata. Pamiętam też sytuację w Pradze: gdy brytyjski korespondent zadał mu pytanie po angielsku, Schröder odpowiedział: „Jesteśmy w Czechach, tu mówi się po czesku”. Ku jego zaskoczeniu, Brytyjczyk ponowił pytanie po czesku. Schröder odpowiedział na nie po niemiecku… Kanclerz Angela Merkel niby uczyła się języka rosyjskiego, ale nawet w rozmowach z Władimirem Putinem używa tylko języka niemieckiego, a na arenie międzynarodowej i ona z pomocą tłumaczy powtarza życzenie Kohla i Schrödera, w sprawie tego szóstego krzesła dla Niemiec przy stole stałych członków Rady Bezpieczeństwa… Jakby tego było mało, w niemieckim parlamencie (Bundestagu) odbyła się debata na temat zwalczania „denglisch”, czyli angielskich naleciałości w języku Goethego.
Nieuki jakieś, a jacy aroganci… Gdy na konferencji prasowej z ministrem spraw zagranicznych Joschką Fischerem (Zieloni), pewien zagraniczny korespondent zadał mu pytanie po angielsku, choć szef niemieckiej dyplomacji i wicekanclerz świetnie znał ten język, odparł po niemiecku: „Jesteśmy w Niemczech, w Niemczech mówi się po niemiecku. Wierzę, że redakcja oddelegowała do Niemiec kogoś, kto zna język niemiecki”. Identycznie zareagował na pytanie reportera BBC jego następca, szef MSZ i wicekanclerz Guido Westerwelle (Wolna Partia Demokratyczna, FDP).
Jeszcze gorszymi arogantami są Francuzi… Gdy w 2006 roku, na szczycie UE w Brukseli jego rodak Ernest-Antoine de Seillire, reprezentant przedsiębiorców, zaczął swe wystąpienie po angielsku, prezydent Jacques Chirac poderwał się od stołu i wyszedł z sali trzasnąwszy drzwiami. Za nim podążyli minister spraw zagranicznych Philippe Douste-Blazy oraz gospodarki i finansów Thierry Breton. Zarządzono przerwę, na której Chirac w ostrych słowach przywołał do porządku de Seillire’a, i ten już po powrocie do sali kontynuował swe wystąpienie w ojczystym języku. „Byłem głęboko zaszokowany, jak Francuz mógł przemawiać po angielsku…, posługiwanie się naszym językiem leży w narodowym i kulturalnym interesie Francji”, tłumaczył później prezydent La Grande Nation, kraju, który ma najostrzejsze przepisy dotyczące ochrony języka i skrupulatnie je egzekwuje.
Na rozpowszechniany przez sztab wyborczy(?) kandydata Trzaskowskiego @trzaskowski2020 wpis na Twitterze: „Na konferencjach prasowych zdarzają się pytania w językach obcych. Tak było przed chwilą w Sorkwitach”, z dołączonym zapisem wideo
zareagowała ironicznie profesor literatury niemieckiej w Instytucie Filologii Germańskiej Uniwersytetu Gdańskiego. Marion Brandt: „Czekam na niemiecki”… A to złośliwcy, będą nam robić le Bourgeois gentilhomme Jourdain’a z kandydata na Monsieur le President „mamamuszi” Rafal Tszaskowsky’ego, bili mu brawo w Sorkwitach? Bili! W końcu zdarzają się pytania w językach obcych, platformersi nie gęsi, języki obce znają…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/505685-raz-w-roku-w-sorkwitach-bagietka-monsieur-le-president