Uratuje nas tylko matriarchat, czyli nowy, wspaniały, feministyczny świat – jak w filmie „Seksmisja” Juliusza Machulskiego.
Nareszcie wiadomo, o co chodzi reżyserce Agnieszce Holland. Wiadomo, gdyż w wywiadzie dla „Magazynu Świątecznego” wiadomej gazety przestała „ściemniać”. Otóż znana reżyserka (nie tylko filmowa, gdyż reżyseruje co tylko się da) należy do najnadzwyczajniejszej kasty ever, mającej znacznie większe przywileje niż kasta zwyczajnie nadzwyczajna, czyli sędziowie. Agnieszka Holland jest artystką, czyli bogiem. A „artyści nie mają obowiązku. Na tym polega różnica między dziennikarzem a artystą. Dziennikarz, podobnie jak lekarz, to zawód zaufania publicznego. Artysta – nie. Artyści mają prawo do błędów, fantazji, prowokacji, narcyzmu nawet. Artyści to ci, co poszerzają granice wyobraźni, granice opisu rzeczywistości. Mogą wprowadzać element chaosu, który okazuje się twórczy”. Artysta bóg może wszystko i nikt nie ma prawa się czepiać i wydziwiać, a tym bardziej domagać się od artysty jakiejkolwiek odpowiedzialności za cokolwiek.
W hierarchii bytów artysta jest umieszczony najwyżej. Zapewne dlatego Agnieszka Holland wciela się w przeróżne role, które sama sobie reżyseruje: historyka i historiozofa, filozofa (w szczególności hermeneuty), socjologa i politologa, teologa i teozofa, etnologa i kulturoznawcy, językoznawczy i lingwisty, etyka i moralisty, a wreszcie – feministki i polityka. W jakiejkolwiek roli występuje, nie powinno się z nią polemizować z punktu widzenia specjalisty, w którego się wciela czy dyscypliny, którą stara się reprezentować. Artysta może to wszystko robić, więc koniec i bomba, a kto nie rozumie, ten trąba. To ważne rozróżnienie, bowiem artysta to po prostu stwórca. I to taki „poza dobrem i złem”, czyli jak u Nietzschego, a więc poza wszelkimi kryteriami moralnymi, poza hierarchiami wartości oraz poza ideałami. Okazuje się, że Agnieszka Holland jest najzwyczajniej w świecie ortodoksyjną nietzscheanistką. Chyba nawet bardziej od samego Friedricha Nietzschego.
Gdy się jest „poza dobrem i złem” oraz ma status stwórcy, można śmiało twierdzić, że „ludzie nie dostrzegają potencjału zła, który niesie ze sobą ekipa u władzy [czyli i Prawo i Sprawiedliwość]. Najpierw skutecznie podzieliła społeczeństwo, a teraz poszerza stan posiadania środkami, które są trywialne, bo to pieniądze, ale skuteczne”. Mamy więc nową formę teodycei Gottfrieda Wilhelma Leibniza, w której źródłem zła jest konkretna ekipa polityczna, narzędziem zła pieniądze, a wybawieniem matriarchat, o czym będzie mowa na koniec. „Ekipa u władzy” wprowadza „ideologiczny zamęt” i „doprowadza do sytuacji bliskich faszyzmowi”. Zło ma tu postać „pomysłu ONR-u czy części endecji przed wojną”, czyli „katolickiego państwa narodu polskiego”. Nietzscheanistka Holland rozkminiła to w „try miga” (jak mawiał oksfordczyk Nikodem Dyzma), podczas gdy „tak niewielu ludzi to dostrzega”.
