Pojawienie się na scenie politycznej kogoś spoza dotychczasowego rozdania to niemal zawsze wpuszczenie do dyskusji choć niewielkiej ilości świeżego powietrza. Naoliwione maszyny partyjne zmuszone są do choćby minimalnej korekty kursu, a politycy przynajmniej na chwilę muszą wyjść z ról rozpisanych zawczasu niczym w dobrym przedstawieniu teatralnym (na przykład w czasie debat). Z tej perspektywy ambicje i plany Szymona Hołowni - o którego przygotowaniach ciekawie piszą na łamach najnowszego „Sieci” Marek Pyza i Marcin Wikło - mogą przynieść naszej debacie publicznej kilka pozytywów. Skorygowana agenda tematyczna, nieco inny język, zwrócenie uwagi na sprawy, których w głównym nurcie dyskusji nie ma - wszystko to widzieliśmy już w roku 2015, gdy w polityce debiutował Paweł Kukiz.
Sądząc po pierwszych konwencjach, nielicznych wywiadach i wypowiedziach, Hołownia drugim Kukizem w wydaniu 1:1 nie będzie, a jeśli już, to jego ugrzecznioną, nieco bardziej „cywilizowaną” wersją. Jak bumerang wracają opowieści o zmęczeniu Polaków dotychczasowym sporem Platformy z PiS, o potrzebie oddania Polski obywatelom, o polityce opartej o zgodę i porozumienie. O ile jednak w przypadku Kukiza mieliśmy (i w dużej części wciąż mamy) do czynienia z mocno chaotycznym przekazem opartym o hasła związane z jednomandatowymi okręgami wyborczymi i częstszymi referendami, a siłą rockmana były jego zadziorność i autentyczność, o tyle stratedzy kampanii Hołowni przygotowują projekt marketingowy.
Potwierdza to zresztą sam zainteresowany, zaczepiony na Facebooku przez jednego ze swoich sympatyków, który domagał się programu i konkretów w miejsce pięknie brzmiących okrągłych słów niczym od trenera coachingu, względnie amerykańskiego pastora.
Jeśli teraz wyłożyłbym wszystkie karty, do lutego mielibyśmy zajmowanie się tylko mną, a reszta spokojnie weszłaby na scenę w marcu. Do pierwszej tury mamy mniej więcej 130 dni
— napisał Hołownia, co tylko potwierdza tezę Pyzy i Wikły o bardzo precyzyjnie i profesjonalnie rozpisanym „biznesplanie” na kampanię wyborczą Hołowni.
Jeśli chodzi o szczegóły jego propozycji, wiemy tylko o chęci powrotu do pełnomocnika ds. ochrony zwierząt - na wzór prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wtedy pełnomocniczką była Karina Schwerzler, później pomagająca w tym samym zakresie wojewodzie świętokrzyskiemu. Umówmy się: to jednak raczej symboliczny sygnał, na co Hołownia chce zwracać uwagę, o co poszerzyć tematykę kampanii, a nie szersza ocena czy programowa deklaracja. Być może te ostatnie dopiero powstają, biorąc pod uwagę dość ogólne ankiety, o które przyszły kandydat na prezydenta poprosił internautów. Trudno dziś stwierdzić, co Hołownia twierdzi o projektach inwestycyjnych (CPK, elektrownie atomowe), czy popiera zmiany w zakresie kluczowej polityki energetycznej (Baltic Pipe, próba uniezależnienia się od Rosji), jaka jest jego wizja polityki zagranicznej czy na polu bezpieczeństwa narodowego. Dobrze brzmiące ogólniki i hasła odwołujące się do „innej polityki” wystarczają tylko do pewnego momentu - nie wydaje się bowiem, byśmy mieli nad Wisłą glebę żyzną do skutecznego instalowania projektów rodem aktora Zelenskiego z Ukrainy. Sam Hołownia nie wydaje się zresztą być tak rozpoznawany i lubiany jak wspomniany komik za naszą wschodnią granicą: w Polsce trzeba byłoby szukać kandydatów wśród, strzelam na oślep, Magdy Gessler albo Roberta Lewandowskiego. Z całą sympatią do prezentera TVN: nie ta liga.
Hołownia zdradza swój postulat programowy: Powołam pełnomocnika prezydenta ds. ochrony zwierząt
Wróćmy jednak do meritum: we wpisach i wypowiedziach Hołowni - dość często zresztą powtarzanych, jakby wycyzelowanych w studiach pracowni PR - warto jednak odnotować jedno z głównych źródeł nadziei byłego prezentera TVN.
PiS i PO za 10 lat nie będzie, a problemy narosną
— powtarza Hołownia.
I znów - odwołać się trzeba do odpowiedzi na pytanie jednego z internautów, bo sam sztab kandydata na kandydata na razie odmawia przy prośbach o wywiad.
