Mecenas Roman Giertych poinformował opinię publiczną, że jego klient, pan Gerard Birgfellner rozważa sprzedaż długu Jarosława Kaczyńskiego i Srebrnej. Czy taki dług istnieje, wobec kogo (nazwisko prezesa Kaczyńskiego wrzucono tu ewidentnie złośliwie)- to dopiero do ustalenia, zapewne przez sąd.
W postępowaniu cywilnym w Polsce osiągnięcie prawomocnego wyroku w obecnych realiach warszawskich wynosi od 4 do 6 lat. Mój mocodawca rozważa sprzedaż długu Jarosława Kaczyńskiego i „Srebrnej” osobom, które chciałyby taką rzetelność zakupić
— powiedział Giertych.
Skoro już zatem padło sformułowanie „realia warszawskie” w kontekście inwestycji deweloperskich, to warto sprawdzić, jakie one rzeczywiście są. Otóż prawno-ekonomicznym przygotowywaniem tego typu inwestycji zajmuje się wielu przedsiębiorców, obowiązują na tym rynku określone zasady, formy i widełki możliwych wynagrodzeń. Jeden z ekspertów z tej branży opowiedział nam, jak widzi możliwe wynagrodzenie za te prace, które wedle medialnych opisów miały być wykonane.
Ze względu na charakter rynku na którym pracuje, nasz rozmówca poprosił o zachowanie anonimowości.
Jest to jednak analiza, która kilka rozgrzanych głów powinna ochłodzić. I która pośrednio potwierdza przekonanie Jarosława Kaczyńskiego wybrzmiewające na zarejestrowanych nagraniach, że żądane przez Birgfellnera wynagrodzenie mogło być radykalnie zawyżone w stosunku do wykonanej pracy i realiów rynkowych.
Sytuacja gdy ktoś wynajęty do zorganizowania procesu inwestycyjnego przedstawia kilka segregatorów i domaga się miliona euro zapłaty w momencie kiedy nie ma w tym wszystkim tzw. „wuzetki” (decyzji o warunkach zabudowy), nie ma uzasadnienia. Z perspektywy osoby czynnej na tym rynku to sytuacja sugerująca jakąś próbę wyłudzenia, próbę trafienia naiwnego, który takie pieniądze zapłaci.
Zasada jest jedna: dopóki nie ma „wuzetki” dopóty nie mówi się o wielkich kosztach obsługi prawnej, prac architektonicznych czy jakichkolwiek innych. Bez tej „wuzetki” nie ma dużego projektu, są prace bardzo wstępne, przygotowawcze. One oczywiście też coś kosztują, żeby tą „wuzetkę” dostać trzeba jakieś wstępne dane i opracowania przedstawić, ale są to sumy wielokrotnie mniejsze. Najwyżej, powtarzam najwyżej, może to kosztować w Warszawie przy takiej inwestycji 100 tysięcy złotych.
Nawet jeśli ktoś umówi się, że zwracane są mu wszystkie koszty jakie ponosi na rzecz potencjalnego inwestora, kiedy płacisz za czas pracy, hotele, spotkania, to i tak trudno sobie wyobrazić, by przekroczyło to 100 tysięcy złotych.
Później, jeśli jest decyzja o warunkach zabudowy i można ruszać z inwestycją, zaczynają się już faktycznie duże pieniądze, wtedy można ewentualnie mówić o milionie. Jednak też nie od razu, nie na piękne oczy: osoba czy firma przygotowująca proces inwestycyjny ma wtedy naprawdę duże wydatki i zwykle wynagradzana jest bonusowo - pieniądze dostaje wtedy, kiedy wieżowiec czy inne przedsięwzięcie naprawdę powstaje, kiedy wszystko udaje się spiąć.
Generalnie na tym rynku zarabia się za skuteczne rozwiązywanie problemów, za to, że doprowadzasz do realizacji zadania, pokonujesz przeszkody. I każdy wie, że ryzyko jest duże - bo nie będzie zgody, bo inwestor się wycofa, bo zmieni się koniunktura. Każdy to rozumie. Można pracować pół roku, rok - to nie ma znaczenia. Liczy się ostateczny efekt. W tej historii opisywanej przez media tego ostatecznego efektu nie ma, wynagrodzenie powinno więc być - wedle przyjętych powszechnie zasad - ograniczone do zwrotu podstawowych kosztów.
Dlatego patrząc na tę historię medialną z boku mam narastające wrażenie, że ktoś tu kogoś mógł próbować naciągnąć na wielkie płatności, wygląda to wszystko bardzo dziwnie
— podkreśla nasz rozmówca.
Oczywiście, to tylko analiza na podstawie doniesień medialnych, możliwe są pewnie inne, ale warto i ten głos wziąć pod uwagę.
not. gim
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/434161-praca-birgfellnera-warta-najwyzej-100-tys-zl