Wiemy, że zwycięstwo wyborcze jest ważne, ale nie jest i nie może być celem samym w sobie - mówi Jadwiga Emilewicz, minister przedsiębiorczości i technologii w rozmowie z Marcinem Fijołkiem.
Myślałem, że przywita nas Pani naleśnikami…
Jadwiga Emilewicz: Za sprawą wpisu Jarosława Gowina o tym, że gotuję wie od niedawna cała Polska. (śmiech) A sytuacja była banalna - pan premier nie wierzył, że jestem już w domu, więc wysłałam mu na potwierdzenie zdjęcie smażących się naleśników…
Często zdarza się, że naleśniki wygrywają z ministerialnymi sprawami?
Niestety rzadko.
Niestety?
Niestety, bo nie chodzi o naleśniki, ale o życie rodzinne. Mam 3 małych synów i wiem, jak duży jest koszt, jaki płacimy jako rodzina za moje obecne zaangażowanie. Nie rozdzieram z tego powodu szat, bo wiedziałam na co się piszemy, ale tak po prostu jest.
A może jest tak, jak suflowali złośliwcy – zaatakuje nas Rosja, a minister obrony odpisze, że zajmie się tym jutro, bo smaży naleśniki…
W mojej ponad trzyletniej służbie państwowej żadne obowiązki prywatne nie spowodowały, że nie wypełniłam zobowiązań publicznych. Zapewniam Pana, że i w tym przypadku sprawa, z którą odzywał się premier Gowin nie była w trybie pilnym – inaczej na pewno wygrałaby z naleśnikami.
Jeszcze bardziej złośliwi powiedzą, że tego rodzaju myślenie to pokłosie Pani obecności w Platformie. Jak była polityk PO odnajduje się w rządzie PiS?
Bardzo skutecznie przypomniano mi polityczną przeszłość, gdy zostałam ministrem konstytucyjnym. Ale to żadna tajna opowieść; wtedy gdy przystępowaliśmy do Platformy – jako ludzie Jarosława Gowina, bo niewątpliwie czuję się jednym z nich – wówczas PO i PiS nie dzielił tak głęboki Rów Mariański jak dziś. Wówczas wielu sądziło, że oba te ugrupowania stworzą w niedługiej przyszłości koalicję. Ich liderzy byli kiedyś politycznymi przyjaciółmi… To były inne czasy, inna Polska. Potem Platforma i polityka ciepłej wody w kranie bardzo nas rozczarowała. Wyjście naszego środowiska z Platformy było jednoznaczne i co istotne odbyło się w momencie, gdy w sondażach PO była jeszcze bardzo silna. Trudno więc posądzać nas o koniunkturalizm.
Gdy jako ludzie Gowina zakładaliście własną partię, śpiewaliście na kongresie za Kazikiem Staszewskim: „Idę Prosto, nie należę do mafii, nie należę do sekty”. Nic z tego nie zostało. Porażka?
W tym tkwi właśnie piękno polityki, że trudno jest przewidzieć, co się wydarzy za kolejnym zakrętem. Polacy są dziś wyraźnie skoszarowani w dwóch dużych obozach politycznych – wpływa na to wiele czynników, choćby takich jak ordynacja wyborcza. Nie można się na to obrażać. Nasze „Idę prosto” zostało nieco zmodyfikowane – jesteśmy w szerokim obozie zjednoczonej prawicy, który pozwala nam realizować nasze postulaty. Porozumienie wspólnie z Prawem i Sprawiedliwością oraz Solidarną Polską stworzyło odpowiedzialną drużynę potrafiącą dotrzymywać słowa.
Tak, ale czy ludzie Gowina w ogóle pasują do tej ekipy? Kurs gospodarczy mocno społeczny, socjalny, prawo pisane na kolanie, a nie dyskutowane przez trzy lata zanim wchodzi w życie, na media publiczne nawet Pani mocno narzekała. Czy państwo czują się częścią obozu dobrej zmiany?
Proszę nie demonizować. Gdybyśmy nie czuli się w tym miejscu komfortowo – nie byłoby nas dziś w rządzie. W USA Ronald Reagan wygrał wybory prezydenckie w 1981 r. zapraszając do dużego namiotu politycznego, w którym mieściło się wiele odcieni prawicy. Przecież jeszcze do niedawna w jednym bloku mieliśmy takich polityków jak Sarah Palin i John McCain. Kiedy sobie pomyślimy o dystansie ideowym dzielącym tych polityków – to antypody. W polskim dużym namiocie prawicy również oferta jest wielobarwna. Ważne jest to, że konstrukcja jest stabilna , a dyskusja wewnątrz namiotu trwa, co pozwala lepiej realizować potrzeby kraju.
