„Gdybyśmy rozmawiali cztery lata temu, to mówilibyśmy o innej Polsce, z innymi potrzebami społeczeństwa. Pod tym względem w mojej ocenie dynamika zmian jest spora” - mówi Krzysztof Kubów, szef gabinetu politycznego premiera Morawieckiego, poseł PiS, w rozmowie z Marcinem Fijołkiem.
Marcin Fijołek: Zastąpił Pan tutaj ministra Marka Suskiego. Symboliczna zmiana pokoleń?
Krzysztof Kubów: Premierowi się nie odmawia. I to jego trzeba pytać o motywacje, dla których ściągnął mnie do KPRM.
Nie jest Pan pierwszym i nie jest ostatnim z pokolenia 30+ w otoczeniu premiera Morawieckiego. Czuć wiatr zmian. Co nowego przynosicie do KPRM?
Myślę, że to co wyróżnia Prawo i Sprawiedliwość to przede wszystkim synergia pokoleń. Tu nie chodzi o metryki, ale o zaangażowanie całego przekroju polityków. Tych doświadczonych i takich, którzy w polityce dopiero rozwijają skrzydła. Fundamentem spajającym Prawo i Sprawiedliwość jest współpraca, a nasi koledzy z większym doświadczeniem nie są zamknięci na dzielenie się spostrzeżeniami i udzielania porad. To jest zauważalne i bardzo to cenię. Każdego pokolenie do polityki wnosi inne rzeczy. Proszę zwrócić uwagę, że każde kolejne wybory przynoszą nowy elektorat, kończący osiemnaście lat i wchodzący w wiek wyborczy. Ale to koniec – te same osoby po czterech latach dalej są młodzi, mają poglądy, ale kierują się już innymi przesłankami niż wcześniej. Często bazują na podobnych wartościach, ale ubranych w różne formy.
Zmiany są aż tak duże?
Dynamika zmian jest spora. Chodzi o potrzeby, relacje, oczekiwania, zmiany głównych tematów w agendzie politycznej (kwestia środowiska, nowych technologii – w tym etycznych aspektów korzystania z nich) i tak dalej. Przede wszystkim zupełnie inne punkty odniesienia. Naturalnym jest, że są one inne dla każdego pokolenia. Młodsze pokolenie łatwo się przyzwyczaiło do osiągnięć poprzedników, które wtedy wymagały ogromnej pracy. To z jednej strony duża szansa, bo stawiamy cele jeszcze wyżej, ale z drugiej zagrożenie, bo możemy je postawić nieproporcjonalnie wysoko – nie doceniając tego co już mamy. Gdybyśmy rozmawiali cztery lata temu, to mówilibyśmy o innej Polsce, z innymi potrzebami społeczeństwa. Pod tym względem w mojej ocenie dynamika zmian jest spora.
I Pan jest tutaj w KPRM, by je wychwytywać?
Zapewne po to również, ale moja rola w KPRM to zajmowanie się konkretami. Jestem od tego, by rozmawiać z politykami całego obozu Zjednoczonej Prawicy. Słuchać tego czego dowiadują się podczas rozmów w każdym regionie kraju. To niezbędne do zachowania bieżącego wyczucia potrzeb i emocji społecznych.
I co to za konkretne sprawy?
Zakres jest tak szeroki, że obejmuje wszystkie resorty i sprawy. Kancelaria jest takim hubem, który gromadzi je wszystkie.
A Pan jak niegdyś premier Oleksy – wsiada do taksówki i nie musi podawać adresu, bo wszędzie go potrzebują.
(śmiech) Nie chciałbym, by tak to zabrzmiało, ale obszar działalności jest duży. Doba ma 24 godziny – premier siłą rzeczy nie może się z każdym spotkać, wszystkich spraw omówić bezpośrednio.
Ile ma Pan takich spotkań – w imieniu premiera – dziennie?
Tych spotkań jest codziennie kilkanaście, niekiedy kilkadziesiąt. Często to bardzo ciekawe rozmowy, idące pod prąd codziennym sporom politycznym.
Poda Pan nazwiska rozmówców?
Może lepiej nie. (śmiech) Ale ze sprawą, konkretnym tematem, mogą przyjść do mnie osoby z różnych obszarów funkcjonowania państwa.
No i przychodzą: jeden poseł ze sprawą mostu na Pomorzu, drugi samorządowiec z apelem o drogę na Podkarpaciu, a trzeci z prośbą o budowę przedszkola.
