Po klęsce w wyborach europejskich opozycyjne media wpadły w panikę. Wszystko się posypało. Budowane misternie, często przez wiele lat, konstrukcje propagandowe, rozsypały się niczym domki z kart. Precyzyjnie rozpisane operacje z zakresu psychologii społecznej obróciły się przeciwko ich autorom. Zamiast mocnego impulsu, który miał pchnąć Polskę ku zmianie politycznej i rewolucji światopoglądowej, pojawiła się depresja i zwątpienie. I przekonanie, że bardzo trudno będzie odwrócić bieg spraw. Jest wiele przyczyn tego psychicznego załamania, ale jedna wydaje się szczególnie ważna. Oto bowiem runęło fundamentalne założenie strategów opozycji, zakładające rzecz wydawałoby się oczywistą: zderzenie czołowe działa na rzecz opozycji, gwarantuje jej sukces.
To dlatego od dnia wyborów robiono wszystko, by podpalić kraj, by wywołać maksymalną polityzację społeczeństwa. Temu służyło nakręcanie każdego możliwego konfliktu, od kwestii reformy wymiaru sprawiedliwości, poprzez protesty niepełnosprawnych, nauczycieli, aż po kwestie światopoglądowe. Sądzono, że jeśli wszystko zacznie drgać, jeśli zmusi się Polaków do jednoznacznego wyboru, jeśli nakręci się frekwencję, jeśli ruszy się cały kraj, obalenie Dobrej Zmiany stanie się formalnością.
Uczciwie należy stwierdzić, że nie tylko opozycja sądziła, że tak właśnie będzie. Również wielu analityków sprzyjających prawicy oceniało, że jedynie ucieczka od wszelkich sporów i kontrowersji, a więc maksymalne wyciszenie atmosfery, daje szansę na reelekcję, ponieważ osłabi mobilizację drugiej strony.
Na papierze wszystko się zgadzało. Ale tak to już jest z politycznymi strategiami, że ich skutków nigdy nie da się do końca przewidzieć. Gdy opozycji rzeczywiście udało się rozhuśtać nastroje wokół spraw cywilizacyjnych i światopoglądowych, gdy sądziła, że jest blisko przełamania, nadziała się na kontrę. Wywołani do tablicy Polacy powiedzieli jasno**: nie chcą, by Polska stała się krajem postchrześcijańskim. Nie chcą, by na ulicach szydzono z Najświętszego Sakramentu. Nie chcą, by ich dzieci seksualizowano w przedszkolu.
To jest ta głębsza przyczyna opozycyjnego smutku: okazało się, że Wielki Wybuch niekoniecznie daje im władzę. Okazało się, że czołowe zderzenie przybliża Warszawę do Budapesztu. Teraz nie wiedzą, co robić dalej, w którą ruszyć stronę. I rzeczywiście, niewiele można już zrobić. Do jesiennych wyborów blisko, a formacje polityczne są trochę jak tankowce - na zmianę kursu potrzeba czasu. Tak więc nawet jeśli Grzegorz Schetyna odnajdzie klucz do zwycięstwa - o którym wie, że istnieje, ale którego wciąż szuka - może to niewiele pomóc.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/448988-26-maja-runelo-fundamentalne-zalozenie-strategow-opozycji