I jakie zadanie przypisuje Pani dla siebie, dla swojego środowiska?
Po pierwsze deregulacja. Uproszczenie systemu prawa dla autorów naszego sukcesu gospodarczego – czyli przedsiębiorców. Jako rząd wprowadziliśmy w ciągu trzech lata setki proprzedsiębiorczych zmian. Po drugie ład procesu legislacyjnego. Mój resort nieustannie podejmuje działania w celu poprawy otoczenia regulacyjnego dla przedsiębiorców. Po trzecie zielony konserwatyzm. Troska o jakość powietrza z myślą o kolejnych pokoleniach – to myślenie długodystansowe! Dziś to jeden z ważniejszych programów naszego rządu.
Z całym szacunkiem, Pani minister, ale skuteczność w tym wprowadzaniu ładu legislacyjnego jest, delikatnie mówiąc, umiarkowana.
Tak Pan sądzi? Proszę zobaczyć na nasz dorobek – 2 ustawy o innowacyjności, które już przynoszą efekty gospodarcze, Konstytucja dla Nauki Premiera Gowina, czy nasz pakiet dla przedsiębiorców – wszystkie oceniane są dobrze zarówno pod względem jakości, jak i sposobu stanowienia prawa. Czym innym jest fakt, że prawo jest i będzie zjawiskiem dynamicznym, podlegającym zmianom. Ważne jest by starać się nad nim panować i by przede wszystkim porządkowało sytuację.
To czego zatem zabrakło na przykład przy sprawie ustawy dotyczącej rekompensat wokół cen energii? Chaos jest ogromny.
W polityce czasem trzeba reagować bardzo szybko. Wzrost cen pod koniec ubiegłego roku nie był wydarzeniem standardowym. Nie był też wynikiem naszej polityki, ale zobowiązań związanych z UE i pakietem klimatycznym. Stąd szybka legislacja, którą jednogłośnie przyjął cały parlament.Niezależnie od tego, przed nami bardzo poważna dyskusja, która została zapoczątkowania dokumentem przygotowanym przez ministra Tchórzewskiego. Czekają nas w spółkach energetycznych duże inwestycje, które muszą się zacząć w tym roku. Do tego mamy na stole program Energia Plus, poprawki do ustawy o OZE - to ogromna zmiana, jaka wydarzy się w systemie energetycznym. Jeśli więc pyta Pan o „dopychanie kolanem ustawy”, to ja przyjmuję ten zarzut, ale proszę odnotować też odpowiedź długoterminową na to, co może dziać się z cenami energii w najbliższych latach. My tę odpowiedź przygotowaliśmy w koalicji.
Zgoda, tylko czy w roku wyborczym nie wygrywa logika kampanijna? Najważniejsze są transfery społeczne, walka o kolejne głosy, a nie opowieści o długoterminowych zmianach.
Rzeczywiście, w roku wyborczym przeprowadzenie poważniejszych zmian systemowych jest trudne, ale nie niemożliwe. Wiemy, że zwycięstwo wyborcze jest ważne, ale nie jest i nie może być celem samym w sobie. Wiem też, że dyskusja o sektorze energetycznym wymaga specjalistycznej wiedzy, nie jest politycznie i medialnie atrakcyjna. Co więcej mało kto rozumie na przykład elementy składowe rachunku za prąd, zatem trudniej zainteresować tą złożoną tematyką posłów i senatorów.
I trudno się temu dziwić, nie musimy znać się na strukturze budowy samochodu, by nim jeździć. Ale jak dostajemy stówę na rachunku więcej niż zwykle, to jednak nie jest to nic przyjemnego.
Dokładnie tak. Niestety to efekt zaniedbań w sektorze energetycznym, w tym braku odpowiednich inwestycji na przestrzeni ostatnich co najmniej 10 – 14 lat.
Barwnie - „w d… mieli całe to górnictwo” - mówiła o tym na taśmach Elżbieta Bieńkowska. Nie ma Pani obaw, że takie podsumowanie będzie również adekwatne do rządów PiS?