Bo Jarosław Kaczyński nie jest wieczny (choć życzę mu szczerze długich lat w zdrowiu), a PiS bez niego na czele nie przetrwa roku, rozerwą go frakcje dziś trzymane w karbach przez JK. 2. PO może zaś nie być znacznie szybciej. Proszę zobaczyć, czym się dziś zajmuje, jak sobie z tym radzi, i jak to wróży choćby na rok 2023 gdy mamy i wybory parlamentarne i samorządowe
— napisał Hołownia.
W dużej mierze to po prostu mrzonki, w najlepszym razie myślenie życzeniowe. To oczywiste, że w ramach obozu Zjednoczonej Prawicy nie brakuje frakcji czy polityków ze swoimi ambicjami, faktem niezaprzeczalnym są też wielkie kłopoty Platformy Obywatelskiej - zwłaszcza w przededniu wyborów na szefa partii. Niemniej jednak w tym lapidarnym stwierdzeniu o końcu PiS i PO jest więcej chciejstwa niż poważnej oceny rzeczywistości. Oba te ugrupowania mają naprawdę duże zasoby: finansowe, strukturalne, medialne, prawnicze, polityczne, ale i obywatelskie, emocjonalne. Czy to się komuś podoba, czy nie, na dwie główne partie w kolejnych wyborach oddawane jest więcej głosów (w liczbach bezwzględnych), a i procentowo wynik ten nie spada. Platforma na pozór opozycyjna wciąż ma pod kontrolą szereg samorządów dużych miast (w tym połowę sejmików wojewódzkich), o środowiskach finansjery czy mediów w stolicy nie wspominając.
Czy to oznacza, że mamy nad Wisłą zabetonowany na amen układ dwupartyjny? Skądże znowu - pewna korozja czy to ekipy dziś rządzącej, czy to Platformy, jest możliwa. Pewne, choć ograniczone i krótkotrwałe sukcesy, Nowoczesnej czy Pawła Kukiza i jego ruchu, pokazują też, że nawet przebicie do pierwszej ligi polityki w Polsce, nie gwarantuje podjęcia równorzędnej walki, ale mogą być dla takich osób jak Hołownia promykiem nadziei. Ale liczenie dziś na to, że za dziesięć lat PiS i Platformy nie będzie - to czyste wishful thinking. Wydaje się zresztą, że nadzieje kandydata na kandydata są nakreślone właśnie w perspektywie roku 2023 czy 2025, a nie dziś. Jedną z kluczowych spraw są pieniądze, o których Hołownia nie za bardzo lubi mówić: na pytanie o źródła odpowiada prosto:
Ludzie. Finansowanie społecznościowe. NIE MA innej możliwości. W wyborach prezydenckich albo daje partia, albo osoby fizyczne (do limitu 33 tys.). Proste.
Nawet jeśli przyjąć, że wydał na razie wyłącznie swoje oszczędności (w TVN najwyraźniej zarabia się więcej niż nieźle, co żadnym zarzutem nie jest), to za zakrętem pojawią się wyzwania natury technicznej (jak zebranie 100 tys. podpisów, co tak łatwo jak zorganizowanie konwencji w Gdańsku już nie przyjdzie), a także właśnie finansowej. Tak naprawdę dopiero z analiz Państwowej Komisji Wyborczej poznamy, kto i ile wpłacił na kampanię długoletniego prowadzącego „Mam Talent”.
Samego zainteresowanego widziałem w akcji nie raz - Hołownia potrafi mówić, na bieżąco szybko ripostować (co może być przydatne zwłaszcza w trakcie debat), ma gadane, jest inteligentny, sam osobiście żałuję, że rezygnuje rozwoju swoich fantastycznych projektów charytatywnych (oby miały się jak najlepiej) i niezłej (choć czasem wkurzającej, ale przecież o to chodzi) publicystyki z pogranicza życia Kościoła. Niemniej jednak jego podejście do świata polityki - przynajmniej na dziś - jest okraszone nieznośną ilością banałów. Jeśli jednak stratedzy i tajemniczy „eksperci” będą w stanie wypełnić projekt Hołownia przynajmniej kilkoma konkretnymi tematami, które Duda, Kidawa-Błońska, Kosiniak-Kamysz, a w ślad za nimi partie i media będą musieli się zająć, będzie można mówić o pewnym sukcesie. Równie dobrze cała historia może okazać się kolorową efemerydą, a Hołownia wróci do jednego czy drugiego studia telewizyjnego (względnie wsiąknie w listy którejś z partii jako niezależny lufcik). Tak czy inaczej nieco kolorytu na początek roku (a zwłaszcza po oficjalnym starcie kampanii) polska polityka z pewnością dostanie. Dobre i to.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/480246-myslenie-zyczeniowe-nigdy-nie-jest-dobrym-doradca-w-polityce