Po złym przykładzie Grecji, w której system bankowy po przystąpieniu do strefy euro załamał się, Unia zmieniła kryteria przyjmowania krajów. Dziś chce najpierw przez dwa lata sprawdzać, czy system bankowy jest wystarczająco odporny na kryzys i godny zaufania.
Choć zarówno Chorwacja, jak i Bułgaria mają niższe PKB na mieszkańca od Polski, chcą przystąpić do strefy euro. W kolejce czeka też, jeszcze biedniejsza, Rumunia.
Ministrowie finansów strefy euro zaakceptowali w poniedziałek wniosek Zagrzebia o wejście do europejskiego mechanizmu kursów walutowych. Ale to nie wszystko. By przystąpić do strefy euro, kraje muszą spełnić szereg warunków. Nie mogą m.in. przekraczać ustalonego limitu długu publicznego, ale teraz także mieć odporny system bankowy i przystąpić do unii bankowej.
Co to oznacza? Bruksela stworzyła unię bankową, wraz z ulokowanym w Europejskim Banku Centralnym nadzorem dla instytucji o znaczeniu systemowym oraz mechanizmem uporządkowanej restrukturyzacji i likwidacji banków. Do tego stworzy ponadnarodowy system gwarantowania depozytów. Bruksela zrozumiała, że banki muszą być lepiej nadzorowane, żeby nie dochodziło do afer z praniem brudnych pieniędzy, jak te na Łotwie, czyli w kraju już funkcjonującym w strefie euro.
Dlaczego kolejne kraje chcą do euro? Liczą na to, że zapewni to rozwój ich gospodarkom. Oraz, że zabezpieczy system i zachęci do inwestycji zagranicznych potentatów. Czy wspólna waluta istotnie oznacza dziś rozwój? I czy w takim razie w ślad za Chorwacją i Bułgarią w kolejce powinniśmy stanąć również my?
Naciski, aby to właśnie w tym roku rozpocząć proces przystępowania do strefy euro, bo ten potrwa co najmniej 3 lata, mogą być przedwczesne. Zobowiązaliśmy się co prawda już w 2004 r., że wspólną walutę przyjmiemy, ale nie podpisaliśmy się pod żadną konkretną datą. Nie musimy się zatem spieszyć.
Czy wspólna waluta przydała się Grecji i uchroniła ją przed kryzysem? Przeciwnie. Naginanie warunków przyjmowania krajów członkowskich do strefy euro przyczyniło się tylko do zapaści finansowej kraju. Dziś Unia nie chce ułatwień, stawia dodatkowe wymagania. A Polska w 2009 r. właśnie dzięki temu, że miała własną walutę, uchroniła się przed skutkami światowego kryzysu.
Jasne, że długofalowo ceny w kraju się ustabilizują. I prawdą jest, że łatwiej dostępna europejska waluta to także tańsze kredyty w tej walucie. Ale kiedy jeszcze stajemy na nogi i dopiero gonimy zachód, warto poczekać z poważnymi decyzjami o przyjmowaniu euro.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/454478-unia-podnosi-poprzeczke-dla-krajow-czekajacych-na-euro