Dariusz S., oskarżany o współudział w uprowadzeniu 10-letniego chłopca i krakowskiego biznesmena, przyznał się do udziału w zabójstwie byłego premiera PRL Piotra Jaroszewicza. Sprawa została ogłoszona przełomem w sprawie. Byli policjanci, którzy wystąpili w magazynie „Gorące Pytania” (wPolsce.pl), mają jednak wątpliwości co do jego wersji. Jeden z nich był na miejscu zdarzenia feralnej nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Zwrot w śledztwie ws. zabójstwa Jaroszewiczów. Dariusz S. przyznał się do udziału w zabójstwie. Akt oskarżenia jeszcze w tym roku
Patrzę na to troszeczkę dziwnie, dlatego że materiał dowodowy był wówczas zbierany dość szczegółowo, wbrew temu, co się mówi o zacieraniu śladów, o różnych błędach. (…) Doprowadzono do aktu oskarżenia i pięciu wytypowanych sprawców, którzy moim zdaniem dokonali tego czynu, zostało postawionych przed sądem
– powiedział Dariusz Janas, były policjant kryminalny, pierwszy funkcjonariusz dochodzeniowy, który był na miejscu zdarzenia.
Akt oskarżenia jednak ostatecznie upadł przed sądem.
W sądzie niestety główny świadek oskarżenia wycofał się z zeznań. Niestety wtedy było trochę inaczej i sąd to stosował. Nawet jeżeli na podstawie zeznań świadka wyciągano wnioski i trwała sprawa, to jeżeli [świadek] odmówił składania wyjaśnień, to wszystkie jego zeznania uznano za niebyłe
– tłumaczył gość Aleksandra Majewskiego.
Na pytanie, czy sprawę traktuje jako swoją porażkę, odpowiedział:
Nie. Uważam, że zrobiłem wszystko, żeby doprowadzić tę sprawę do zakończenia. Moim zdaniem te materiały się zazębiały. Zeznania były logiczne i układały się w jedną całość. Jeżeli zeznania głównego świadka były wycofane, to prokurator postąpił słusznie. Skoro główny świadek odmówił, to prokurator nie miał nic innego do zrobieni, jak powiedzieć: w związku z tym, że nie mam świadka głównego, to wycofuję się ze sprawy.
Wątpliwości co do postawy Dariusza S., który po latach przyznał się do udziału w zabójstwie byłego premiera, ma również dr Mariusz Sokołowski, były rzecznik Komendy Głównej Policji, obecnie pracownik Wydziału Nauk o Bezpieczeństwie Uniwersytetu Warszawskiego.
Ten człowiek nagle przyznaje się do udziału w tym zabójstwie, a według pierwszej tezy tego człowieka w ogóle nie było tam na miejscu.
– powiedział Sokołowski.
Trzeba ustalić, jaką wiedzę ten człowiek mógł mieć z mediów, a jaką mógł mieć przez to, że uczestniczył w tym zdarzeniu
– podkreślał.
Dlaczego przyznał się w tym momencie? Czy rzeczywiście ruszyło go sumienie i zechciał przyznać się do tego, czy też chce ugrać coś na bazie procesowej nawet fałszywie się oskarżając, bo to również trzeba brać pod uwagę
– dodał były rzecznik KGP.
Jak zauważył z kolei Dariusz Janas:
Nigdy jego nazwisko, jego sylwetka nie pojawiały się w zainteresowaniu, co nie znaczy, że tam go nie było. (…) Opieramy się na tym, co się zazębia. Jednak on tam nie występował. (…) To zacietrzewiony bandyta, dość ostry w działaniach. Przypomnę, że w wyniku jego działań życie stracił człowiek, porwał też 10-letniego chłopczyka, który przebywał kilka dni w skleconej budzie. To działanie z premedytacją i bardzo brutalne. (…) Nie wierzę, że nagle poczuł wyrzuty sumienia. Chciał coś tym ugrać. Co więcej, on przyznaje się do wejścia do Jaroszewiczów, ale nie przyznaje się do zabójstwa, tylko mówi, że to inni zrobili, a on tam tylko był.
Były policjant zwrócił uwagę przed trudnym zadaniem, jakie stoi teraz przed śledczymi.
Wszyscy, którzy teraz zajmują się sprawą, muszą dopasować jego zeznania do dowodów, które były, a to jest trudne
– podkreślał.
Według Janas problemem są również materiały ze śledztwa, które przedostały się do mediów.
Jestem przerażony. (…) Przecież przestępcy uczą się na błędach innych przestępców. Przecież przestępca widział, jak były ułożone zwłoki, jak wyglądało ciało, jakie materiały zostały zabezpieczone. On to widział na zdjęciach w internecie
– mówił.
Były policjant podzielił się również wspomnieniami z feralnej nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku.
Nie miałem w domu telefonu. Przyjechał do mnie radiowóz. Była godzina pierwsza albo druga w nocy… Spałem. Zostałem obudzony, a ponieważ byłem przygotowany do pracy w tym trybie w ciągu 10 minut byłem już gotowy
– wspominał Dariusz Janas.
Co ciekawe, funkcjonariusz nie wiedział, że jedzie do domu byłego premiera PRL.
Dostałem informację bardziej niż prostą, być może dziwną, przekazaną brutalnym językiem policyjnym na zasadzie: „Jedziemy do Anina, jakiś bamber zastrzelił żonę, a potem się powiesił”. Powiedziałem: „Dobra, zdarzają się sytuacje ludzkie, stany depresyjne, możliwe”. Jadę. Natomiast po wejściu, na „bambra” to nie wyglądało. W tamtych czasach przysłowiowy „bamber” miał przyzwoita willę, a to naprawdę był stary, zapuszczony dom. Oczywiście to był dom z lat 30., w fajnym miejscu, ale to był skromny budynek. (…) Były tam rzeczy ewidentnie stare, nie było tam rzeczy wzbudzających pożądanie. Nawet telewizor był stary. Ci ludzie żyli bardzo skromnie
– relacjonował Janas.
Premier Jaroszewicz w 1992 roku - przepraszam rodzinę, że tak mówię - był nikim. On już był nikim, on już nic nie znaczył, ani w polityce, ani w życiu. (…) Żył informacjami ze swojego życia, ze swojej młodości i on te informacje przelewał na papier
– mówił były policjant.
Jakiego rodzaju były to informacje? Czy miały związek z niechlubną przeszłością PRL-owskich dygnitarzy? Zapraszamy do oglądania programu „Gorące pytania”:
gah
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/467320-nowe-fakty-ws-jaroszewiczow-dariusz-s-chcial-cos-ugrac