Są sprawy skali mikro: dotyczące gmin, powiatów i województw, ale i jest grono osób przychodzące z sugestiami usprawnienia prawodawstwa na poziomie centralnym. A są i kwestie bardzo szerokie, jak choćby ostatni temat: wygaszenia pieca w krakowskiej hucie. W Davos premier rozmawiał z Lakshmi Mittalem, efekt? Piec zostanie uruchomiony ponownie. Dwa tygodnie temu miałem spotkanie z przedstawicielami branży i na tapecie sprawę opodatkowania śladów węglowych w Europie – by przedsiębiorstwa w zakresie hutnictwa czy szkła były konkurencyjne.
Lubi Pan konkrety.
Tak, wolę piętnaście minut konkretnej rozmowy niż trzy godziny akademickich dyskusji. Czasem w takich rozmowach trzeba uderzyć ręką w stół; by nie dzielić włosa na czworo w nieskończoność.
Z tego, co słyszę, to Pana zadaniem jest prowadzenie takiej małej księgi skarg i zażaleń, które potem trafiają na biurko premiera.
Nie tylko. Nie jestem tylko od gaszenia pożarów – te, jeśli już się pojawiają, najlepiej gasi premier. Sam jestem pośrednikiem, czasem filtrem różnych spraw, jakie się pojawiają. Czasem muszę spotkać się z trzema stronami sporu, i starać prowadzić do konsensusu. Zależy mi, żeby zawsze podchodzić uczciwie do tego rodzaju historii: „mamy takie i takie środki, to Wy powinniście wypracować propozycję, by te środki dobrze spożytkować”. A później przekazuję to ministrom i innym osobom odpowiedzialnym: czy naprawdę jesteśmy w stanie coś ogarnąć, od strony prawnej czy merytorycznej.
Brzmi dobrze, ale przy całej sympatii i szacunku dla rad powiatu, sejmików czy posłów szeregowych, praca przy premierze to co innego.
Wiadomo, że to skala państwowa. Naturalnie dużo większa. Nie skłamię, jak powiem, że mój dzień pracy trwa dziś od 14 do 18 godzin. A i tak nie nadążam za tempem premiera Morawieckiego, który chyba w ogóle nie śpi. Śmiejemy się czasem w KPRM, że normalny organizm by tego nie wytrzymał. Do tego koordynacja tysiąca tematów naraz, pamięć absolutna…
Zostawmy laurkę na inną okazję. Ale dopytam o tę specyfikę pracy: to prawda, że dostajecie czasem maile od premiera o drugiej-trzeciej w nocy?
Mogę zdradzić tylko tyle, że zdarzają się sytuacje, że korespondujemy późnym wieczorem, a za chwilę nawet wczesnym rankiem.
Pana żona zapewne zachwycona.
Staram się, by pięć dni w tygodniu poświęcać na pracę i KPRM, ale weekend przeznaczyć dla rodziny i powrót do domu. Nie zawsze się to udaje, ale żona jest bardzo wyrozumiała. To jednak taka praca, że naprawdę chce się tu być i ma się poczucie misji.
Co jest w tym takiego pociągającego?
Projekt aktywnej Polski: stawiamy sobie trudne, ale ważne zadania – jak choćby cała Strategia Odpowiedzialnego rozwoju, która jest motorem naszych działań gospodarczych czy kolejne wspólne projekty międzynarodowe z naszymi partnerami za granicą. Ostatnia wizyta prezydenta Emmanuela Macrona, szereg rozmów z Angelą Merkel i innymi przywódcami – wszystko to dowód na rekonfigurację, jaka odbywa się na scenie europejskiej. Nie tylko z powodu Brexitu. Te kilka naszych stanowczych, ale konstruktywnych stanowisk w Unii Europejskiej ze strony premiera polskiego rządu pokazuje, że rośniemy w siłę. W Berlinie, Paryżu czy Brukseli wiedza już, że lepiej jest się z nami dogadać niż być przeciwko nam.
Z perspektywy codziennej pracy widzi Pan takie miejsca i obszary, gdzie powinniśmy czerpać wzorce z Niemiec czy Francji?