Skoro mamy jasność, że „katolickie państwo narodu polskiego” to „faszyzm”, trzeba przestać się obcyndalać i bać „używać określenia faszyzm”, bo jacyś „umiarkowani demokraci uważają, że to przesada i że te porównania są szkodliwe”. Niech się „umiarkowani demokraci” gonią na bambus, kiedy trzeba dać świadectwo, że „populiści odświeżają idee już zużyte i – jak się zdawało – skompromitowane”, które „dają proste recepty, żeby ludzi zmobilizować, dać im poczucie bezpieczeństwa, poczucie własnej wartości”. Tylko że to jedna wielka manipulacja i wraża robota propagandowa. Choć „toporna i chamska”, to niestety „skuteczna”. A to dlatego, że perfidnie „odpowiada na autentyczne lęki”, np. przed uchodźcami. Te lęki Wielki Zły, czyli Jarosław Kaczyński „rozpala”. Robi to „zakłamując rzeczywistość, manipulując faktami”. W efekcie „w ciągu paru miesięcy stosunek Polaków do uchodźców zmienił się z obojętnego i raczej współczującego we wrogość, w przekonanie, że uchodźców należy tępić jak robactwo”. A skoro „robactwo”, to już „język otwarcie nazistowski”. Zaiste ideowa wnuczka Friedricha Nietzschego ma wybujałą wyobraźnię, ale wiadomo – artystka, czyli stwórca.
Niczym Piłat w rozmowie z Jezusem Agnieszka Holland pyta: „Ale co to jest prawda?”. I odkrywa, jak to „Kaczyński ciągle używa pojęcia ‘prawda’”, a przecież „tak nazywał się czołowy organ KPZR”. Mamy zatem „wiele pojęć, które zostają pozbawione sensu, wydrążone, a potem odwrócone”. Ale biegła w hermeneutyce Holland te pojęcia zalepia i odwraca odwrócone, żeby nie było, iż „Ziemia jest płaska, szczepionki powodują autyzm”, zaś „w Smoleńsku Tusk z Putinem zamordowali prezydenta”. Artyści stwórcy są po to, by odwracać odwrócone. Z tym jest jednak kłopot. O ile bowiem „tamta [komunistyczna] władza bardziej bała się sztuki, bo ją szanowała”, o tyle „dzisiejsza boi się mniej”, a nawet „nowe pokolenie polityków ma w dupie wszystkich artystów”. Czyli komuniści jednak mieli swoje zalety, a przynajmniej byli kulturalni, zaś ci nowi (pisowcy) to dzicz mająca w tym tam najnadzwyczajniejszą kastę. I jak w takich okolicznościach przyrody artysta ma wypełniać swoje posłannictwo? Szczególnie, gdy „polityka jest strasznie ryzykownym zajęciem, bo najczęściej ma się wybór między czymś złym i gorszym”. I świat jest tak „urządzony, że dobro, które materializuje się w postaci projektu politycznego, takie pełne dobro, jest chyba niemożliwe”. Czyli Friedrich Nietzsche plus Gottfried Wilhelm Leibniz równa się Agnieszka Holland.
Byłoby to wszystko pesymistyczne jak wizja Oswalda Spenglera ze „Zmierzchu Zachodu” (wiadomo: ideowy syn Nietzschego) albo z filmu Agnieszki Holland „Kobieta samotna”, gdy nie gender i feminizm. I tak oto świat oraz Polskę uratuje czasowy matriarchat (jak wiadomo, prowizorka jest bardzo trwała). Dość „męskiego, testosteronowego, nacjonalistycznego projektu politycznego, który jest jednocześnie lękowy i narcystyczny”. Najwyższy czas, żeby „na trzy kadencje zawiesić prawa wyborcze mężczyzn. Tylko czynne – nie będą mogli głosować, ale będą mogli być wybierani”. Nietzscheanistka Holland jest przekonana, że „byłoby sprawiedliwe, żeby choć przez kilkanaście lat mężczyźni odpoczęli”, bowiem „12 lat wystarczy, by przestawić wajchę”. A potem tylko raj znany z „Seksmisji” Juliusza Machulskiego. I Agnieszka Holland jako Jej Ekscelencja.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/465962-wreszcie-sie-wydalo-holland-jest-wyznawczynia-nietzschego