Czy może być coś równie groteskowego jak Lech Wałęsa apelujący o prawdę? Chodzi przecież o człowieka, który swoją karierę zbudował na kłamstwie.
Tajny agent komunistycznych służb o pseudonimie „Bolek” obronie tego kłamstwa poświęcił znaczną część swojej działalności w III RP. Z charakterystyczną dla siebie knajacką swadą opluwa wszystkich, którzy mu w tym przeszkadzają. A im jest starszy, robi to w sposób coraz bardziej podły. Jak wczoraj, gdy w co najmniej dwóch wywiadach wyżywał się na niemogącej się bronić śp. Annie Walentynowicz. W TVN24 mówił mniej więcej to samo, co nieco później w Polsat News:
Udowadniam z tą panią Walentynowicz, którą wyrzucono z „Solidarności”. Udowadniam, jak dawała się wykorzystywać bezpiece, przecież macie tam papiery. Oryginalne papiery. A oni nie, oni równają do niej. Ona więcej szkody zrobiła niż bezpieka w tamtym czasie. Za to została wyrzucona ze stoczni. Czy nie macie tych papierów? Nie mówi się o zmarłych źle, no ale nie denerwujcie mnie, bądźcie w pobliżu prawdy chociaż, w pobliżu.
Dziwny to apel, bo przecież im bliżej prawdy, tym dalej od Wałęsy. Były prezydent jest zakładnikiem własnych kłamstw o swojej biografii.
Anna Walentynowicz była jego przeciwieństwem. Przed czterema laty długo rozmawialiśmy z jej synem na potrzeby książki „Pogrzebana prawda”. Zapytałem:
Jak odnajdywałeś się w tych historycznych dla nas wszystkich momentach, w których mama była centralną postacią? Kiedy uświadomiłeś sobie, że jest kimś arcyważnym z tego punktu widzenia? Że za jej sprawą dzieje się historia? Że już za życia stała się legendą polskiej wolności?
Janusz odpowiedział:
Nie widzę jej zachowania jako bohaterstwa. Przez całe życie kierowała się jedną prostą zasadą: prawda nade wszystko. Wiedziała, że jakiekolwiek odstępstwo zawsze doprowadzi do czegoś złego. Wiele razy mi powtarzała, że kłamstwo ma krótkie nogi i daleko nie ucieknie. Zacząłem w ten sposób postępować dopiero później, ona kierowała się tym przez całe życie. Wszystko więc, co działo się w stoczni, założenie WZZ [Wolnych Związków Zawodowych w 1978 r.], narodziny „Solidarności”, głodówka po zamordowaniu ks. Jerzego i wszystko inne, co robiła, było oczywistością. Nie było w tym heroizmu. Ona taka po prostu była. A że przy okazji stało się coś wielkiego, to zupełnie inna historia. Mama nie była kimś pokroju Wałęsy, który wypłynął, osiągnął sukces „marketingowy” i coś z tego ma – dla wielu jest tym, który obalił mur berliński… Mama walczyła tylko o prawdę i żeby ludziom żyło się w miarę dobrze. Żebyśmy byli uczciwym społeczeństwem, rządzonym przez uczciwych. Nie chodziło jej o bohaterstwo.
Na tym polega najbardziej oczywista różnica pomiędzy Anną Walentynowicz, skromną i na wskroś uczciwą kobietą, a zakochanym w sobie lawirantem.
Dlatego wcale się nie dziwię, gdy syn „Anny Solidarność” dziś nie przebiera w słowach komentując haniebne wyskoki Wałęsy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/449695-walesa-w-poblizu-prawdy-czyli-daleko-od-niego-samego