Trudno nam zarzucać bezczynność w tej dziedzinie. Wiele ważnych działań i inwestycji zostało przez nasz rząd zapoczątkowanych, ale potrzeba więcej czasu. Jak pokazuje historia poprzedni rząd nie wykorzystał swoich ośmiu lat.
A nie zgrzytała Pani zębami, że te 40 miliardów z Piątki Kaczyńskiego mogłoby iść na inne cele? Właśnie choćby na te inwestycje, myślenie bardziej długofalowe niż rok wyborczy?
Jeśli Pan zobaczy źródła finansowania czy szukania oszczędności na realizację tych celów, to nie ma cięć w inwestycjach…
… których poziom też zresztą kuleje, nie dorasta do tego, co przewidywał pan premier w swoim Planie Odpowiedzialnego Rozwoju.
Ale dynamika wzrostu inwestycji pozwala nam z optymizmem patrzeć na ten i przyszły rok. Wchodzimy w fazę lekkiego spowolnienia koniunkturalnego, a mimo wszystko inwestycje nie maleją. Notujemy wzrosty, koniec ubiegłego roku był bardzo dobry i myślę, że można patrzeć z optymizmem na kolejne kwartały.
Możemy dyskutować, czy nam się transfery podobają czy nie. Osobiście bardzo mocno bronię programu 500+. To nie jest program społeczny, socjalny, ale prorodzinny. Demografia i przyrost naturalny to bardzo ważne sprawy – właśnie w perspektywie nie roku wyborczego, ale kolejnych dekad, pokoleń.
Nie widać tej demograficznej górki.
Mamy mniej narodzin, ale rośnie wskaźnik dzietności. Jednocześnie od 2010 r. spada systematycznie liczba kobiet w wieku rozrodczym. Dziś mówimy o pokoleniu niżu z drugiej połowy lat 80 – tych. Widzimy zatem wyraźnie zmianę trendu. Nie lubię argumentacji sprowadzającej program 500+ do poziomu dzietności. To program, który premiuje rodzinę we wspólnocie politycznej. Uruchomiliśmy program 500+, bo w ostatnich latach żyliśmy w paradygmacie, że rodzina wielodzietna jest mniej wykształcona, gorzej ubrana, po prostu biedniejsza. Musimy kulturowo zaakceptować i promować wielodzietność. Temu między innymi służy temu program 500+. Młode pokolenie jest nam potrzebne, to rozwój zasobów, patrzenie długofalowe.
Czy cena za przełamanie nie jest jednak zbyt wysoka? Po rozszerzeniu programu 500+ będzie to ponad 40 mld złotych rocznie.
To duży wydatek, ale jeśli nie teraz – to nigdy. Będąc w tak dobrym momencie koniunktury gospodarczej, możemy sobie na niego pozwolić. Proszę to potraktować także jako program inwestycyjny. Wiem dobrze, że niemiecki dowcip – jedno dziecko jest jak zakup jednego mercedesa – jest prawdziwy. I nie chodzi tylko o ubranie, ale szkołę, zajęcia dodatkowe, rozwijanie pasji i zainteresowań. Wiem, że znaczna część tych środków pracuje w gospodarce i wraca do budżetu.
Czy trzynastej emerytury będzie Pani bronić z podobną pasją? Bliski Pani Klub Jagielloński nie zostawił na tym pomyśle suchej nitki. Nie ma co kryć - chodzi tylko o głosy emerytów.
Z całą pewnością jest w Polsce grupa emerytów, których uposażenie jest niskie, a warunki życia naprawdę ciężkie. Gdy pracowałam w Krakowie w Nowej Hucie poznałam bohaterów pierwszej „Solidarności”, którzy żyli w biedzie. Jedna z Pań pokazywała mi, że rano gotuje wodę w czajniku i wlewa do termosu, by nie zużywać drugi raz prądu… Taka grupa emerytów wciąż w Polsce jest i powinniśmy im rzeczywiście pomóc godnie żyć.
Czy jednorazowy transfer 888 złotych na rękę to adekwatna odpowiedź na problem, o którym Pani mówi?
To pierwszy krok w tym kierunku.
Ale nie powie Pani „nie” na posiedzeniu rządu?
Bycie członkiem rządu oznacza akceptację głównych kierunków i kompromis. Decyzja w sprawie programu Emerytura Plus została już przez Radę Ministrów podjęta.
Wiem, jak mówił premier Gowin – głosujecie, ale się nie cieszycie. I stąd pytanie o to, czy ludzie Gowina to część obozu dobrej zmiany.
