Wysłuchałem wczoraj z uwagą ciekawej dyskusji, jaka - z udziałem przedstawicieli sztabowców i doradców kandydatów w wyborach prezydenckich - odbyła się w ramach wydarzenia „RiskTrends” organizowanego przez Politykę Insight. Z ramienia Szymona Hołowni wypowiadał się prof. Rafał Matyja, współpracujący dziś z byłym prezenterem TVN. Politolog ten, jak zawsze interesująco, kreślił obszary największych wyzwań stojących przed polską wspólnotą, przekonując zarazem, że odpowiedzi niesie właśnie kandydatura Hołowni i jego ludzi.
Nie w każdej ocenie zgadzam się z Matyją, niemniej jednak w kilku miejscach ma po prostu rację, gdy mówi o konieczności postawienia na służbę cywilną, wsparciu ludzi chcących zaangażować się w pracę administracji państwowej bez etykietki, że są „pisowscy” czy „platformerscy” czy odpartyjnieniu przynajmniej kilku obszarów naszej debaty publicznej. Bez sztucznej polaryzacji i podgrzewania emocji, z troską o tę część wyborców, która jest (lub czuje się) wykluczona i na marginesie - z ludźmi dotychczas niezaangażowanymi w bieżące naparzanki i codzienne młócki. W teorii wszystko się zgadzało.
Praktyka mocno weryfikuje te zapowiedzi. Wybranie na szefa sztabu Jacka Cichockiego, przez długi czas prawej ręki premiera Donalda Tuska w zakresie służb specjalnych i pracy w KPRM pokazuje, że o zupełnie nowym otwarciu po prostu nie ma mowy. I nie, nie chodzi o piętrowe tezy o ustawce, wydmuszce i kierowaniu przez Tuska - nie wykluczam, że panowie po prostu znają się z Klubu Inteligencji Katolickiej, sam nie raz widziałem Cichockiego przy codziennej pracy parafialnej. Ale jeśli jeszcze kilka tygodni temu sam zainteresowany przedstawiał się wyłącznie jako „sympatyk” Hołowni, a kandydat chciałby innej Polski niż ta Platformy i PiS, to takich polityków jak Cichocki nie wystawia się do pierwszego szeregu. Podobnie zresztą jak generała Mirosława Różańskiego.
Doprawdy, trudno też uwierzyć w dystans do dzisiejszego sporu politycznego, gdy jeden z głównych doradców Hołowni przekonuje, że sam kandydat nie powinien atakować nikogo poza Andrzejem Dudą i tego samego oczekuje od innych kontrkandydatów ze strony opozycyjnej. Z daleka pachnie to „paktem o nieagresji”, o który apelowała niedawno „Polityka”. De facto oznaczałoby to wsparcie kandydatury Małgorzaty Kidawy-Błońskiej jeszcze przed rozpoczęciem wyścigu kampanijnego.
Deklaracje co do nowej jakości w zakresie prowadzenia debaty i stosowanego języka szybko zweryfikował spot przygotowany przez Hołownię i jego ludzi. Klip zaskakująco - jak na nazwiska doradców i pieniądze wrzucone zawczasu w ten obszar - kiepski, nieprofesjonalny, infantylny, wyglądający jak zajawka filmu nastoletniego YouTubera, ale o gustach podobno się nie dyskutuje, może do kogoś to trafiło. Niemniej jednak umieszczenie w tym spocie przekazu o tym, że „trzeba zadbać o wszystkie drzewa, a nie tylko jedno”, okraszone zdjęciem brzozy, a później lecącego frywolnie samolociku z papieru pokazuje, że o nowej jakości nie ma mowy.
Może gdyby Hołownia po prostu szybko przeprosił, zrzucając odpowiedzialność na kogoś niedoświadczonego w sztabie, temat nie odbiłby się takim echem. Ale pan kandydat postanowił brnąć w tę opowieść, dolewając oliwy do ognia swojego kryzysu wizerunkowego. Przekonywanie, że nie sprawdzał rodzaju drzewa, samolocik pojawił się w zasadzie przypadkiem i nie wiadomo, o co czepiającym się chodzi, uwłacza inteligencji potencjalnych wyborców Hołowni. Zresztą nawet jego doradcy pisali wprost, że zabieg był celowy.
Szymon Hołownia rozmienia na razie na drobne sympatię, jaką zbudował wokół siebie przy okazji swojej naprawdę dobrej, rzetelnej i przynoszącej efekty pracy przy założonych przez siebie fundacjach, wygłaszanych wykładach, pisaniu interesujących, skłaniających do myślenia książek i artykułów, wreszcie - przy dostarczaniu wzruszenia i rozrywki jako prowadzący najpierw w Religia.TV, a z czasem w TVN.
Jego to wybór, trochę tego wszystkiego szkoda. Niemniej jednak na razie „projekt Hołownia” wygląda jak nieprzygotowany uczestnik programu, który kandydat jeszcze do niedawna prowadził. Sam talent nie wystarczy, a ludzie Tuska (i szerzej - twarze ponurych odsłon III RP) w otoczeniu, brak profesjonalizmu i konsekwencji w samej kampanii, wreszcie - dziwne wrzutki ze Smoleńskiem w tle okraszone absurdalnymi i pokrętnymi tłumaczeniami sprawiają, że na niecałe 100 dni przed wyborami Hołownia słyszy charakterystyczny odgłos i zbiera 3X „nie”. Wchodzący do polityki mają tylko jedną, no, czasem dwie do przedstawienia się i wywołania pierwszego wrażenia - później naprawdę trudno to wszystko odkręcać. Na razie niewiele - poza wymuszonymi przeprosinami i wycofaniem spotu, na co kandydat zdecydował się po kilkunastu godzinach od wybuchu całej awantury, co trzeba mimo wszystko docenić - wskazuje na to, że do 10 maja miałoby się coś znacząco zmienić w tym zakresie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/485790-projekt-holownia-rusza-w-kampanie-z-3-x-nie-na-start