Do napisania tego felietonu sprowokowały mnie korowody wokół Nobla dla Olgi Tokarczuk. Okazało się, że przyznanie tej nagrody nie tylko automatycznie czyni z niej najlepszego polskiego pisarza, ale kreuje też na znawcę polityki, prawa, ekonomii, filozofii, zoologii, klimatologii, dietetyki, a być może także matematyki i fizyki kwantowej, choć o tym jeszcze nie wiemy.
Nie wypowiadam się o zasadności uzyskania przez nią tego wyróżnienia. Przeczytałem kiedyś „Prawiek”, potem jakieś opowiadania, doceniałem talent i wyobraźnię, choć odrzucały mnie stereotypy ujmowania rzeczywistości. To one spowodowały, że nie doczytałem „Biegunów”. Może jeszcze kiedyś wrócę do jej pisarstwa. Ale nie o to chodzi. Chodzi o niewolniczy zachwyt nad noblowska sakrą, która powoduje, że dowolne głupstwo wydalone przez uwieńczoną nią osobę staje się obiektem adoracji.
Doskonale rozumiem, że cała ta hucpa motywowana jest politycznie. III RP nie tylko przeżywa orgazm, że to jej reprezentantka, krew z krwi, kość z kości, uzyskała to trofeum, teraz będzie próbowała przeżuwać je do ostatniego włókienka. Oto Monika Olejnik, która nie wykazywała dotąd szczególnego zainteresowania literaturą, wzywa, aby nie poruszać się w sferze publicznej bez książek Tokarczuk. Wyraźnie stać się one mają nie tylko proporcem prawomyślnych, ale i pałką, którą będzie się zaganiać do stada tych, którzy usiłują się z niego wyłączyć.
Na czym polega niezwykłe znaczenie Nagrody Nobla? Na jej wysokości. I to wszystko. Bo czy Akademia Szwedzka czymś poza przyznawaniem Nobla się wyróżnia? Czy szwedzka literatura i literaturoznawcy są poza tym z czegoś dzisiaj specjalnie znani? Być może plączą się w tym kraju jakieś literackie wilki, ale ani nie funkcjonują w Akademii Szwedzkiej, ani nie są przez nią karmione.
Jako uzasadnienie wyjątkowej roli noblowskiej nagrody prezentowany jest szczególny nadzór nad doborem kandydatów. I rzeczywiście. Można odnieść wrażenie, że cała ta procedura służy temu, aby przez jej oka nie przecisnął się żaden interesujący, a w każdym razie odbiegający od gustów (interesów) europejskiego establishmentu kandydat. W tym sensie literacki Nobel przypomina Paryski Salon, instytucję o starszym rodowodzie, ale w XIX w. rygorystycznie wyznaczającą hierarchię sztuki. W efekcie ogromna większość uznawanych przez nas za klasykę obrazów tego okresu nie została na salon dopuszczona.
A jednak w kontekście Nobla można bronić Paryskiego Salonu. Owszem promował on konwencjonalny akademizm, aby ostatecznie w nim zakrzepnąć, ale przecież odwoływał się do obiektywnej idei piękna i dlatego wiele jego dzieł ma dla nas ciągle wartość. Akademia Szwedzka już od jakiegoś czasu uległa dominującej dziś na Zachodzie ideologii, która kwestionuje wszelkie obiektywne normy. Zamiast nich narzuca dogmaty, którym podporządkowana ma być także literatura. W ten sposób noblowskie jury zakwestionowało swój fundament, nie mówiąc już, że o 180 stopni odwróciło uzasadnienie nagrody, która miała być przyznawana za „najbardziej wyróżniające się w idealistycznym kierunku dzieło”, czyli takie, które prowadzi w kierunku obiektywnie pojętej doskonałości.
W 1997 r. Nobla otrzymał Dario Fo „jako ten, który rywalizuje z błaznami średniowiecznymi w krytykowaniu władzy oraz popieraniu godności uciskanych”. Trudno to pojąć w odniesieniu do tego, który podłączony był pod najbardziej wpływową partię Włoch, a utożsamienie komunizmu z „godnością uciskanych” to – najdelikatniej rzecz ujmując – nadużycie. Niezależnie jednak od tego: gdzie w tym wszystkim literacka wartość?
W następnym roku nagrodę przyznano kolejnemu, tym razem portugalskiemu komuniście José Saramago, którego wielkość literacka budzi co najmniej wątpliwości. W 2016 r. dostał ją Bob Dylan, który pisał dobre piosenki, ale zrównywanie ich z wielką literaturą oznacza zakwestionowanie jej szczególnego sensu, a więc i literackiego Nobla. Wyliczankę można kontynuować.
Polityczny charakter – wojna z populizmem! – wydają się uzasadnione. Przyjmijmy jednak, że chodziło głównie o literackie uznanie. Również takie założenie nie może zmienić oceny ekstazy Tokarczuk dla potiomkinowskiego osiedla muzułmanów, które miało demonstrować wielki sukces szwedzkiego multikulturalnego eksperymentu. Pisarka nie wybrała się w realny interior tego typu skupisk, który mógłby zburzyć piękne wyobrażenia tak pasujące do jej twórczości. Nie ona pierwsza.
Ale my mamy obowiązek jej wierzyć na przekór danym i faktom. Dostała przecież Nobla.
Tekst ukazał się pierwotnie w nr 1-2/2020 tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/481705-snobizm-nie-tylko-polski