Podejmując każdą życiową decyzję mamy pewne wyobrażenia. W czasie realizacji sprawdzamy na ile rzeczywistość jest zgodna z wcześniejszymi oczekiwaniami…
I w ilu procentach towar „dobrej zmiany” jest zgodny z oczekiwaniami?
Poziom jest wystarczający byśmy czuli się współarchitektami reform, które zachodzą w Polsce od ponad trzech lat.
Mam wrażenie, że kiepsko odnajduje się Pani – jako polityk – w tym permanentnym stanie podgorączkowym, jaki mamy w naszym życiu publicznym.
Rzeczywiście atmosfera dyskusji publicznej w Polsce bywa gorąca, a w najbliższych tygodniach i miesiącach jej temperatura może jeszcze wzrosnąć. Warto jednak zwrócić uwagę na badania opinii publicznej – i to wcale nie zlecone czy przeprowadzone przez nasz obóz – że zarówno ostrość języka politycznego, jak i temperatura dyskursu jest jednak znacznie wyższa po stronie naszych oponentów. I mam na myśli nie tylko czynnych polityków, ale także wyborców… Więc jeśli ktoś zarzuca nam polaryzację sceny politycznej, to warto wiedzieć, że badania mówią coś innego…
Badania badaniami, ale nie jest to przerzucanie się odpowiedzialnością, kto zawinił bardziej, kto mniej? Zawsze jest tak, że więcej narzędzi do rozładowania, rozbrojenia przynajmniej kilku pól konfliktu ma władza.
I tutaj zgoda. Obserwowałam z dużym zainteresowaniem reakcje po pożarze katedry Notre Dame. Pamiętajmy, że Francja też zmaga się z poważnymi i głębokimi konfliktami i podziałami. Tymczasem po wystąpieniu prezydenta Macrona, otrzymał on słowa uznania od Marine Le Pen. Czy taka historia mogłaby się wydarzyć w Polsce, gdyby nie daj Boże płonął kościół Mariacki w Krakowie?
Trudno o optymizm.
Z drugiej strony warto postawić sobie inne pytanie - czy to jest nowe zjawisko? Kiedy spojrzymy na naszą historię, to trzeba zastanowić się, czy to nie jest jednak cecha naszej polskiej kultury politycznej. Obserwując temperaturę sporu w II RP…
…to dzisiejsze spory i kłótnie naprawdę bledną.
Dokładnie. A publicystyka polityczna XX-lecia była dużo ostrzejsza niż nasze dzisiejsze, nawet najostrzejsze polemiki.
Więc my Polacy tak, mamy?
I tak, i nie. Wielokrotnie jako naród udowodniliśmy, że w kluczowych momentach historii potrafimy się zmobilizować, a nawet jednoczyć. Musimy jednak nauczyć się żyć bardziej wspólnotowo w czasach względnej normalności, czy braku zewnętrznego zagrożenia. Dziś Polska jest w bardzo dobrej sytuacji gospodarczej i społecznej. Poziom życia Polaków – choć jeszcze nie dla wszystkich satysfakcjonujący – systematycznie się poprawia.
Historia XX wieku pokazała jednak, że wszystkie plany długoterminowe mogą w jednej chwili wziąć w łeb. Dlatego powinniśmy nieustannie wyciągać lekcji z przeszłości – dotyczy to zarówno klasy politycznej, jaki całej naszej wspólnoty narodowej. Podam przykład bliski mojemu resortowi. Czy wie Pan, że polscy przedsiębiorcy są najmniej zorganizowaną wspólnotą przedsiębiorców w Europie? Siła ich partnerów w Hiszpanii, Francji czy Niemczech wynika nie tylko z potencjału gospodarczego tych państw, kapitału, czy liczby mieszkańców. Ważnym czynnikiem jest także to, że są dobrze zorganizowani. U nas nie zawsze tak bywa. Zamiast myślenia o tym, co możemy zrobić razem dla naszego wspólnego dobra - czy mówiąc językiem biznesu - interesu, częściej wygrywa chęć wbicia szpilki sąsiadowi. Jak w pamiętnej filmowej scenie tłuczenia garnków w „Samych swoich”.