Myślenie o gospodarce. Choćby sprawa repolonizacji banków czy innych instytucji to jasny sygnał, że czerpiemy z codziennych wysiłków Niemiec czy innych krajów Zachodu. Czasem ta specyficzna mentalność przejawia się w bardzo drobnych sprawach: ostatnio w Warszawie zepsuł się prezydentowi Macronowi samochód. Zdarza się. Ale jaka była jego reakcja? Nie chciał niemieckiej limuzyny, z której korzysta nasz SOP, ale jasno stwierdził, że jest przywiązany do francuskiej marki. To tylko mały symbol, ale przecież i na poziomie szerszym widać, że dla Francuzów czy Niemców jasne jest, że interes narodowy jest bardzo istotny. Trzeba iść tą ścieżką i wzmacniać to poczucie w Polsce.
Na razie mamy osiemdziesiąt parę dni do wyborów. I grę o wszystko w kampanii.
Z mojej perspektywy będzie to nie tylko kampania wizerunkowa poszczególnych kandydatów, ale i pytanie o to, czy Polacy chcą kontynuacji modelowej współpracy rządu z prezydentem.
Bywało różnie z tą modelową współpracą. Były weta, był ostry spór z szefem MON zakończony dymisją tego ostatniego.
Tak, ale to tylko pokazywało, że prezydent miał swoje zdanie i w kilku aspektach spraw musiał być rozjemcą. Mam na myśli szersze zjawisko: mieliśmy ostatnio werbalny atak ze strony prezydenta Rosji, a przecież przy ewentualnej głowie państwa z drugiej strony sporu w Polsce, będzie niezwykle trudno uzgodnić wspólne stanowisko. Będziemy rozgrywani, jak przy pamiętnej walce o krzesło.
Słychać czasem z PiS i od Waszych sympatyków, że te wybory są w zasadzie i tak wygrane. Że nawet jeśli były wątpliwości, to załatwią je wpadki Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
To złe podejście, bo jeśli je przyjąć, to oznaczałoby, że mamy w sobie tyle pychy, co swojego czasu w Adamie Michniku, który opowiadał o ciężarnej zakonnicy, którą trzeba po pijaku przejechać na pasach, żeby przegrać wybory. Ale są i pragmatyczne powody: takie podejście demobilizuje wyborców, a to elektorat, który wychodzi poza PiS, jest dziś szerszy. I dlatego trzeba zrobić wszystko, by te wybory wygrać w I turze.
Myśli Pan, że to realne?
Realne. Ale potrzebna jest maksymalna mobilizacja zarówno naszych wyborców, jak i wszystkich tych, którzy stawiają na „mniejszych” kandydatów. Naprawdę nie ma co tracić głosu: trzy czy cztery procent wyborców dla innego kandydata niczego nie zmienią, bo i tak zakładamy, że będzie dwóch głównych faworytów tego wyścigu. I dlatego warto już w I turze oddać głos na prezydenta Dudę.
Wróćmy do KPRM. Premier Morawiecki, całe to otwarcie na pokolenie 30+ miało otworzyć PiS na wyborców dużych miast, spoza bazowego elektoratu PiS. Wyszło tak sobie.
Duże znaczenie w tym podziale mają media, natomiast co do konkretnego zarzutu: nie zgadzam się, wydaje mi się, że poszliśmy szerzej. W majowych wyborach do PE byliśmy skazani na porażkę, zwłaszcza przy rosnącej frekwencji, a co się okazało? Że oprócz stabilnego elektoratu PiS potrafimy sięgnąć po sporą górkę wyborców. Osiągnęliśmy największą liczbę głosów w historii Polski – ponad 8 milionów. W miastach mamy ponad 30% głosów – to nieosiągalne dla większości naszych rywali. Proszę zobaczyć jak trudno jest 20% przekroczyć PO na wsi, a przecież na terenach wiejskich mieszka 40% Polaków.
A jesienią? Pewien niedosyt był zauważalny, także w przemówieniu Jarosława Kaczyńskiego.
Jesienią, przy wyborach parlamentarnych, panowało bowiem to wspomniane przez Pana przekonanie i poczucie, że jest pozamiatane, bo sondaże pokazywały 45, 48, 51 procent. Przestrzegam przed wiarą w badania - każdy, kto wspiera obóz dobrej zmiany i prezydenta Andrzeja Dudę, powinien mieć poczucie odpowiedzialności, że 10 maja naprawdę rozstrzygamy kluczową sprawę co do przyszłości państwa, a nie uczestniczymy w takim czy innym plebiscycie.
Rozmawiał Marcin Fijołek
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/488128-nasz-wywiad-kubow-dynamika-zmian-jest-spora