Przywracanie pamięci o przeszłości przez prawicę nie jest łatwym procesem i może napotykać na społeczny opór. Ale ten opór nie ma partyjnych barw i pojawia się także wtedy, gdy druga strona po prostu przeholuje. Żyrardowscy piewcy jedności robotniczej zapewne uniknęliby rozgłosu, gdyby nie postanowili pozbyć się „Nila”. Kolejna, tym razem symboliczna, egzekucja legendarnego dowódcy Kedywu została odczytana dość powszechnie jako ideologiczny fanatyzm lub skrajna głupota – pisze Konrad Kołodziejski na łamach nowego wydania tygodnika „Sieci”.
Kołodziejski podejmuje temat usuwania z przestrzeni publicznej nazw związanych bohaterami podziemia antykomunistycznego. Podaje przykład Żyrardowa, gdzie rada miejska głosami PO podjęła uchwałę zmiany nazwy ulicy z Generała „Nila” Fieldorfa na Jedności Robotniczej.
Tymczasem każdy, kto ma choć trochę pojęcia o najnowszej historii Polski, powinien wiedzieć, że tzw. jedność robotnicza oznaczała wymuszone „zjednoczenie” PPR i PPS oraz powstanie PZPR. I że żyrardowscy radni, przywracając ulicę Jedności Robotniczej, upamiętniali nie żadne miejscowe „dziedzictwo kulturowe”, lecz nieboszczkę partię. Zatem podane przez nich uzasadnienie jest albo świadectwem ich analfabetyzmu historycznego, albo – co bardziej prawdopodobne – złej woli i chęci dokopania pisowcom. Jednak związani z antypisowską opozycją politycy i komentatorzy potraktowali swoich oponentów jak dzieci. Przekonywali bowiem oni, że żyrardowska „jedność robotnicza” nie musi mieć komunistycznego rodowodu i niekoniecznie odnosi się do tzw. kongresu zjednoczeniowego PPS i PPR. Szukano na siłę jakichkolwiek innych uzasadnień, np. o rzekomym upamiętnieniu tą nazwą strajku szpularek z 1883 r. Niektórzy próbowali odwoływać się do jakiejś abstrakcyjnej idei „jedności robotniczej”.
Publicysta pisze, że żyrardowskie zdarzenie jest częścią szerszego problemu – postępującej ambiwalencji wobec peerelowskiej przeszłości.
Nawiązując do Norwida, można oczywiście powiedzieć, że z czasem rany zarastają błoną podłości. Coś, co jeszcze ćwierć wieku temu byłoby nie do pomyślenia, dziś nie budzi już wielkich emocji, zwłaszcza wśród nowego pokolenia Polaków. […] Faktem jest, że patriotyczne wychowanie, wiedza o najnowszej historii, nigdy nie stały się udziałem większości społeczeństwa. Winna jest jednak nie tylko instytucjonalna słabość polskiej prawicy w owej „walce z ubekami”, ale również – a może przede wszystkim – znacznie szersze procesy zachodzące wokół nas, które wypychają tradycyjne wartości z przestrzeni publicznej i z codziennego życia, widząc w nich, słusznie zresztą, zagrożenie dla nowej, lewicowej aksjologii. Zgodnie z nią niemal cały dorobek cywilizacyjny poprzednich pokoleń powinien zostać odrzucony, a jego obrońcy potępieni i zapomniani. Nasza pamięć i wdzięczność należy się wyłącznie tym, którzy – pomimo zdarzających się niekiedy „błędów i wypaczeń” – walczyli lub nadal walczą o „wyzwolenie” człowieka z jego dawnych przesądów. Wszystko to, zręcznie promowane przez media i kulturę masową, jest potem powszechnie i zwykle bezrefleksyjnie przyjmowane, także przez wielu Polaków
— zauważa Konrad Kołodziejski.
Więcej na ten temat w najnowszym numerze „Sieci”, w sprzedaży od 12 listopada br., także w formie e-wydania.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji wPolsce.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/472948-w-nowym-numerze-sieci-rehabilitowanie-prl