To pokazuje też raport „Szkoła dla innowatora”, nad którym pracowaliśmy od dwóch lat. Polscy uczniowie świetnie wypadają w międzynarodowym rankingu PISA, który sprawdza różne umiejętności 15-latków….ale głównie w testach, w matematyce. W zakresie kompetencji miękkich (np. dotyczących zdolności do współpracy) wypadamy już gorzej. Tymczasem to kompetencje, które nazywamy proinnowacyjnymi mają coraz większe znaczenie w najszybciej rozwijających się gospodarkach współczesnego świata. W firmach, których działalność opiera się na nowoczesnych technologiach potrzebni są pracownicy, którzy potrafią rozwiązywać problemy, pracować w grupie, cechować się kreatywnością i podejmować ryzyko. To więc lekcja do przepracowania na każdym poziomie: politycznym, medialnym, ale także edukacyjnym.
Zostawmy to. Pani minister, dość konkretny zarzut, jaki kierowany jest pod adresem MPIT: bajają państwo o samochodach elektrycznych, opowiadają o rzeczywistości niczym z Jetsonów, a nam rzeczywistość skrzeczy – spóźniają się pociągi, w których nie ma prądu, o wi-fi nie wspominając.
Panie redaktorze, gdybyśmy tylko zarządzali tym, by pociągi przyjeżdżały punktualnie, to nie różnilibyśmy się niczym od poprzedników. Klasyczna ciepła woda w kranie. Oczywiście, że pociągi mają jeździć punktualnie, bo to jeden ze znaków sprawności państwa. Jeśli dziś zdarzają się spóźnienia, to w dużej mierze wynikają one z licznych inwestycji i remontów prowadzonych przez nas w sieci połączeń kolejowych. To pewna przejściowa uciążliwość, która jednak prowadzi do lepszej i nowoczesnej infrastruktury. Przykład długofalowego myślenia o państwie. Państwie, którego gospodarka bazować będzie już nie na „pracy ludzkich rąk”, ale oparta będzie na wiedzy i danych mobilnych pracowników. Nasz rząd postawił sobie bowiem cel, by skończyć z imitacją, a polską gospodarkę budować na innowacyjności, śledzić globalne trendy i próbować je nie tylko gonić, ale wyprzedzać, wyznaczać. A brak wi-fi w Pendolino – to przypomnę efekt ułomnego zamówienia produktu przez naszych poprzedników, którzy nie uwzględnili wi-fi w składach, a dziś wprowadzenie nadajników wymaga takiej ingerencji w konstrukcję wagonów, która odebrałaby nam gwarancję.
Poda Pani przykłady?
Jest wiele obszarów, gdzie polskie firmy i polscy naukowcy są w światowej czołówce. Nasze rozwiązania w zakresie cyberbezpieczeństwa są wykorzystywane dziś przez największe korporacje globalne. Dwa lata temu podczas spotkania w jednej z amerykańskich korporacji z sektora obronnego – w spotkaniu tym towarzyszyło mi kilku polskich młodych przedsiębiorców – zarząd prezentował stosowane przez korporacje zabezpieczenia. Podczas rozmowy jeden z przedsiębiorców przyznał, że główny „silnik” rozwiązania informatycznego firma ta kupiła od niego dwa lata wcześniej. Polskie rozwiązania bankowości elektronicznej są także światową czołówką. Jeśli miałabym dziś wskazać naszą specjalizację – powiedziałabym, że Polacy dziś są architektami gospodarki 4.0 – programują rozwiązania dla przemysłu na całym świecie. Choć nie jest to powszechna percepcja naszej gospodarki na świecie. Myślę, że naszym największym wyzwaniem jest utrzymanie rozwiązań technologicznych, które finansujemy ze środków publicznych na najbardziej ryzykownych i kosztochłonnych etapach. W przeciwnym razie przejmą je zagraniczne koncerny.
Kilka miesięcy temu w Katowicach komisarz ds. nauki Carlos Moedas mówił, że jego celem jest tak przeorganizować program Horyzont Europa, by nie powtórzyła się historia jednego z najdroższych projektów sfinansowanych przez fundusze europejskie UE, który następnie został przejęty i rozwinięty przez NASA. Podzielamy ten cel.
Gdy zaś mówimy o samochodach elektrycznych, to robimy to z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że jest to globalny trend. Przejście na transport bezemisyjny jest dziś celem technologicznym niemal wszystkich światowych producentów. Po drugie – w zakresie „elektryków” mamy już dziś przewagi konkurencyjne. To właściciel jednej z polskich firm produkujących autobusy na prestiżowych targach w Niemczech już w 2006 r. prezentując swój pierwszy autobus hybrydowy powiedział „Umarł diesel, niech żyje elektryczność”. Wtedy brzmiało to jak wstęp do powieści science fiction. Dziś autobusy elektryczne wypierają spalinowe z miast, a technologicznie produkty wspomnianej firmy wciąż wyprzedzają konkurencję i są obecne na ponad 60 rynkach świata.
Proszę wybaczyć, ale gdy czytam, że spółki energetyczne mają wyłożyć 4,5 mld złotych w inwestycje dotyczące samochodu elektrycznego, to obawiam się, że przy wielkich potrzebach w tej branży wyrzucamy pieniądze w ładnie opakowane, ale jednak błoto.
Zarządy spółek podejmują decyzje biznesowe samodzielnie, kierując się interesem tych spółek i za to ponoszą odpowiedzialność. Nie oceniajmy zatem informacji „gazetowych”. To co realnie udało nam się zrobić w zakresie elektromobilności, to ramy prawne zapisane w dobrej ustawie o oraz fundusz transportu niskoemisyjnego, który wesprze rozwój infrastruktury dla elektromobilności oraz będzie wsparciem dla firm innowacyjnych opracowujących rozwiązania technologiczne w łańcuchu wartości transportu bezemisyjnego.
Elektryczny samochód to nie tylko produkt finalny! Kiedy zajrzyjmy pod maskę VW, Mercedesa, Peugeota i wszystkich innych, to znajdziemy tam serię podzespołów wykonanych przez szereg firm. Naszą ambicją jest obecność polskich firm w łańcuchu wartości elektromobilności. Wymiernym sukces.
Nie jesteśmy tam fabryką śrubek, podwykonawcą do najgorszej roboty?
Nie. Dostarczamy systemy ładowania do autobusów elektrycznych w całej Europie. Autobusy w Niemczech czy Hiszpanii korzystają z ładowarek opracowanych przez start-up, dziś już pełnokrwistą spółkę z Zielonej Góry. Co więcej – inżynierowie z tej firmy rozmawiają w KE o standardach ładowania. Inna polska spółka integruje baterie dla japońskich czy koreańskich producentów, mamy wreszcie zaawansowane kompetencje w recyklingu baterii litowo-jonowych, dzięki czemu potrafimy odzyskać pierwiastki ziem rzadkich, których w Europie nie ma i które musimy importować, aby produkować baterie.
Tak więc, gdy Pan pyta, gdzie jest polskie e-auto, to odpowiadam, że pod maską elektrycznych aut jest już wiele elementów made in Poland. Mamy nadzieję, że będzie ich coraz więcej w tym złożonym łańcuchu wartości.
A istnieje scenariusz, horyzont czasowy, w którym Polacy siadają do elektrycznych samochodów?
Ale siadają coraz częściej! Jeśli nie do swoich własnych, to tych udostępnianych w miastach w ramach tzw. ekonomii współdzielenia. W ubiegłym roku gwałtownie, bo o 32 proc., wzrosła liczba nowozarejestrowanych aut z napędami alternatywnymi, w tym o 22 proc. pojazdów elektrycznych. Przesiadanie się do elektrycznego auta nie zawsze będzie oznaczało zakup samochodu. Już dziś coraz częściej mówi się, że w niedalekiej przyszłości koncerny samochodowe sprzedawać będą nie samochody, a usługę mobilności. Może trzeba się powoli przyzwyczajać do sytuacji, w której zamiast własnego, spalinowego samochodu – zdecydujemy się na korzystanie z elektrycznego, a dzięki temu uzyskanie przywileju jeżdżenia bus-pasem czy bezpłatnego parkowania w centrach miast.
A trend nie jest jednak narzucony siłą? Mamy opłatę emisyjną przy cenie paliwa, w perspektywie zakaz wjazdów do centrów miast. Realne, codzienne uciążliwości.
To pytanie o naszą odpowiedź na postępującą urbanizację, o czas spędzany w korkach w przeludnionych miastach, o fatalną jakość powietrza spowodowaną smogiem komunikacyjnym. Odpowiedzialna polityka publiczna musi mierzyć się z takimi wyzwaniami. Jeszcze do niedawna mogliśmy się zastanawiać: po co my prowadzimy politykę klimatyczną, skoro świat tego nie robi? Dlaczego nakładamy na siebie zobowiązania, które poza podniesieniem kosztów niczego nie zmienią, ponieważ nikt inny poza Europą nie wyznacza sobie tak ambitnych celów? Pytania te straciły jednak na ważności kilka lat temu. W ubiegłym roku to „nieekologiczne” jeszcze niedawno Chiny wydały najwięcej na ochronę środowiska, na odnawialne źródła energii, na czyste technologie. W momencie, gdy stężenia pyłów w Pekinie były tak wysokie, że nie można było dostrzec człowieka po drugiej stronie ulicy, jednego dnia wprowadzono zakaz poruszania się samochodami spalinowymi.
A więc będzie Pekin w Warszawie.
Nie! (śmiech) po pierwsze nie dopuścimy do takiego zanieczyszczenia. Poza tym nie będziemy kopiować chińskiego modelu politycznego, ale takie decyzje i inwestycje są poważnym argumentem. Kiedyś mówiliśmy, że Chiny rozwijają się szybko, ponieważ nie nakładają sobie „eko – kagańców”. Dziś podejście odpowiedzialne do środowiska podzielają zarówno najbardziej rozwinięte państwa świata, jak i te, które boleśnie odczuwają skutki zmian klimatycznych. Podejście naszego rządu wyrażone w programie „Czyste powietrze” – holistycznym podejściu do rozwiązania tego palącego problemu społecznego można by scharakteryzować scrutonowskim „zielonym konserwatyzmem”. Ruchy zielonych realnie nie osiągnęły żadnych społecznych sukcesów – prawdopodobnie dlatego, że uczyniły środowisko pojęciem abstrakcyjnym, oderwanym pod człowieka. My mówimy, że w duchu odpowiedzialności za kolejne pokolenia – chcemy im pozostawić warunki życia co najmniej w nie gorszym stanie. Stąd odpowiedzialne podejście do jakości powietrza, które ma wpływ na naszą jakość życia.
Może trzeba jednak powalczyć szerzej o wymiany pieców, a nie skupiać się na kierowcach.
Ale rury wydechowe z wyciętymi filtrami cząstek stałych - DPF - to też fakt i zmora w dużych miastach. Poza tym w programie Czyste Powietrze, jednym z podstawowych celów jest właśnie wymiana pieców, tzw. kopciuchów, na paleniska spełniające wysokie standardy emisyjności. Chcemy w nowej perspektywie finansowej przeznaczyć kolejne środki na termomodernizację domów, zmianę źródeł ciepła na nieemisyjne, czy niskoemisyjne. Ten program już dziś działa – podpisujemy właśnie umowy z kolejnymi najbardziej zanieczyszczonymi miastami z listy WHO i jeszcze w tym sezonie budowlanym zostaną wykonane pierwsze prace remontowe. NFOŚiGW podpisał już ponad 6 tys. umów z właścicielami domów jednorodzinnych – właśnie na wymianę pieców. Od roku pracuje też pełnomocnik Premiera Morawieckiego ds. czystego powietrza, pan minister Piotr Woźny, który idzie z maczetą przez nieuczęszczaną wcześniej przez żaden rząd dżunglę i wycina mozolnie ścieżkę, abyśmy mogli bezpiecznie oddychać.
Kiedyś wypatrzyłem Panią w trakcie biegania w tym smogu. Często się to zdarza?
Staram się biegać systematycznie. To czas na przemyślenie spraw i ładowanie akumulatorów. Moja trasa przebiega wokół Jeziorka Czerniakowskiego. W zależności od czasu biegnę jedną -7 km, lub dwie rundy. Biegam bez maseczki, ale gdy normy są kiepskie, to faktycznie odczuwam to w gardle i płucach. Choć w porównaniu z moim rodzinnym Krakowem, jakość powietrza w Warszawie jest dużo lepsza, to i tak w dni mgliste i zimne, powietrze można jeść łyżką. Wszystkim nam powinno zależeć, by zarówno w dużych miastach, jak i w mniejszych miejscowościach móc bez obaw dla zdrowia wyjść na spacer. Nie dlatego, że jesteśmy obrońcami środowiska, ale dlatego, że jesteśmy obrońcami człowieka.
Więcej w nowym podwójnym numerze „Sieci”, w sprzedaży od 23 kwietnia br., także w formie e-wydania na http://www.wsieciprawdy.pl/e-wydanie.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji wPolsce.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/444238-emilewicz-zwyciestwo-nie-jest-celem-samym-w-sobie